Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 8
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 262


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział dwunasty - Arystoteles

Ten rozdział dwunasty zową ARYSTOTELES,
abowiem tu będzie o tym sprawa, jako on młodziniec zabłąkawszy sie
szedł aż ku rajowi, tak jako go Helijasz dowiodł, i co mu ukazował,
i co za rozprawy miał


Gdy  już  było  k  wieczoru,  słońce  zachadzało,
Jasne  na  zad  promienie  po  gorach  puszczało.
Ciemność  od  wschodu  słońca  ziemię  pokrywała  
A  mgła  szara  po  gorach  też  sie  podnaszała.
Obaczywszy  młodzieniec,  iż  już  noc  przychodzi,
A  iż  każde  źwirzątko  już  na  pokoj  godzi,
Przyszedł  nad  piękną  rzekę  cichuczko  płynącą,
Wodę  w  sobie,  by  kryształ,  nadobną  mającą.
Rybki  sie  po  niej  miecąc  przy  brzegoch  chwytają.
Ziołka,  trawkę,  robaczki,  biegając  chwytają.
Oliwne  drzewka  wszędy  przy  brzegoch  zielone
Stoją  pięknym  porządkiem  jako  rozsadzone.
Zabawił  sie,  dziwując,  aż  ciemność  zaszła
I  ona  zarza  śliczna  już  mu  była  zgasła.
Układł  sie  pod  oliwą,  tamże  został  na  noc,
Poruczywszy  sie  Bogu  i  w  opiekę  i  w  moc.
Rano  gdy  piękne  słońce  promienie  po  ziemi
Poczęło  jasne  puszczać,  a  ciemność  sie  mieni,
Gdy  ją  pędzi  za  gorę  jasna  zarza  ona,
Bo  przed  światłem  uciekać  rzecz  jej  przyrodzona,
Powstawszy  wnet  młodzieniec  jął  Bogu  dziękować,  
Iż  go  raczył  z  pokojem  przez  onę  moc  chować.
Idzie  potym  do  wody,  aby  sie  umywał,
Aby  potym  dalej  szedł,  gdzie  pirwej  nie  bywał.
Uźrzał,  ano  jabłuszka  pięknej  czyrwoności,
Płyną  po  onej  rzece  od  gor  wysokości.  
Dosięgnąwszy,  skosztuje;  ano  dziwne  smaki
A  dziwnego  szczepienia  okazując  znaki,
Dawając  z  siebie  wonność  rozlicznej  wdzięczności
A  ony  dziwne  smaki  przyjemnej  słodkości.
Myśli  sobie,  co  to  jest,  iż  takich  nie  widał,  
A  to  po  dziwnych  sadziech  dosyć  pirwej  bywał.
Poźrzy  potym  na  słońce,  ano  wirzch  wysoki
Ukazał  sie  na  gorze  prawie  pod  obłoki.
Myśli  sobie:  "Mnie-ć  tam  być,  by  natrudniej  było;
Wszak  sie  już  o  tę  głowę  więcej  otrąciło".  

Idzie  potym  nad  rzeką  i  przydzie  pod  gorę,
Ktorej  wysokość  przyszła  aż  prawie  pod  chmurę.
Szum  okrutny  po  skałach,  kędy  wody  bieżą
Z  onej  gory  wysokiej;  aż  sie  włosy  jeżą.
A  na  dole  w  jezioro  wszytki  upadają  
A  potym  sie  na  czworo  na  świat  rozdzielają.
Jedna,  co  nad  nią  przyszedł,  to  tę  Nylus  zwano
A  przy  brzegoch  rozlicznych  dziwow  w  niej  widano.
Owoce  rozmaite  po  wodach  pływają,
Dziwną  wdzięczność,  także  smak  wszytki  w  sobie  mają.  
Myśli  sobie  nieborak,  co  dalej  ma  czynić,
Kędy  by  mogł  na  onę  gorę  jako  wynić.
Chodząc  potym  pod  gorą  i  uźrzał  człowieka,
A  takiego  nie  widał  za  swojego  wieka:
Urodziwy,  nadobny,  z  piękną  siwą  brodą
A  prawie  ku  świętemu  podobien  urodą.
Zbiera  sobie  jagodki,  a  ptaszkowie  za  nim
Latają  po  gałązkach  z  rozlicznym  śpiewaniem.
Uradował  sie  barzo  i  przystąpił  k  niemu
I  dał  mu  pozdrowienie,  jako  poczciwemu.

Spytał  go  on  święty  mąż:  "Coś  jest,  miły  bracie?
Muszą  coś  za  przygody  skąd  przypaść  na  cie,
Iż  tu  tak  pojedynkiem  po  tych  krajoch  chodzisz,
Albo  się  czego  strzeże,  albo  też  nacz  godzisz".

Powiedział  mu  młodzieniec:  "Ach,  moj  panie  święty,
Azaż  był  gdy  bez  przygod  ten  nasz  świat  przeklęty,
Ktory  sie  zawżdy  miesza  w  dziwnej  omylności
A  nic  na  nim  nie  najdzie  dostojnej  stałości.
A  tak  jać  o  tym  chodzę  dziwując  sie  temu,
Abych  sie  wżdy  przypatrzył  ku  czemu  dobremu".

Rzecze  potym  staruszek:  "Święte  to  twe  zdanie;
Kiedyć  ta  myśl  przypadła  na  takie  staranie,
Iż  widzisz,  iż  świat  miesza  rozmaite  błędy,
A  przed  jego  szaleństwem  do  nieba  nie  kędy.  
Bom  sie  i  sam  napatrzył  dziwnych  figlow  jego  
A  prawiem  był  tam  posłan  od  Boga  samego,  
Abych  był  na  nim  skromił  ty  dziwne  sprosności,
Patrząc  przecz  sie  tak  para  w  takiej  wszeteczności.
I  z  jakiemim  też  tego  użył  rozkoszami,
Wiodąc  rozliczne  burdy  z  dziwnemu  rotami,
Że  ni  wstydu,  ni  Boga,  przedsię  nic  nie  dbali
A  dla  prawdy  dostojnej  o  gardło  mi  stali.
Że  mie  potym  Pan  raczył  wziąć  tu  na  to  miejsce,
A  do  tego  mie  czasu  tak  tu  chowa  jeszcze.
Aż  podobno,  gdy  przyjdzie,  aby  sie  rozsądził,
Jako  sie  tu  ktory  stan  na  swych  sprawach  rządził,
Tu  mie  do  tego  czasu  będzie  raczył  chować,
Abych  o  jego  wolej  umiał  świadectwo  dać.
Bo  nas  takich  niemało  na  ten  świat  rozsyłał,  
Aby  ten  nędzny  narod  przez  nas  upominał,
Żeby  poczciwie  żyli,  złości  poniecbawszy,
Jego  świętym  naukam  na  wszem  wiarę  dawszy.
A  ktorzy  sie  okażą,  co  jemu  dufali,
Ci  z  nim  wiecznych  radości  będą  używali.  
A  ktorzy  też  wzgardzili  to  swe  powołanie,
Już  też  są  zgotowane  takie  miejsca  na  nie
Tam,  gdzie  już  będą  wiecznie  w  żałościach  narzekać,
W  wiecznych  mękach  pociechy  już  żadnej  nie  czekać.
Już  też  są  i  oprawce  z  dawna  zgotowani,  
Ktorzy  tam  są  na  świecie  społu  zawżdy  z  wami,
Co  tu  i  za  żywota  ty  w  opiece  mają,
Ktorzy  o  Pańską  wolą  ni  o  cnotę  dbają
A  tak  chodzą  pustopas,  by  ine  źwirzęta,
I  mać,  co  je  rodziła,  już  dawno  przeklęta".  

Lękł  sie  potym  młodzieniec,  weźrzawszy  w  twarz  jego,
Iż  powiedział,  że  tu  ma  być  do  dnia  sądnego.

Powiedział  on  święty  mąż:  "Widzęć,  iż  ci  dziwno,
Bo  i  miejsce  i  moj  stan  w  twej  myśli  sprzeciwno.
Ale  gdy  tak  Bog  raczył,  żeś  sie  tu  przytrefił,  
Gdyż  tu  zawżdy  moj  urząd  i  tam  na  świecie  był,
Bych  każdego  przestrzegał  a  każdego  uczył,
Aby  do  świętej  prawdy,  by  do  celu,  łuczył.
Bowiem  to  jest  prawy  cel  wszytkiego  dobrego,
Kto  świętej  prawdy  pilen,  a  Pana  swojego.  
Jamci  to  on  Helijasz,  jeśli  kiedy  słychał,
Com  dla  ludzkich  upadkow  wiele  z  płaczem  wzdychał.
Odwodząc  Pana  swego,  aby  swych  srogości  
Nie  rozciągał  nad  światem  a  jego  krewkości  
Raczył  z  łaską  przeglądać  a  z  tymi  muchami  
Obchodził  sie  łaskawie,  gdyż  nie  wiedzą  sami,  
Co  działają,  jedno  tak,  by  pczoły,  latają,
Na  żadną  swą  powinność  nic  nie  pamiętają.
Lecz  potym  niebożątka  znacznie  to  poznają,
Że  prze  ty  marne  czasy  wiele  opuszczają.
Wierz  mi,  gdyby  sie  prawie  kto  rozmyślił  na  to,
Obaczyłby  tu  snadnie,  stoi-li  to  za  to
Tu  sie  broić  na  świecie  w  rozlicznych  trudnościach,
A  na  Pański  sąd  przypaść  w  sprosnych  omylnościach,
A  nie  umieć  liczby  dać,  co  tu  sprawowali,
A  ty  dobra  nadane  jako  szafowali.
A  wiedząc  to,  iż  nie  ich,  nic  tego  nie  baczą;
By  tu  mieli  wiecznie  trwać,  bujno  na  to  skaczą.
A  to  miejsce,  co  widzisz,  to  jest  on  raj  ziemski,
Ktory  sobie  ku  swej  czci  sprawił  Pan  niebieski,
Ktory  dusze,  co  cnotę  na  baczność  mają
A  z  rozumem  w  stałości  świata  używają,
Z  wielkiemi  rozkoszami  tu  czasu  czekają,
Kiedy  z  ciały  pospołu  iż  ich  zawołają,
Aby  każdy  uczynił  srogą  liczbę  z  tego,
Jako  sie  tu  sprawował  za  żywota  swego".

