Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 2
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 259


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział czwarty - Anaksagoras

Ten czwarty rozdział zową ANAKSAGORAS.
Abowiem ten filozof pisał o odmienności młodości człowieczej
a o płochości rozumu młodego, o ożenieniu, o gospodarstwie
i co sie więc koło niego toc


A  gdy  już  tak  Minerwa  dokończyła  rzeczy,
A  on  ją  też  młodzieniec  iście  miał  na  pieczy,
Tak  iż  mu  sie  łzy  prawie  z  oczu  wymiatały
A  iż  go  rzecz  ruszyła,  jawnie  znać  dawały,
Przebiegła  druga  pani  z  dziwnemi  sprawami,
Z  pięknemi,  a  nie  z  naszej  ziemie,  postawami.
Dziwną  zacność  w  osobie  i  w  postawach  miała;
Znać  było,  iż  na  wielkich  gdzieś  sprawach  bywała.
Bo  i  ubior  i  kstałty  inakszego  kraju,
By  też  miała  krolewną  być  iście  z  raju.
On  ubogi  młodzieniec  znowu  sie  przelęknął,
Aż  witając  na  obie  kolenie  przyklęknął.
Minerwa  znać,  iż  sie  z  nią  też  pirwej  widała,
Bo  ją  panią  Dyjaną  mianując  witała.
Wnet  potym  żałobliwie  Minerwę  gromiła:
"Cożeś,  miła  gospodze,  wżdy  nam  uczyniła?
Już  tam  siedząc  cały  dzień  prożnując  czekamy,  
A  wiesz,  jakie  przed  sobą  pilne  sprawy  mamy.
Już  sie  i  panowie  mało  nie  rozeszli,
Bo  tam  każdy  do  swych  spraw  barzo  pilnie  teszni,
Widząc  jako  bystry  świat,  co  dalej,  to  gorzej
Miesza  sie,  a  złe  sprawy  idą  na  nim  sporzej.  
Już  Saturnus,  Jupiter  patrzą  na  sie  krzywo,
Że  sie  tam  polęknęło,  słuchając,  co  żywo.
Jeden  wszytko  chce  ścinać,  a  drugi  w  skromności
Radzi,  aby  czekali  świeckich  omylności.
Mars  sie  też  zasię  znowu  w  swoich  burdach  broi,  
Już  miecza  poprawuje,  już  chodzi  we  zbroi.  
Wenus  smutna,  uboga,  ta  podjęła  rękę,
Bo  ma  teraz  od  wszytkich  tam  piekielną  mękę,
Powiedając,  że  wszytko  za  jej  niedbałością
Tak  sie  świat  dziwnie  broi  a  bawi  ze  złością,
Że  i  słońce,  i  miesiąc  już  mu  świecić  nie  chcą,
Nie  wiem,  co  stroną  chodząc,  wszytko  sobie  szepcą.
Merkuryjusz  ten  pilno  miedzy  nimi  chodzi,
Owa  je  tam,  da-li  Bog,  jeszcze  jako  zgodzi.
Ale  on  trudno  bez  was  ma  tam  co  sposobić,
Aby  owi  zuchwalcy  nie  mieli  co  robić.
Tak  przez  Bog,  co  rychlej,  ma  miła  gospodze,
Pokwapcie  sie,  boć  bez  was  będzie  źle  w  tej  trwodze."

Powiedziała  Minerwa:  "Widzisz,  miła  pani,
I  ja  też  tu  nie  chodzę  miedzy  fijołkami,
Wianki  wijąc,  a  mnimasz,  abym  prożnowała.
Wierz  mi,  żem  i  ja  też  tu  dosyć  burdy  miała.
Bo  nie  wiesz,  pani  Rozkosz  co  za  dziwy  płodzi,
A  jak  tu  nędzny  świat  swemi  foszki  zwodzi.
Tak,  iż  już  ich  na  więtsze  poły  pobłaźniła
Teraz-em  dwa  potkała,  co  tam  od  niej  idą
I  miałam  pracy  dosyć  z  oną  marną  gnidą.
Epikurus,  co  też  swą  radą  ludzi  zwodzi,
A  wiele  ich  cnoty  tam  od  niej  odwodzi.
Aż  i  tego,  jako  znam,  zacnego  młodzieńca
Zbłaźnił  a  prawie  z  niego  uczynił  szaleńca.
Ale  wierz  mi,  żeć  też  tu,  co  zasłużył,  słyszał;
A  nie  wiem,  by-ć  tu  jeszcze  gdzie  za  krzem  nie  dyszał.
Bo  pobieżał  gdzieś  mrucząc,  było  mu  niemiło.
A  bodaj  się  o  takich  nigdy  i  nie  śniło,
Co  sie  sami  złotrzywszy,  potym  drugie  błaźnią,
Jedno  światu  folgując,  świętą  cnotę  draźnią.
Ano  bieda  każdemu,  z  kogo  pogorszenie  
Miewa  ze  złych  przykładow  niewinne  stworzenie.

Dyjana  powiedziała,  iż  Wenus  ubogą
Też  tam  o  to  karali  wszyscy  silną  trwogą,
Powiedając,  iż  też  tam  z  rozkoszą  bywa,
A  tych  jej  obyczajow  z  nią  często  używa.  
Ale  wżdy  Merkuryjusz  przy  niej  mocno  stoi,
Powiedając,  iż  niech  sie  o  to  nic  nie  boi,
Mieniąc,  iż  tym  porządkiem  tak  wszytek  świat  żywie,
Jedno  niechaj  swój  urząd  sprawuje  poczciwie.
A  tak  podźmy  co  rychlej,  by  sie  nie  rozeszli,  
Albo  w  dalsze  poswarki  tak  jako  nie  weszli,
A  iżby  sie  więcej  w  nich  nie  zamieszawało;
I