Zumiawszy  sie  młodzieniec,  upadł  na  kolana,  
Bo  mu  sie  w  myśl  zstała  wnet  prędka  odmiana.  
I  rzekł  k  niemu  żałośnie:  "Ach,  moj  miły  panie,  
Toć  teraz  na  nędznika  prawie  trudna  na  mie.  
Łacniej  mi  było  z  tymi,  chociaj  nauczeni,  
Com  sie  z  nimi  rozmawiał  tam  na  nędznej  ziemi.
Lecz  miejsce  i  osoba  to  na  mie  rzecz  nowa;
Rozlicznie  mie  me  szczęście  w  mych  przypadkach  chowa.
Lecz  rozumiem,  że  ten  Bog,  kto  mu  mocno  wierzy,
Że  nad  każdym  łaskawą  zawżdy  rękę  dzierży.
Bych  jeszcze  k  temu  mogł  przyć  z  dobrodziejstwa  twego,
Abych  się  mogł  doplątać  tam  do  miejsca  tego,
Już  nie  dam,  chociaj  umrę,  albo  się  nie  wrocę,  
Niechaj  wżdy  smutnej  myśli  tym  sobie  ukrocę".

Powiedział  mu  Helijasz:  "A  toś  już  przewinił,
Że  co  Bogu  należy,  człowiekuś  uczynił:
Upadłeś  na  kolana;  gdyż  Pan  swojej  chwały
Nie  chce  życzyć  nikomu  a  barzo  w  tym  stały".  

Powiedział  mu  młodzieniec:  "Na  omylnym  świecie
Dosyć  tego  widamy  i  zimie  i  lecie;
Daleko  lżejszym,  niż  ty,  nisko  się  kłaniamy
A  czasem  na  kolana,  witając,  klękamy.
Czasem  też  nie  witając,  lecz  kiedy  mijają;  
Kijem  biją,  przed  nimi  ktorzy  nie  klękają.
Ażby  tobie,  posłowi  Pańskiemu  wielkiemu,
Nie  miałbych  czci  uczynić,  tak  jako  świętemu?"

Rzekł  święty  mąż:  "Nie  mnimaj,  moj  braciszku  miły,
Aby  sie  ludzkie  święci  tą  pychą  chłubili.  
Dosyć  już  mają  chłuby,  iż  to  pewnie  znają,
Iż  w  radościech  czasow  swych  z  rozkoszą  czekają,
Gdy  Pan  Bog  czyniąc  dosyć  swojej  obietnicy,
Zwoła  wdzięcznym  głosem:  "Podźcież  za  mną  wszyscy,
Coście  tu  na  tym  świecie  cnoty  pilni  byli,  
A  mnie  w  swoich  stałościach  uprzejmie  wierzyli".
Wiesz,  jako  Tobijasza  anjoł  święty  gromił,
Iż  się  też  nisko  przed  nim  do  kolan  ukłonił.
A  kiedy  tego  nie  chcą  i  święci  duchowie,
Przeczże  waszy  mają  chcieć  tam  ziemscy  osłowie,  
Ktorzy  też  jedno  w  zysku  to  na  świecie  mają,
Iż  im  nisko  dudkując,  wszyscy  przeklinają.
Poważniejszy  Lucyfer,  niż  ten  tam  twoj  wiła,
Był  w  niebie;  patrzże  co  mu  pycha  uczyniła!
A  takżeć  się  też  zstanie,  wierz  mi,  tak  każdemu,
Gdyż  jest  taki  podobien  ku  djabłu  pysznemu.

A  tak  ty  lekko  za  mną  ku  gorze,  nieboże,
Idź;  aza  cie  Pan  łaską  swoją  podpomoże".
Przyszli  potym  na  gorę  na  jasności  dziwne,  
Już  tym  świeckim  na  dole  daleko  sprzeciwne.  
Powietrze  ono  jasne,  prawie  przezroczyste,
Przez  namniejszej  makuły,  jako  kryształ  czyste.
Szyrokość  nieprzeźrzana  na  gorze  rowniuczka;
Na  niej  trawa  by  hatłas  piękna,  zieleniuczka.
Kwiateczki  po  niej  wszędy,  by  drogie  kamyczki,
Rozlicznemi  farbami  błyskają  się  wszyćki.
Drzeweczka  rozmaite,  co  takich  na  świecie
Nie  masz  nigdziej,  co  kwitną  i  zimie  i  lecie,
Owoce  przedsię  śliczne  miedzy  kwiatki  mając,
A  rozliczne  wonności  ze  wszech  stron  dawając.
Ptaszkowie  rozmaici  z  dziwnemi  farbami
Krzyczą  po  onych  drzewkach,  by  gędźcy  z  lutniami.
Owa  serce,  by  też  więc  i  kamienne  było,
Pewnie  by  się  w  rozkoszach  onych  odmieniło.
Ludzie  chodzą,  już  ciała  nie  jako  na  ziemi,  
Prawie  jakoby  z  blasku,  tak  sie  coś  w  nich  mieni.  
Ony  twarzy  nadobne,  prawie  by  anjeli;
Znać,  że  się  nic  nie  troszczą  a  zawżdy  weseli.
Na  młodzieńca  onego  z  daleka  patrzają
Mało  mi  sie  dziwując,  prawie  oń  nie  dbają.
Znać,  iż  w  małej  zacności  tam  człowiek  na  świecie,
Zwłaszcza,  ktory  swe  myśli  o  nim  marnie  plecie.
On  młodzieniec  chudzina,  teszno  go  bez  tego,
Iż  nie  widzi  żądnego  ni  skąd  znajomego.
A  iż  sie  przechadzając  wszyscy  go  mijają
A  jako  o  obcego,  prawie  nic  nie  dbają.

Powiedział  mu  Helijasz:  "Możesz  sie  nie  trwożyć
A  dopirko  twoja  myśl  prawie  mogła  ożyć,
Boś  tu  już  teraz  przyszedł  na  wielkie  pewności,  
Już  sie  tu  możesz  nie  bać  żadnej  omylności.
Już  cie  tu  nie  potka,  ni  strach,  ni  przygoda,
Bowiem  tu  w  Pańskiej  łasce  zawżdy  wielka  zgoda.
A  iż  sie  przed  tym  trwożysz,  iżcie  tu  nie  znają:
Rzadkoć  dobrzy  z  grzesznymi  towarzystwo  mają.  
Bo  wielki  zawżdy  frasunk  z  ich  upadkow  mają,
A  iżby  sie  uznali,  z  radością  czekają".

Rzekł  młodzieniec:  "A  jako  ja  sie  nie  mam  lękać,
A  jeśliże  nie  umrzeć,  pewnie  mi  przystękać.
Bo  tu  widzę  iny  świat,  a  prawie  do  tego  
Podobien  do  wychodu  nasz  do  śmierdzącego".

Rzekł  Helijasz:  "Takżeć  ty  nasze  osiadłości
Też  podobny  ku  onej  niebieskiej  światłości,
Ktorej  tu  aż  do  czasu  w  radościach  czekamy,
Pewnie  wierząc,  iż  sie  tam  wszyscy  dosyć  mamy".  

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  jakoż  to  rzecz  sroga,
Ktora  tego  ostrada  duszyca  uboga.
Lepiej  sie  jej  snadź  na  świat  było  nie  urodzić,
Niżby  do  tych  radości  nie  miała  ugodzić.
A  wżdy  to  jest  rzecz  dziwna,  my,  co  tam  mieszkamy,  
Prawie  jako  o  baśniach  o  tym  rozprawiamy.
Zaślepił  nam  marny  świat  tak  tam  wszytkim  oczy,
Żaden  wzgorę  nie  patrzy,  w  ziemię  głowę  tłoczy,
Patrzając  na  niej  marnych  docześnych  pożytkow,
Nie  mając  nic  na  pieczy:  ni  grzechu,  ni  zbytkow.  
Acz  rozumiem  po  części,  co  k  temu  przekaża
A  od  świętych  rzeczy  gwałtem  nas  odraża:
Skażone  przyrodzenie  a  swawola  k  temu;
Ta  wnet  szyki  pomyli  czasem  namędrszemu.
Bo  pewnie  na  tej  drodze  każdy  snadnie  zbłądzi,
Kogo  świat  bez  rozumu  a  swawola  rządzi".

Rzekł  Helijasz:  "Zda  mi  sie,  moj  młodzieńcze  miły,
Żebych  miał  dobrze  wiedzieć  o  tej  krotochwili.
Bo  wierz  mi,  żem  sie  pilnie  tym  harcom  przypatrzył,
A  to  sie  jeszcze  w  ten  czas  nie  tak  był  świat  złotrzył,
I  będę  iście  umiał  dać  świadectwo  potym,
Gdy  sie  będzie  Pan  z  nimi  rozprawował  o  tym.
Uźrzysz,  żeć  tam  nie  jeden  progres  prawa  zmyli,
A  co  tu  hardzie  buja,  nisko  głowkę  schyli.
Bo  tam  krotsza  rozprawa  a  krotsze  dekreta;
Nie  pomoże  tam  nic  trzos,  ni  pełna  kaleta,
W  ktorej  tam  ci  uporni  dziś  nadzieję  mają
A  dla  niej  łaskę  Pańską  prawie  opuszczają".

Rzekł  młodzieniec:  "Przetociem,  moj  święty  proroku,
Choć  barzo  wiele  ludzi  tam  każdego  roku
Poginie  rozmaicie,  acz  im  liczby  nie  masz,
A  wżdy  ich  tu  u  ciebie  nie  tak  wiele  widać".

Rzekł  prorok:  "Wierz,  mi,  bracie,  ledwe  ze  sta  jeden
Tej  świętej  osiadłości  tam  na  świecie  pewien.
Bo  tu  trzeba  sumnienie  na  ocel  ukować,
Kto  tu  chce  na  tę  gorę  prosto  zakierować.
Ale  na  doł  do  piekła  samy  bieżą  koła;
Trefi  tam  nie  pytając  do  gospody  zgoła.
Bo  gościniec  utarty,  że  sie  i  trzej  miną,
Ale  rychlej  w  gospodzie,  niż  na  drodze  zginą".  

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Ach,  moj  panie  miły,  
Już  to  stara  nowina,  a  wżdy  sie  mylimy;  
Jako  o  starą  czapkę,  tak  o  to  nie  dbamy,  
Jedno  ty  krotkie  czasy  tam  na  pieczy  mamy.
Acz  przedsię  tych  dosyć  jest,  co  sie  za  to  mają,
Iż  swoje  powinności  na  wszytkim  chowają.
Ubiory  i  postawy  to  w  nich  znać  dawają,
I  drugie  tam  prostaki  także  nauczają.
Tłuką  dzwony,  śpiewają,  kropidły  machają,  
Kurzą,  piszczą  w  organy,  nisko  sie  kłaniają,
Zioła  świecą  i  świece,  chodzą  po  kolędzie,
Z  wody  świętej  i  z  solą  też  biegają  wszędzie.
Ognie  palą  i  chodzą  pięknie  z  procesyją,
Na  Judasza  fukają,  a  Jezusa  biją.  
A  czasem  go  w  śklenicy  ludziom  powiedają,
Bębnią,  piszczą  i  trąbią,  pięknie  sie  kłaniają.
Owa  nadobnie  patrzyć;  jeśliże  to  miło
Panu  Bogu,  mnie  by  sie  nigdy  nie  sprzykrzyło!
Więc  też  i  przywileje  tam  nie  wiem  skąd  mają,  
Że  sobie  społu  grzechy  wzajem  odpuszczają,
Powiedając:  "I  klucze  ty  od  Boga  mają,
Iż  komu  chcą  tu  wolno  niebo  otwierają".
A  czegoż  nam,  moj  panie,  więcej  już  potrzeba,
Bychmy  wolne  wjechanie  tam  mieli  do  nieba?"  

Rzekł  prorok:  "Wiem,  żeś  słychał,  ubogi  nieboże,
Że  nigdy  żaden  wymysł  k  emu  nie  pomoże,
By  im  był  Pan  ubłagan  a  nad  wolą  jego,
Kto  w  czym  namniej  wykroczy,  ten  w  gniewie  u  niego.
A  wszak  też  to  bywało  i  za  czasu  mego,  
Za  onego  Achaba  krola  złościwego,
Gdy  Pan  za  zbytki  jego  karał  nędzną  ziemię,
Dawnoć  jest  na  tej  probie  zawżdy  ludzkie  plemię.
Bowiem  gdy  sie  przypatrzysz  z  daleka  z  przełaje
A  uważasz  na  świecie  ludzkie  obyczaje,  
Iż  jacy  tam  na  świecie  będą  przełożeni,
Pospolicie  każdy  stan  w  ich  sie  sprawy  mieni.
Bo  to  stara  przypowieść:  jaki  pan,  taki  kram;
Wiem,  ze  takich  na  świecie  jest  pełen  każdy  stan.
Takżeć  sie  też  to  działo  za  wieku  mojego,
Że  i  krol  był  i  pani  przyrodzenia  złego.
Odstąpiwszy  od  z  Pana  leda  co  chwalili
Wedle  swoich  wymysłow  i  proroki  zbili.
Także  sie  od  pańskiej  wolej  marnie  odstąpili.

Pan,  iż  nigdy  nie  cirpi  obrażenia  swego,
A  zwłaszcza  przeciw  wolej  swojej  sprzeciwnego.  
Trzy  lata  ni  kropia  dżdżu  na  nie  nie  upadła,  
A  nie  jedna  w  tym  głodzie  i  dziecię  mać  zjadła.  
Aleby  barzo  wiele  o  tym  mowić  było,  
Jako  sie  w  ten  czas  dziwnie  na  świecie  mieniło.
Jam  nędznik,  obaczywszy  on  upad  okrutny,
Szedłem  na  Karmel  gorę  będąc  barzo  smutny.
Upadłem  na  kolana  a  do  bostwa  jego
Zawołałem  uprzejmie  z  serca  żałosnego,
By  sie  raczył  zmiłować  w  tym  swym  rozgniewaniu
A  przypuścił  nędzny  lud  k  swemu  zmiłowaniu.
Nie  dzowniłciem  ja  tam  nic,  ni  kropił,  ni  kadził,
Jednom  tak  mocną  wiarę  w  swym  sercu  usadził,
Że  to  jest  Pan  tak  dobry  a  z  swego  szczyrego
Miłosierdzia,  wysłucha  każdego  wiernego.
Wnet  upadł  deszcz  obfity  na  zgorzałą  ziemię,
Że  natychmiast  puściła  ziołek  każde  plemię,
Że  wielka  żywność  potym  nędznikom  nastała
A  wielka  łaska  Pańska  nad  nimi  sie  zstała.

Kusilić  sie  też  o  to  ini  wymyślacze;
Lecz  u  Pana  nic  wymysł,  gdy  serce  nie  płacze.
Bo  iż  sam  wieczna  prawda,  prawdę  też  rad  widzi,
A  wymyślacz  z  nieprawdą  każdy  sie  zawstydzi.
Gdyż  on  kstałtow  nie  patrzy,  jedno  serce  prawe;
To  u  niego  na  pieczy,  wierz  mi,  nie  postawy.
Nie  płatna  temu  Panu  ni  ogień  ni  woda,
Jedno  stałości  świętej  z  mocną  wiarą  zgoda.
Zaś  nie  słychał  o  onych,  co  też  dwa  czynili  
Ofiary  za  Mojżesza  a  też  księża  byli?
A  to  byli  synowie  Aarona  wielkiego;
Nie  pomogło  om  przedsię  dostojeństwa  jego.
Iż  to  nie  tak  czynili,  jako  Pan  poruczył,
Spalił  je  wnet  na  ogień  i  drugie  nauczył,  
Aby  sie  żaden  nie  śmiał  w  swym  zdaniu  domyślać
A  co  Pan  nie  rozkazał  nigdy  nie  wymyślać.
Takież  Satan,  Abiron,  co  też  uczynili,
Gdyż  przeciw  Mojżeszowi  też  powstali  byli.
I  zwiedli  k  sobie  byli  w  tym  niemało  ludzi,  
Bowiem  więc  czart  nadobnie  tak  swojemi  łudzi,
Powiedając,  iż:  "My  to  foremniej  umiemy,
Jako  Boga  ubłagać,  niżli  Mojżesz  wiemy".
Patrzże,  co  Pan  uczynił  z  onymi  wymysły:
Skoro  z  ludźmi  onymi  a  z  kadzidła  przyszli,  
Wnet  upadł  ogień  z  nieba,  ziemia  sie  rozpadła,
Tak  je  z  onym  płomieniem  prawie  żywo  zjadła.
Bo  sie  zawżdy  Pan  gniewał  na  ty  wymyślacze
I  na  wasze  podobno  ledwe  iż  nie  płacze,
Co  to,  jako  powiedasz,  dziwy  wymyślają;  
A  nie  wiem,  gdzie  od  Boga  tę  naukę  mają.
Wielki  to  strach,  wierz  ty  mnie,  o  to  sie  pokusić,
Tak  straszliwego  Pana  postępki  poruszyć.
Nie  pomnią,  Malachijasz  jako  to  wspomina
Łaskę  Pańską  i  pomstę  srogą  przypomina,  
Aby  żaden  nie  śmiał  nic  wymyślać  od  tego,
Jedno  to,  co  sprawiła  święta  wola  jego".

Rzekł  młodzieniec:  "Prożnoć  to,  miły,  święty  panie,
Bo  i  świeckiego  pana  bywa  to  kochanie,
Kiedy  sie  kto  domyśli  wedle  wolej  jego,
Iż  mu  w  swoich  przysługach  czyni  co  dobrego".

Powiedział  mu  wnet  Prorok:  "O,  nędzny  nieboże!
A  jakoż  sie  świecka  myśl  z  Pańską  zrownać  może?!  
Tej  pomoże  pochlebstwo,  a  tej  prawdy  trzeba;  
Wierę,  trudno  z  postawką  figlować  do  nieba.  
Jakoś  i  ty  wyliczał  rozmaite  dzieje,  
Co  to  tam  u  was  czynią  waszy  dobrodzieje:  
Azaż  nie  głośno  krzyczą  na  wszytki  prorocy,  
Aby  żaden  nie  śmiał  nic  przeciw  Boskiej  mocy
A  nie  wynajdował  nic  przeciw  sprawam  jego,
Gdyż  on  nie  chce  wymysłow,  lecz  serca  wiernego,
Ktore  by  w  jego  woli  zawżdy  mocno  stało,
Za  żadnemi  wymysły  sie  nie  unaszało.
Bo  na  świecie  wiecznie  tak  nie  będzie  mądrego,  
By  mogł  kiedy  strofować  sprawy  pana  tego.  
Bo  chociaj  sie  nie  zdadzą,  drugie  k  rozumowi,  
Ale  ktoż  może  sprostać  takiemu  Bogowi,
Aby  go  mogł  strofować  w  dziwnych  sprawach  jego,
A  wymyślić  sobie  co  wedle  zdania  swego?

W  dobryć  też  był  obyczaj  to  Saul  chciał  działać,
Gdy  wziął  miasto  Sycelek  ofiary  zapalać.
Sprawił  ołtarz  na  gorze  też  na  chwałę  jego,
aby  mu  sie  przysłużył  z  wymysłu  swojego.
Lecz  mu  było  przesiadło  gorzko  tej  ofiary,
Tak  jako  szyrzej  uczy  o  tym  zakon  stary,
Że  sam  i  wszytki  wojska  marnie  z  nim  zginęły.
A  wiecznie  ty  ofiary  tak  będą  słynęły,
Iż  kto  je  tak  wymyśla,  każdy  marnie  zginie,
Acz  nie  tu,  ale  potym  pomsta  go  nie  minie.
Bo,  by  jeszcze  z  wiernego  serca  to  czynili!
Ale  prawie  tak  jawnie,  by  z  Pana  szydzili.

Gdy  pytał  Saula  prorok,  tym  sie  też  wymawiał:
"Widzisz,  żem  wszytko  na  cześć  Panu  swemu  sprawiał".
Powiedział  mu  wnet  prorok:  "Wiesz,  u  Pana  tego  
Nic  nie  ważą  ofiary  bez  serca  takiego,
Ktore  by  jemu  wiernie  w  stałości  dufało,
A  jego  świętej  wolej  nad  wszytkim  słuchało".
Bo  on  nie  chce  wymysłow,  jedno  posłuszeństwa,
Co  potym  wywrociły  ty  świecie  szaleństwa.  
Iż  tu  Pan  rozkazuje  w  posłuszeństwie  bywać
Tych,  ktorzy  będą  swoich  zwirzchności  używać.
Ale  niechaj  obaczy,  kto  o  tym  czyść  będzie,
Iż  o  swym  posłuszeństwie  Pan  to  mowi  wszędzie.
Iż  gdzie  go  kto  odstąpi  a  słucha  człowieka,  
Ten  wiecznie  zginąć  musi  prawie  aż  do  wieka.
Inszeć  są  posłuszeństwa  tych  świeckich  urzędow;
Azaż  mało  na  świecie  tych  rozlicznych  błędow,
Na  ktore  prawa  rozne  szyroko  sprawione;
Ale  Pańskie  ustawy  w  mocy  zostawione.  

Nie  źleć  też  by  Aza  chciał,  gdy  archę  wieziono
Do  żydostwa,  a  na  woz  ją  było  wstawiono,
Gdy  sie  woz  chciał  przewrocić,  iż  ją  podparł  ręką,
Ale  jako  tamżę  wnet  użył  tego  z  męką,
Że  mu  i  ręka  uschła  i  sam  zginął  marnie;  
Tak  ci  sie  Pańska  wola  dawno  srodze  garnie.
A  to  jedno,  iż  tego  było  zakazano,
Aby  sie  gołą  ręką  archy  nie  tykano.
O,  gęstyż  by  był  Saul  i  Aza  na  świecie
W  tych  wymyślech,  co  słyszę,  jako  sie  tam  plecie,  
Co  by  je  mogł  Pan  pobić  i  ręce  posuszyć,
Acz  oni  w  swych  krnąbrnościach  mogą  sobie  tuszyć.
Acz  więc  on  długo  cirpi,  ale  długo  baczy,
Ale  gdy  też  przyciśnie,  żaden  nie  obaczy.

Bo  tam  słyszę  po  ten  czas  każdy  po  swej  myśli,  
Nie  bacząc  nic  na  Pana,  tak  jako  chce  kryśli;  
Jeden  chodzi  w  powrozie,  a  drugi  w  birecie,
Snadź  w  tym  mając  nadzieję;  wy  tam  lepiej  wiecie.
A  iż  chodzą  z  postawą  a  łby  pogolili
I  zda  sie  im,  aby  tym  Boga  zniewolili.
O,  szalony  rozumie  w  oskubionej  głowie,
A  gdzieżeś  Pana  słyszał  o  takiej  rozmowie!?
A  jakoś  tu  powiedał:  palą,  kurzą,  dzwonią,
A  około  kościoła  z  kropidły  sie  gonią.
Wierz  mi,  że  zawżdy  ten  Pan  dziwnie  takie  dłaził,
Kto  sie  nad  jego  wolą  co  wymyślać  ważył.
Bo  rozumiem,  że  u  was  przykazanie  jego
W  mniejszej  wadze,  iż  tam  ten  wymysł  świata  tego.

A  powiedasz,  iż  na  to  jakieś  listy  mają;
Niechajże  jedno  o  to  Mojżesza  spytają  
I  tych,  co  je  pobito,  co  sie  tym  parali,  
Iż  swowolnie  nad  Pańską  wolą  wymyślali!
Jeśli  Mojżesz  wymyślał  kiedy  co  takiego,
Chociaj  był  przełożonym  od  niego  samego?
Albo  listy  gdzie  dawał,  albo  przywileje
Z  jakich  swoich  wymysłow,  albo  z  swej  nadzieje,
Co  by  miało  być  namniej  nad  ustawy  jego?
Bowiem  skarał  okrutnie  o  to  niejednego.
A  ten,  co  to  wymyśla  u  was  przywileje,
Proszę,  przestrzeż  go  pilnie:  niechaj  nie  szaleje.
Gdyż  Bog  nie  ma  bez  siebie  kanclerza  żadnego,
Co  by  nad  jego  wolą  domyślał  sie  czego.
Bochmy  tu  nie  widali  nigdy  herbow  jego,
Ni  ręką  podpisania  u  listu  żadnego.
Jedno  co  postanowił,  to  za  pewne  mamy
A  jako  mocniej  tarczej  tego  sie  trzymamy.
Acz  o  tym  waszym  błędzie  ja  mowić  nie  umiem,
Ale  z  twojej  powieści  po  trosze  rozumiem,
Iże  sie  tam  nad  wolą  Pańską  pomieszało;  
Ale  wierz  mi,  żeć  krzyknie,  z  kogo  to  powstało".

Rzekł  młodzieniec:  "Dopiro  prawiem  sie  obaczył,
Że  sie  źle  tego  ważyć,  to  co  Pan  Bog  raczył
Z  dziwnej  swej  opatrzności  z  dawna  postanowić,
Aby  to  miał  nędzny  człek  inaczej  odnowić.  
A  dawna  to  przypowieść  jest  na  świecie  wszędzie:
Niechaj  nigdy  zwolennik  nad  mistrza  nie  będzie.
A  tak  już,  nędznik,  baczę,  iż  sie  to  tam  dzieje,
Z  czego  sie  Pan  pośmiewa,  iż  świat  tak  szaleje,
Odmieniając  rozliczne  wymysły  swojemi,  
Co  Pan  sam  postanowił,  o  czym  dobrze  wiemy.

Bom  więc  słychał  i  o  tym,  gdy  kościoł  zbudował
Wielkim  kosztem  Salomon  a  Panu  oddawał,
Tam  sie  modlił  pokornie  i  czynił  ofiary,
Jako  był  z  Pańskiej  wolej  dawny  zwyczaj  stary  
Prosząc,  iż  gdyby  sie  Pan  tu  na  lud  rozgniewał,
A  on  sie  na  to  miejsce  tu  płaczliwie  zbieżał
Prosząc  o  miłosierdzie,  aby  sie  zmiłował
A  nad  nimi  srogości  swej  nie  okazował  –  
Usłyszał  głos  od  Pana,  iż:  To  będzie  pewnie,  
Poki  sie  ty  i  twoj  lud  tu  zachowa  wiernie.
A  będzie  moja  wola  na  tym  miejscu  zawżdy.
Pewnie  tu  miłosierdzie  najdzie  sobie  każdy.
Ale  gdy  moja  wola  namniej  sie  przestąpi,
Pewnie  i  miłosierdzie  też  moje  ostąpi.  
A  to  miejsce  i  ciebie  dam  na  pohańbienie,
Że  sie  musi  dziwować  każde  pokolenie".
Jako  i  Jeremijasz,  słyszę,  o  tym  wołał,
W  swej  siodmej  kapitule  głośno  opowiedał,
Iż  niech  sie  nie  bezpieczy  na  to  żaden  śmiele,
Aby  miał  łaskę  znaleść  przy  takim  kościele,
Przy  ktorym  Pańska  wola  zepsowana  będzie;
Rychlej  pomsty,  niż  łaski,  iście  tam  nabędzie.
A  tak  ja  pewnie  widzę,  iż  to  stąd  pochodzi,  
Iż  na  to  święte  miejsce  ze  sta  jeden  wchodzi,  
Iż  o  Pana  nie  dbamy,  a  co  tam  działamy,
Wszytko  sobie  swowolnie  sami  wymyślamy".

Powiedział  on  święty  mąż:  "Tak  jest,  bracie  miły;
Toć  nawiętsze  do  gniewu  ty  przyczyny  były,
Ktorych  ja  już  tam  dawno  nie  mam  na  pamięci,
Bo  sie  tamtym  błazeństwem  nie  parają  święci.
A  tak  już  idź  na  świat  a  szukaj  inszego,
Co  cie  słuszniej  wyprawić  może  ze  wszytkiego".

Rzekł  żałośnie  młodzieniec:  "Ach,  moj  miły  panie,
Nieszczęśneż  moje  będzie  z  tobą  to  rozstanie.
Jużbych  ja  tu  przyzwolił  choć  otwierać  wrota,
Niż  sie  mam  zasię  wrocić  do  tego  kłopota,
Widząc  jakie  tu  dziwne  na  wszytkim  rozkoszy;
Chociaj  sie  tam  marny  świat  też  z  swemi  kokoszy,
Tak  podobne  jako  są  plewy  ku  pszenicy;
Prawiechmy  tam  na  poły  poszaleli  wszyscy.
A  prawie  myśląc  o  tym  wszytkim  sie  myśl  wściekła,
jakoby  sie  do  czasu  tam  strawica  wlekła.
A  to  jest  najdziwniejsza,  iż  by  najwięcej  miał,
Jeszcze  nie  znam  żadnego,  aby  na  tym  przestał.
O  tym  zawżdy  nasza  myśl,  aby  co  przybyło,
A  co  potym  przypaść  ma,  o  tym  sie  ni  śniło.
Ale  gdy  być  nie  może,  wżdy  moj  święty  panie,
Daj  mi  jakie  z  łaski  swej  święte  przeżegnanie.
Widzisz,  żeć  płynąć  muszę  zasię  na  to  morze;
A  wierz  mi,  żeć  nie  zawżdy  tam  sie  po  szwu  porze".

Rzekł  Helijasz:  "Miej  w  Panu  nadzieję  zupełną,
Pewnie  sie  przyodziejesz  w  rychle  gładszą  wełną,
Że  i  sumnienie  swoje  uspokoić  możesz,  
I  tu  sie  do  nas  słusznym  czasem  dostać  możesz.
A  Pan  cie  niech  przeżegna  w  swoje  święte  imię,
Bo  gdy  mu  dufać  będziesz,  wszytko  cie  złe  minie".

Idzie  nędznik  żałośnie;  nie  sporo  mu  z  gory;
Widząc  burzki  na  świecie,  widząc  szpetne  chmury,  
Krzyk,  huk,  kłopot,  roztyrki,  dziwno  sie  coś  dzieje,
Jeszcze  mu  więcej  smutne  serce  zatruchleje.
Nie  wie,  gdzie  sie  ma  podziać  a  gdzie  sie  obrocić,
Przy  kim  by  wżdy  żałość  onej  sobie  skrocić.
Potkał  go  iny  człowiek,  co  pod  gorą  chodził,  
Żałośnie  poglądając,  aby  tam  ugodził.
Wiercą  mu  sie  łzy  z  oczu,  smutek  okazując,
Przeszłych  rzeczy  i  świeckich  przypadkow  żałując.
Osoba  urodziwa,  postawa  poczciwa,
Szata  długa  do  ziemie,  broda  piękna  siwa.  

Przystąpiwszy  młodzieniec,  pozdrowił  go  wdzięcznie:
"Zdarz  ci  Pan  Bog,  moj  panie,  wszytko  dobre  wiecznie!
Acz  nie  wiem,  kto  raczysz  być,  albo  po  czym  chodzisz,
Lecz  mi  sie  zda,  gdziem  ja  był,  że  tam  i  ty  godzisz".

Rzekł  mu  on  człek  poczciwy:  "I  tyś  mało  wygrał;  
Rozumiem,  że  cie  też  tam  podobno  kto  wygnał.
Bo  idziesz  z  płochą  twarzą  a  w  smutnej  postawie,
A  taka  zawżdy  bywa  po  niewdzięcznej  sprawie.
Ty  żałujesz,  żeś  sam  był  a  iż  cie  wygnano,
Ja  żałuję,  iż  mi  tam  też  ić  zakazano.  
Bom  jak  jeszcze  jest  człowiek  od  wieku  onego,
W  ktorym  jeszcze  nie  było  przypadku  takiego,
Jako  sie  miał  dosłużyć  kto  do  miejsca  tego;
Aż  to  potym  nastało  było  coś  nowego.
Acz  i  za  mego  wieku  wołali  prorocy,
Ale  sie  to  nam  zdało  jako  słońce  w  nocy,
Iż  gdy  zajdzie  za  gorę,  tedy  go  znać  mało;
Także  nam  dziwne  było,  jako  to  być  miało".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Moj  panie  łaskawy,
Dziwnem  ja  z  świętym  człekiem  tam  miał  o  tym  sprawy,
Ktorego  tu  na  świecie  Helijaszem  zwano;
I  powieda,  iż  go  tam  na  to  zachowano,
Iż  gdy  sie  tu  Pan  będzie  z  nędznym  światem  sądził,
Aby  wydał  świadectwo,  przecz  tak  marnie  błądził.
Gdyż  każdemu  z  osobna  za  wszytek  świat  zstanie,
Na  kogo  przydzie  Pańskie  tam  srogie  skazanie.
I  powieda  przyczyny:  iż  nie  słuchał  rady
A  wolej  Pana  swego,  jedno  świeckiej  zdrady,
Ktory  go  po  swej  woli  tak  tu  zwodził  chytrze
A  jako  ma  w  tej  rzeczy  osobliwe  mistrze,
Co,  acz  i  ja  po  części  baczyciem  to  umiał,
Alem  tam  teraz  prawie  prawdę  wyrozumiał.
Bo  mi  tego  dołożył,  iż  na  świecie  trwoga
Tu  nawiętsza  każdego,  aby  sie  bał  Boga.  
A  potym  wedle  cnoty  sprawował  sie  zawżdy,  
Zwłaszcza,  iż  to  poczciwy  jest  powinien  każdy.  
Otóż  tej  powinności  mnie  umieć  potrzeba,
Gdyż  tak  słyszę,  iż  bez  tej  trudno  wnić  do  nieba".

Rzekł  on  człowiek:  "Moj  bracie,  takżeć  za  nas  było;
Bez  tej  cnoty  na  świecie  wszytko  sie  mieniło.
I  wszyscychmy  uczyli,  jako  ją  zachować,
Lecz  o  Bogu  trudno  nam  było  rozprawować.
Jedno  żechmy  rozumem  tak  z  daleka  znali,
Iż  jest  coś,  co  świat  rządzi,  na  to  sie  zgadzali.
Otoż  teraz  chociaj  już  o  nim  rozumiemy,
Lecz  iż  nie  wczas,  o  swym  już  nieszczęściu  tak  wiemy,
Iże  nas  tam  nie  puszczą,  tam  gdzie  ty  puszczają,
Co  w  nim  zupełną  wiarę,  a  z  nadzieją  mamy".

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  już  dla  tego  Boga,  
Racz  mie  tego  nauczyć,  co  jest  słuszna  droga.
Jako  sie  mam  zachować  w  swojej  powinności,
Aby  mie  świat  nie  uwiodł  w  marne  obłędności?
A  zwłaszcza,  iż  powiedasz,  iż  o  tym  rozumiesz,
Tak  rozumiem,  iż  o  tym  i  mowić  też  umiesz".  

Rzekł  mu:  "Podobnoś  słyszał,  moj  miły  człowiecze,
Że  tu  Arystoteles  był  kiedyś  na  świecie,
Co  świętych  cnot  a  cnych  spraw  tu  każdego  uczył;
Otożeś  już  do  niego  teraz  prawie  łuczył.
A,  iż  widzę  z  postawy,  żeś  wżdy  coś  dobrego,  
Nie  ciężko  mi  po  części  i  powtorzyć  tego.
Toć  radzę,  to  napilniej,  moj  bracie,  pamiętaj,
Skoro  wstaniesz  z  pokoju,  wnet  sie  w  opiekę  daj
Temu  Bogu,  co  już  wiesz  i  świadomeś  tego,
Że  już  nadeń  żadnego  nie  masz  możniejszego.  
Szyroki  świat  i  słońce,  gwiazdy,  miesiąc,  niebo,
Wszytko  to  drży  straszliwie  przed  możnością  jego.
Piekielne,  i  niebieskie,  i  ziemskie  mocarze,
Wszytko  to  on,  jako  chce,  w  ocemgnieniu  skarze.
Wszytkim  on  tym,  by  wicher  małym  ździebłkiem  kręci;  
A  drżą  przed  nim  i  święci,  lecz  barziej  przeklęci.
A  cokolwiek  rozumem  tu  ogarnąć  może,
Toć  jego  wszytko  sprawa,  o  tym  wiedz,  nieboże!
A  żadne  tu  stworzenie  nie  jest  smysłu  tego,
By  sie  mogło  przypatrzyć  tej  istności  jego,  
Co  jest,  albo  jaki  jest,  jakie  jego  sprawy,
Jedno  to  pewnie  wiemy,  iże  jest  Bog  prawy,
Nigdy  nie  rozmierzony,  nigdy  nie  skończony,
Ktory  w  niebie,  na  ziemi  patrzy  na  wsze  strony.
A  wszytko  wie,  rozumie  i  wszytko  sprawuje
A  każdemu  stworzeniu  możnie  rozkazuje.
Temuż  ty  ustawicznie  na  kolana  swoje
Upadaj  a  poruczaj  wszytki  sprawy  twoje.
Bowiem  gdy  cie  ten  weźmie  do  swojej  obrony,
Już  możesz  być  od  strachu  wolen  z  każdej  strony.
Już  cie  potym  przyprawi  i  snadnie  do  tego,
Że  sie  możesz  przypatrzyć  wszytkim  dziwom  jego
I  tej  jego  istności  i  tej  jego  woli
A  snadnie  sie  ostatka  doplątasz  po  woli.

A  wiedz,  iże  to  jest  duch  i  takież  chce  tego,
Byś  go  też  duchem  chwalił  z  umysłu  wiernego.
Gdyż  on  nie  potrzebuje  pochlebstwa  żadnego,
Nie  dba  nic  o  postawy  bez  serca  wiernego,  
Co  bez  żadnych  wymysłow  wedle  zdania  swego  
O  to  sie  pilnie  stara,  co  jest  wola  jego.  

A  tak  gdy  po  powinnych  cnotach  sie  tu  pytasz,  
To  wiedz,  że  to  ze  wszytkich,  co  naprzedniejszą  masz.
Bo  już  i  insze  cnoty  stąd  przypadną  snadnie
I  wszytko  ine  dobre  i  szczęście  przypadnie.
Już  i  ini  duchowie,  co  tam  przed  nim  stoją,
Będą  sie  wnet  opiekać  każdą  sprawą  twoją,
Kiedy  uźrzą  przy  Panu  braciszka  wiernego,
gdyż  oni  tam  z  radością  czekają  takiego,
By  sie  w  złościach  uznawszy,  uciekł  sie  do  tego,
Aby  sobie  ubłagał  Pana  tak  wdzięcznego.
A  iżby  go  na  tym  miedzy  nie  policzył,
Wierz  mi,  żeć  już  tam  tego  każdy  będzie  życzył.

A  gdy  już  na  tym  gruncie  fundament  założysz,
już  sobie  każdej  rzeczy  sowito  przysporzysz.
Bo  gdy  sobie  wspomieniesz  dobroć  i  strach  jego,
Będziesz  już  żal  obrazić  Pana  tak  możnego,
Ktory  cie  może  zniszczyć  i  uczynić  świętym
I  tu  zacnym  na  ziemi  i  poczciwie  wziętym.
A  też  wiedz,  iż  nam  ten  Pan  nie  chce  sie  okazać  
W  prawej  swojej  istności,  aż  przydzie  świat  karać.
Toż  ci  ktorzy  mu  wiernie  tu  w  cnotach  dufają,
Tam  prawie  jego  bostwa  zakrytość  poznają.
Ale  tu  na  swe  miejsce  wysadził  człowieka,  
Ktorym  sie  opiekować  chce  tak  już  aż  do  wieka,  
Zwłaszcza  uciśnionego;  a  to  urząd  jego,
Aby  tu  mocno  bronił  każdego  nędznego.
A  tak,  jeśliże  mu  sie  też  ty  chcesz  przysłużyć,
Starajże  sie,  abyś  mogł  też  tej  cnoty  użyć.
Gdyż  wiesz,  ocz  sie  on  stara,  przyczyniaj  sie  o  to;  
Widzi  mi  sie,  stanieć  to  za  perły,  za  złoto.

Ratuj  też,  kędy  możesz,  nędznie  upadłego
A  czyń  sie  tym  podobnym  do  Pana  swojego.
Więc  z  onego  dobrego  darmoć  nadanego,
Wspomagaj,  kędy  możesz,  wżdy  też  i  drugiego.  
Boć  ty  na  nas  probierze  Pan  tu  sprawić  raczył,
Jakie  też  będzie  serce  a  chuć  po  nas  baczył.
A  sprawiedliwym  sądem  nagrodzi  każdemu:
Tobie  za  dobrodziejstwo,  za  cirpliwość  jemu.
Że  obudwu  zapłata  u  niego  nie  zginie,  
A  to,  co  on  obiecał,  żądnego  nie  minie.
Tobie  zasię  obiecał  gumna  i  stodoły
Hojnie  na  wszem  napełnić  i  w  oborze  woły.
A  iżeś  też  ratował  nędznie  ściśnionego,
Rzekł  cie  też  podpomagać  u  sądu  każdego;  
Że  też  ni  skąd  nie  będziesz  nigdy  uciśniony,
Obroni  cie  mocą  swą  iście  z  każdej  strony,
Że  twoja  jako  słońce  sprawiedliwość  wznidzie,
A  każdyć  zły  przypadek  na  radość  wynidzie.
Patrzże,  co  to  za  lichwę  od  niego  bierzemy;
A  coż  gdy  mu  statecznie  przedsię  nie  wierzymy.
Wolimy  przedsię  szukać  świeckiego  bałwana,
Opuszczając  niedbale  tak  pewnego  Pana,
Ktorego  sie  namniejsze  słowo  nie  omyli,
Gdyż  on  tu  każde  serce,  jako  chce,  nachyli.

Zachowajże  też  prawo  i  sobie  rownemu,  
Nie  tylko  powinnemu,  ale  i  obcemu.  
Gdyż  to  z  dawna  reguła  jest  świata  wszytkiego:
W  tym  co  być  sam  rad  widział,  zachowaj  bliźniego.
A  iżby  sie  w  twej  cnocie  też  to  usadziło,
Byś  drugiemu  nie  czynił,  co  tobie  niemiło.
A  gdy  sie  tak  zachowasz,  miły,  dobry  panie,
Pewnieć  sie  takież  zasię  do  każdego  zstanie.
Azaż  to  mała  rozkosz?  Kto  by  temu  wierzył,
Barzo  by  każdy  diabła  po  gębie  uderzył,
Ktory  nawięcej  pilen,  aby  roztyrk  mnożył,
Rozlicznemi  frasunki  ludzkie  stany  trwożył.
Gdyż  rozumie,  iż  w  ten  czas  już  sie  jego  miele
A  jako  na  trzy  tuzy,  każe  na  to  śmiele.
Abowiem  to  rozumiesz,  co  mu  przy  tym  roście;
Gęste  z  tego  do  piekła  iście  miewa  goście.

Niechajże  cie  ni  zazdrość,  ni  gniew  nie  unosi,  
Ani  nadęta  pycha  gęby  twej  nie  wznosi.  
Bowiem  tymi  rzeczami  zawżdy  brata  twego  
Rychlej  możesz  obrazić  z  serca  upornego.
Bo  z  gniewu  a  z  zazdrości  już  i  sława  jego
Będzie  na  lekkiej  wadze  u  umysłu  twego.
Ano  to  zawżdy  słychać  o  bezpiecznej  mowie,
Iż  bywa  nieprzyjaciel  zawżdy  język  głowie.
Bo  więc  z  tego  przypada  z  czasem  krwie  roźlanie,
Gdyż  to  jest  barzo  srogie  Pańskie  zakazanie.
A  to  jest  nieomylny,  srogi  dekret  jego,
Iż  kto  leje  cudzą  krew,  wyleją  też  jego.
A  jaką  miarką  mierzysz,  takżeć  zasię  będzie,  
Żeć  sowito  nad  wszytkim  też  odmierzą  wszędzie.
A  tak  dotkni  sie  jedno,  zacz  by-ć  ta  rzecz  stała,
Gdy  pewnie  wiesz,  że  sie  też  twa  krew  będzie  lała,
Albo  iż  sława  twoja  też  szczypana  będzie
A  rozniosą  sie  głosy  o  niej  na  świat  wszędzie.  
A  jeśliże  zachowasz  język  swoj  w  skromności,
Pięknie  też  będą  śpiewać  o  twojej  zacności.
Bo  rozumiej,  i  bez  tych  tak  srogich  dekretow,
Możesz  sie  w  tym  obaczyć  i  z  tych  świeckich  tretow,
Iż  gdy  ty  kogo  skrabniesz  w  jego  poczciwości,  
Wierz  mi,  żeć  też  przyczyni  niemałej  pilności,
Aby  sie  gdzie  dowiedział  też  twoich  przypadkow
A  snadź  jeszcze  przyłoży,  gdyż  nie  będzie  świadkow.
Obaczże,  co  za  rozkosz  być  w  poczciwym  stanie;
A  wżdy  przedsię  to  u  nas  zawżdy  będzie  tanie.  
Bo  ślachetne  nie  ścirpi  nigdy  przyrodzenie,
By  sie  nie  wynurzyło  jego  cne  ćwiczenie,
Ktore  z  dawna  jest  za  grzech  zakażone  twardo,
Że  przez  się  nic  nie  baczy;  chodzi,  by  paw,  hardo.

Bo  gdy,  jako  saletrą,  pychą  to  przesadzisz,  
Jeszcze  więcej  i  inym,  i  sobie  zawadzisz.
Barziej  ten  proch  niż  iny,  gdy  im  strzelisz,  trzeszczy;
Już  i  kula  obrazi,  już  i  działo  wrzeszczy.
Bo  wzgardzenie  uczyni  już  nienawiść  pewnie
A  kto  kogo  za  to  ma,  już  z  nim  nigdy  wiernie;  
Jakaż  tam  będzie  cnota,  to  uważyć  może,
I  czymże  sie  wżdy  nędznik  też  na  tym  wspomoże.
Bo  gdy  kto  ine  wzgardzi,  też  sam  wzgardzon  będzie;
Palcem  go  sobie  z  tyłu  ukazują  wszędzie.
Chodzą  za  nim  chłopięta  z  daleka  trztykając,
A  on  kroczy  z  postawą;  uszy  wzniosł,  by  zając.
A  przygoda  tuż  za  nim  Lucyfera  złego,
Ktory  będąc  w  zacności,  upadł  z  miejsca  swego;
Iż  nie  z  miarą  używał  onej  dostojności,
Strącił  go  za  to  marnie  Pan  z  gory  w  niskości.
Takżeć  tez  pospolicie  i  tu  jeszcze  bywa:
Więcej  każdy  lekkości,  niż  sławy  używa,
Ktory  z  nadętą  gębą  jako  djabeł  chodzi
A  komuż,  jedno  sobie,  też  nawięcej  szkodzi.
Bo  do  pychy  hojności  trzeba  i  dostatku;
Patrzże,  co  z  tego  bywa  zasię  na  ostatku:
Iż  kiedy  sie  już  nasz  pan  jako  lic  wyciągnie,
Rada  sie  penuryja  w  tym  gniaździe  zalągnie.
Z  tego  zasię  nasienia  fałsz  z  nieprawdą  roście;
A  tu  obacz  dobrzy-li  to  bywają  goście.
Na  jaki  to  każdego  może  zwieść  upadek,
Wiem,  żeś  i  sam  tej  rzeczy  pewnie  dobry  świadek.
Abowiem  to  na  świecie  pewnie  nie  nowina;
A  wierz  mi,  żeć  to  stara  na  ludzi  trucina.

A  tak  ty  swego  stanu  pomiernie  używaj,  
A  bez  wiosła  na  wodę  bezpiecznie  nie  pływaj.  
Używaj  na  wszem  miary  a  cnoty  poczciwej,
Skąd  byś  tu  i  tam  potym  użył  sławy  żywej.
A  by  cie  też  nabarziej  i  szczęście  wyniosło,
Strzeż  pilnie,  by  cie  serce  na  tę  myśl  nie  niosło,
Gdy  widzisz,  jako  to  jest  grzech  na  wszem  brzydliwy,
W  łasce  Pańskiej  i  w  sławie  każdemu  szkodliwy.

I  naczże  sie  ten  nędzny  pęcherz  więc  nadyma,
Ktory  jedno  kęs  wiatru  w  sobie  więcej  nie  ma.
Gdyż  Pan  jawnie  obiecał  a  dobrze  to  umie,
Iż  wyszszy  pokornego,  a  hardego  tłumi.
Widzi  też,  iż  śmierć  za  nim  chodząc  stopki  liczy,
Dybiąc  cicho  z  zegarkiem  a  wiernie  mu  życzy.
Aby  kroki  pomylił;  jakoż  to  nie  minie  
A  przytrefi  sie  to  więc  czasem  i  w  godzinie.
Bo  ta  umie  przekazić  barzo  snadnie  w  kroku;
Czasem  go  i  dziś  zmyli,  nie  czekając  roku.

A  coż  nas  w  to  zwodzi?  Jedno  pochlebianie,
Iż  sie  przywieść  nie  chcemy  na  lepsze  uznanie.  
A  ktoż  nam  pochlebuje?  Jedno  co  nie  baczą,
Jako  ty  przypadłości  ziemskie  dziwno  skaczą.
Prostaczkowie  mnimają,  by  to  Bog  na  ziemi:
Anoć  nie  wszytko  trawa,  chociaj  sie  zieleni.
Bo  bywają  te  farby  i  szpetne  pokrzywy,  
Takżeć  i  z  tego  pana  czysty  osieł  żywy.
Mnimasz,  by  kto  postawą  miał  skryć  obyczaje,
Wierz  mi,  żeć  ty  z  daleka  znać  tak  i  z  przełaje.
Bo  to  więc  wszyscy  wiedzą,  kędy  sie  co  wlewa
A  niech  sie  tego  pewnie  żaden  nie  nadziewa,  
Aby  gdy  miał  co  pokryć  każdy  w  swojej  sprawie;
Boć  snadnie  znać,  kto  zacny,  a  kto  błazen  prawie.

A  wszakoż  w  poczciwości  powinnie  mieć  mamy
Ty,  co  na  Pańskie  sprawy  wysadzone  znamy.
Bo  komu  czyńsz,  temu  czyńsz,  a  komu  poczciwość,  
To  każdemu  przywłaszczyć  uczy  sprawiedliwość.
A  ten  coć  rozkazuje  z  poruczenia  swego,
A  zwłaszcza,  gdy  w  tym  baczysz  wolą  Pana  twego,
Tegoś  powinien  słuchać,  by  Pana  samego,
Gdyż  on  posłem  pewnym  jest  do  ciebie  od  niego.  
Ale  gdyby  cie  też  wiodł  do  czego  marnego,
Co  by  miało  obruszyć  wolą  Pana  twego,
Tego  słuchać  nie  winien;  owszem  źwirzchność  jego
Wzgardzić,  jako  od  Pana  posła  niewiernego.
Gdyż  jawnie  przez  Proroka  na  takie  narzeka,
Kto  sie  jego  poselstwy  omylnie  opieka,
Grożąc  okrutną  pomstą,  zaprzał  sie  każdego,
Ktory  by  sie  śmiał  ważyć  co  nad  wolą  jego,  
Powiedając,  iż  mowią,  co  im  nie  kazano,  
Czyniąc  sie  sami  posły,  choć  ich  nie  posłano.  
Gdyż  nam  kazał  doświadczyć  ducha  prawdziwego,
Mowiąc,  iż  żaden  nie  jest  oprocz  słowa  jego.

A  toć  są  obrazowi  przypadki  Pańskiemu;
Patrzże  też,  coż  powinien  stanowi  swojemu.
Przypuszczaj  swe  krewkości  na  lepsze  baczenie
A  obaczaj,  gdy  cie  nacz  wiedzie  przyrodzenie,
Ktore  jako  wiesz  z  dawna,  jest  marnie  skażone,
Prze  on  pirwszy  upadek  na  wszem  zaślepione.
Umiejże  sie  z  nim  sądzić,  aby  po  swej  woli
Nie  chodziło,  gdyż  takie  zawżdy  głowa  boli,
Ktorzy  tu  jako  bydło  swowolnie  mieszkają,
A  swą  wolą  marnemu  przyrodzeniu  dają.
Bowiem  kto  to  rozpuści  na  wolnym  wędzidle,
Pewnie  mu  być  u  djabła  zawżdy  prędko  w  sidle,
Ktorych  on  tu  nastawiał,  jako  chłop  na  szpaki;
A  często  nas  porywa,  nędzne  nieboraki.

Bo  widzisz  pomagacze  jakie  z  nim  na  sie  masz
A  mało  im  rozumiesz,  choć  je  znasz  i  widasz.
Dosyć  masz  z  ciałem  burdy,  kiedyć  oszaleje,  
Aż  więc  nędzna  duszyczka  barzo  przed  nim  mdleje.  
Siedzi  jako  skowronek,  gdy  w  krzewinę  wpadnie,
Gdy  sie  cicho  przy  ziemi  kobiec  za  nim  kradnie.
O  nędznyż  to  skowronek  w  tej  marnej  krzewinie,
W  ktorą  sie  chłop  leda  gdy  z  siekierą  zawinie.
Chociaj  czasem  skowronek  przed  kobcem  uciecze,
Lecz  chłop  marną  krzewinę  do  gruntu  wysiecze.
Bowiem  ten  marny  osieł  na  swowolnej  paszy,
Kiedy  sie  rozkołysze,  pewnie  stracą  naszy.
Ano  gdy  obłudny  świat  pięknie  k  sobie  wabi,  
A  barzo  to  na  duszę  obadwa  źli  drabi.
A  gdy  jeszcze  dziesiątnik  pomoże  im  z  piekła,
Dobrze  nędzna  duszyczka  iże  sie  nie  wściekła.
Bo  wierz  mi,  że  to  na  nię  tędzy  harcownicy,
Barzo  jej  duszno  z  nimi  ubogiej  nędznicy.  

A  tak  wielki  to  rozum,  gdy  sie  sam  rozsądzisz
Mocno  z  swym  przyrodzeniem,  a  iż  ciało  rządzisz
A  nie  dasz  mu  swej  wolej,  aby  o  swej  mocy
Tak  bujało  pustopas  i  we  dnie  i  w  nocy.
Abowiem  ten  błędny  woł,  kędy  wolna  trawa,  
Rad  by  i  płot  przełomił,  chociaj  tam  zła  sprawa.
Bo  gdy  zajmą  ze  spasi  a  zwiążą  za  rogi,
Dopiro  wzwiesz,  coś  tam  jadł,  nędzniku  ubogi.

A  tak  nie  chodź  jako  woł  tam  gdzie  ciało  ciągnie,
Bo  zawżdy  na  swą  wolą,  gdzie  się  rozkosz  lągnie.  
A  to  uważ  co  z  tego  już  każdemu  roście;
Wierz  mi,  że  wnet  przypadną  nieproszeni  goście:
Tępość,  zła  myśl,  niedbałość  o  ludzi  i  Boga,
Ani  o  żadną  cnotę;  zawżdy  we  łbie  trwoga.
Poki  ty,  aby  sie  tak  jedno  roiło,  
Chociaj  jutro  obieszą,  aby  przez  dziś  było.
Jest  to  jako  syrena,  co  na  morzu  śpiewa,
A  uśpiwszy  nadobnie,  gdy  sie  nie  nadziewa
I  z  okrętem  wywroci  a  marnie  utopi,
Takżeć  w  tym  świeckim  pisku  giną  naszy  chłopi.  
A  kiedy  sie  więc  namniej  tego  nadziewają,
Uźrzysz,  alić  po  uszy  w  tym  morzu  pływają.
A  czasem  się  więc  drugi  i  z  głowką  ochynie,
Ni  wzwie  niebożąteczko,  gdzie  bez  czasu  zginie.

Uważajże  ty  z  młodu  szkody  i  pożytki,  
Jako  masz  w  sobie  skromić  niepotrzebne  zbytki.  
Bo  jako  sie  ty  koła  wolno  rozbiegają,
Już  więc  potym  wściągając,  uzdy  sie  targają.
Bo  powiedają,  z  młodu  że  sie  ostrzy  tarnek
A  z  nowotku  po  brzęku  poznawają  garnek.
Ale  kiedy  więc  nawre  już  czego  tłustego,
Nie  słychać,  by  w  deszczkę  tłukł,  brzęku  więc  żadnego.
Bo  i  w  on  czas  niesporo,  gdy  sie  wrzod  zapali,
Już  więc  każdy  z  osobna  swoje  chłodne  chwali.
Ale  kiedy  przed  czasem  leda  czym  zawiną,
Zgoi  to  i  łopianem  a  czasem  lipiną.
Także  więc  i  swawola  gdy  w  kim  zatwardzieje,
Trzeba  ją  wczas  zawiązać,  niż  dusza  zemdleje.
Bo  czas,  ktory  upłynie,  już  sie  nie  nawroci,
Prawie,  jako  letnia  mgła,  tak  sie  barzo  kroci.
A  namniejszej  godziny,  ktorą  tu  zgubimy,
Już  jej  nie  ugonimy  i  tak  poginiemy.

O,  płakać  by  każdemu  kwitnącej  młodości,  
Kto  ją  marnie  utraci  w  sprosnej  wszeteczności.  
A  niech  sie  dotknie  każdy,  ktory  podstarzeje,  
Jeśli  sie  sam  z  swoich  spraw  młodych  nie  naśmieje,
Myśląc:  "Ach,  gdzież  sie  ony  lata  nawrociły,
Wierę,  bychmy  swych  czasow  inaczej  użyli!
I  coż  też  ono  było,  cożechmy  czynili?
Wieręchmy,  snadź  szaleńszy,  niż  cielęta  byli.

Więc  dobra  nadanego  używaj  pomiernie,  
Obchodząc  sie  poczciwie  na  wszem  z  każdym  wiernie.
Gdyż  nam  pismo  nie  broni  z  dobrą  myślą  tego  
Używać  dobrodziejstwa  z  łaski  nadanego,
Zwłaszcza  ktoreć  przypada  bez  płaczu  ludzkiego;
Bo  gdybyś  łzami  płokał,  przesiadłoćby  tego.
A  tam  daj,  kędy  czasem  słusznie  ma  być  dano,
Nic  tam,  gdziebyś  rozproszył,  a  potym  sie  śmiano.
Bo  jako  jest  rzecz  sprosna,  gdy  kto  traci  marnie,  
Także  iście  nie  miejsza,  gdy  wszytko  w  kąt  garnie.
Jest  jako  sojka  w  kaltce,  gdy  chcą,  by  mowiła,
Więc  jej  jeść  mało  dają,  aby  nie  zatyła.
Albo  gdy  w  małym  lewku  rzkomo  sie  kochają,
Więc  aby  wielki  nie  rosł,  jeść  mu  nie  dawają.  
Albo  by  ona  szkapa,  co  ją  biegać  mają,
Aby  zawod  wygrała,  głodno  ją  chowają.
A  gdy  z  głodu  zemdleje,  w  zawod  ją  ucieką,
A  po  chwili  i  za  płot  za  nogi  wywleką.
Nie  bądźże  ty  tą  szkapą;  kiedyć  owsa  dano,  
Jedz,  coć  Bog  dał,  by-ć  potym  ząbrzow  nie  zdzierano,
Ani  takież  szkapiego;  ktora  nigdy  więcej
Nie  jada,  byś  też  więc  nasypał  nawięcej,
Jedno  to,  co  sie  jej  chce;  także  i  ty  czyni
A  nie  bądź  w  tym  nałogu  podobien  ku  świni.  
Nędzniejszemu  nie  żałuj  nigdy  chleba  swego
A  nie  prawie  też  swego,  lecz  pożyczanego.
Boć  to  jedno  wilk  z  liszką,  co  nie  zje,  zagrzebie;
Niechajże  to  łakomstwo  nie  unosi  ciebie.

Bowiem  ten  wrzod,  łakomstwo  cicho  sie  zakrada  
A  potym  sie  zjątrzywszy,  wszytkim  ciałem  włada.
Z  młodu  mu  korrozywy  po  trosze  przymieszaj,
Bo  sie  to  cicho  szyrzy,  nie  boląc  by  liszaj.
Bo  jakoć  sie  zakradnie  za  skorę  do  kości,
Już,  wierz  mi,  musisz  chodzić  zawżdy  nań  we  mdłości.  
Bo  sie  Bogu  ni  ludziom  już  w  niwecz  nie  trefisz,
Jedno  tak  czas  na  świecie  darmo  marnie  stracisz.
Bo  naciężej  szuprynę  u  worka  pirwszego
Zawiązać;  już  ten  sekwens  aż  do  ostatniego.
Ktory  cie  z  osiadłości,  ni  sam  wzwiesz,  gdy  zsadzi
A  w  nędzny  a  w  złej  sławie  z  świata  wyprowadzi.
Bo  już  tu  bez  złej  sławy  nigdy  być  nie  musi,
Bo  już  taki,  coż  wiedzieć,  ocz  sie  nie  pokusi.
Już  nie  dojeść,  nie  dopić,  biegać  by  szalony,
Aby  co  gdzie  ułapić,  patrząc  na  wsze  strony.
Gdzie  co  znajdzie,  to  by  chciał  wszytko  na  zysk  kupić,
A  gdzie  by  mogł  każdego  i  z  skory  wyłupić.
Wszytko  więc  już  zatłumi  ona  marna  chciwość,
Że  zginie  miłosierdzie,  zginie  sprawiedliwość.
A  jakoż  tu  więc  będzie  z  onej  liczny  wynić,
Kiedy  ją  pan  rozkaże  z  tych  szafunkow  czynić?
Ano  stoją  świadkowie,  a  z  oczu  łzy  płyną,
Coś  jednym  gwałtem  pobrał,  drugie  podarł  winą,
A  na  drugich  wyłudził,  na  drugich  wylichwił;
Bogżeć  pomoż,  boś  nie  źle  z  tego  państwa  utył!

A  ze  sta  jednego  znasz,  co  tym  kstałtem  żywie,  
Nabywając  łakomie  a  niesprawiedliwie,  
Aby  jego  nabycia  nie  szarpano  marnie,  
Bo  sie  Pańskie  przeklęcie  zawżdy  za  tym  garnie.
Tylkoż  w  zysku,  nędzniku,  coś  łakomie  zbierał;
Tyś  sie  nędze  nacirpiał  a  iny  w  tym  gmerał.
A  jeszcze  by  nie  tak  żal,.  By  ten,  co  przystoi,
Ale  jeszcze  ten  rychlej,  co  z  tym  śmieszki  stroi,
Ukazując  sygnety,  trzęsąc  za  sobole,
Co  je  szpetnie  pojadły  one  stare  mole:
"Widzisz  onego  skępca;  coż  mu  po  tym  było?
A  wszak  to  darmo  leżąc  na  poły  pogniło".
A  drugi  też  urwawszy,  cicho  w  kącie  dyszy,
Nie  dba  nic  o  sobole,  gdy  ma  w  worku  lisy;
A  chociaj  więc  nie  owy,  co  kury  jadają,
Lepsze  owo,  co  gęsto  po  stole  brząkają.

A  tak  ta  marna  chłuba  nikczemnikom  ginie
I  w  nędzy  z  świata  schodzą  i  w  złej  sławie  słynie.

Nie  dajże  sie  gniewowi  też  proszę  unosić;  
A  iż  to  rzecz  szkodliwa,  widasz  tego  dosyć.
Bo  jeśli  z  czego  więcej  złych  rzeczy  przypada,
A  naszym  przyrodzeniem  barzo  ten  wrzod  włada.
Bo  gromiszli  słabszego,  już  wiesz,  z  kim  masz  czynić;
A  obaczę  twoj  rozum,  kędy  z  tego  wynić.  
Bo  sie  Bog  opowiedział  stać  przy  krzywdzie  jego;
Będę  cie  zwał  rycerzem,  jeśli  zwalczysz  tego.
Jeśli  też  z  obie  rownym,  parz,  co  z  tego  roście:
Już  warz  piwo  a  piecz  chleb,  bo  będziesz  miał  goście.
Już  więc  chłopa  oszywaj  w  natkanym  kaftanie,  
Choć  mu  sie  ze  łba  kurzy,  by  o  świętym  Janie.
Już  jadą  przyjaciele,  abyć  to  radzili,
A  drudzy  też  za  nimi,  aby  darmo  pili.
Już  kiedy  w  drogę  jedziesz,  patrzaj  po  krzewinie,
Kędy  sie  kto  obraca  a  kędy  cie  minie.  
Już  wolność,  gospodarstwo  musisz  wszytko  stracić,
Z  arkabuzem,  z  granatem  musisz  sie  pobracić.
Więc  sie  śmieją  łotrowie,  kiedy  cie  prowadzą,
Gdy  cie  ledwe  z  kaftanem  i  na  szkapę  wsadzą.
Więc  i  śmiechu,  i  sławy,  trudności  i  szkody  
Będzie  ze  wszech  stron  dosyć,  niż  przyjdziesz  do  zgody.
A  tobie  sie  przedsię  zda,  iż  strzeżesz  lekkości;
Ano,  więc  bywa  ciężkość,  gdy  przydzie  na  kości.
Bo  więc  w  tej  grammatyce  pospolicie  bywa,
Jakie  prawo  kto  chce  mieć,  takiego  używa.  
A  tu  uważ,  co  to  jest,  gdy  kto  bez  rozmysłu,
Używa  w  takich  rzeczach  z  uporem  umysłu.

Bo  skąd  ją  kolwiek  poczniesz,  wszędzie  myśl  w  niewoli
A  cożkolwiek  przypadnie,  przedsię  głowa  boli.
Bo  jeśliże  ubijesz,  chowaj  ciepło  głowę,  
A  nie  jednę  musisz  drzeć  zasię  znowu  krowę.  
A  jeśli  cie  ubiją,  to  snadź  jeszcze  gorzej;  
Owa  zewsząd  kłopotu  przybywa  nam  sporzej.
A  to  jeszcze  nagorsza,  iż  marnie  wzgardzamy
Onym  wdzięcznym  klenotem,  co  od  Pana  mamy.
Bo  stąd  idąc  do  Ojca,  gdy  nam  wszytko  sprawił,
Jedno  nam  w  upominku  ten  pokoj  zostawił,
Bychmy  sie  w  tym  pokoju  tu  zachowywali,
Żechmy  jego  owieczki,  by  nas  djabli  znali.

A  tak,  moj  miły  bracie,  jeszcze  z  młodu  w  sobie
Czyń  gwałt  a  niech  cie  marnie  ten  afekt  nie  skrobie.
Uźrzysz,  iż  tego  nigdy  żałować  nie  będziesz,
Kiedy  tego  marnego  molu  z  serca  zbędziesz.
A  gdy  cie  ten  wrzod  ruszy,  przyłoż  nań  rozumu,
Bo  sie  rychlej  rozjątrzy,  przyłożyszli  szumu.
Bo  lepiej  zawżdy  stracić  rękaw,  niżli  suknią;
Czyście  przedsię  skacze  szwab,  choć  mu  ogon  utną.
Bo  i  sława  i  Pańska  łaska  z  pełna  będzie,
Poczciwość,  dobre  mienie  ogranie  cie  wszędzie.
Zaż  to  nie  poczciwa  rzecz,  kiedy  cie  miłują
Wszyscy  a  "to  dobry  człek"  palcy  ukazują,
Niżli  kiedy  cie  marnym  przezową  warchołem
A  nie  każdy  za  jednym  siędzie  z  tobą  stołem.

A  onę  pirwszą  cnotę  proszę  byś  pamiętał:  
W  każdym  swoim  postępku,  byś  sie  Pana  lękał.  
Jużci  potym  każda  rzecz  przydzie  na  wszem  snadnie;  
Ani  sam  wzwiesz,  skąd  ci  co  bez  czasu  przypadnie.  
Boć  już  zewsząd  popłynie,  Pan  hojnie  przysporzy,
A  zewsząd  wszytko  dobre  na  wsze  sie  otworzy.
A  gdy  będziesz  używał  żywota  takiego,
Już  snadnie  będziesz  mogł  przyć  i  do  miejsca  tego,
Ktore  już,  jako  sam  wiesz,  jedno  tym  sprawiono,
U  ktorych  takie  serce  bywa  znaleziono.
A  tak  tu  pilnie  obacz,  widzisz,  ocz  ci  idzie,  
A  nie  przeciw  sie  światu,  tej  nikczemnej  gnidzie,
Ktoryć  jedno  też  z  tymi,  co  go  pilni,  umie,
Ale  z  tymi,  co  cnoty,  namniej  nie  rozumie.
Boć  tu  idzie  o  sławę,  idzie  o  zbawienie
I  to  nędzne  należy  na  tym  dobre  mienie.  
Kto  sie  cnotą  sprawuje  a  Boga  sie  boi,
Iż  go  marna  swawola,  ale  rozum  stroi.
A  tak  już  cie  Bog  żegnaj,  bo  ja  też  precz  muszę;
Widzisz  dobrze,  jaką  mam  też  troskliwą  duszę,
Iżem  sie  w  tym  omieszkał,  a  tegom  nie  baczył;  
A  coż  gdy  mie  tak  Pan  w  tym  w  zły  czas  chować  raczył.
Acz  prawda,  iż  na  cnocie  nigdy  nie  schodziło,
Alem  tego  nie  wiedział,  co  więcej  szkodziło:
Co  jest  Bog,  co  moc  jego,  i  co  jego  wola;
A  stąd  na  mię  przypadła  ta  wieczna  niewola,  
W  ktorej  ja  tak  nędzniczek  podobno  trwać  muszę.
Lecz  ty  lepiej  nieboże  opatruj  swą  duszę.

A  już  nie  tylko  ciebie,  upominam  wszytki,
Bo  widzę,  jako  wszędy  rozniosły  sie  zbytki
A  ona  święta  cnota  marnie  potłoczona  
A  mało  tak  nie  z  gruntu  zewsząd  wyniszczona.
Gdyż  to  wszyta  nasza  myśl,  abychmy  nabyli,
Chociajbychmy  i  duszę  i  cnotę  stracili.
A  nic  na  to  nie  pomniąc,  jako  z  tym  giniemy
I  w  złej  sławie  na  potym  na  wieki  słyniemy,  
Czyniąc  wielkie  despekty  na  wszem  Panu  swemu,
Nie  dufając  mu  nigdy,  jako  prawdziwemu.
Gdyż  on  zawżdy  obiecał  wiernym  błogosławić
A  niewierne  i  zdrowia,  i  wszytkiego  zbawić.
O  nieszczęsna  zła  chuci,  o  rozumie  głupi!
Jako  marnie  tracimy  wszyscy  na  tej  kupi,
Z  jakiemi  trudnościami  świata  używamy;
A  bychmy  miernie  żyli,  tedy  wszytko  mamy.

Więc  z  trudnością  nabywszy,  wnet  marnie  tracimy
A  to,  co  ma  wiecznie  trwać,  tego  odbieżymy.
Gdyż  w  tym  marnym  nabyciu  ma  nadzieję  każdy
A  na  wszytki  trudności  opuszcza  sie  zawżdy.
Waży  gardło,  waży  cześć,  waży  i  sumnienie;
Ach  niestotyż,  drogież  to  nędzne  dobre  mienie!
O  nieszczęśni  nędznicy,  co  jedno  patrzymy
W  ziemię  jako  bydlęta,  a  nic  nie  pomniemy
Onych  wiecznych  rozkoszy,  a  rzeźnik  nad  nami
Stoi  zawżdy  z  kozikiem,  jako  nad  kozami.
Acz  żadnego  nie  wiodę  w  takie  niedbałości,
Aby  leżał  na  słońcu,  jako  pies  we  mdłości
A  czekał,  jeśli  mu  kto  kość  dziurą  wyrzuci,
Ale  wierz  mi,  nie  barzo  sie  na  niej  utuczy.
Nie  zgaradza-ć  tobie  Pan  poczciwej  pilności,
Skromiąc  w  sobie  rozumem  uporne  chciwości,
Używając  pomiernie  na  wszem  stanu  swego,
W  świętej  sprawiedliwości,  bez  krzywdy  każdego,
Skromiąc  w  sobie  rozumem  szkodliwe  przypadki,
Ktore  nam  marnie  psują  nasze  niedostatki:
Pychę,  zazdro

Íîâ³ òâîðè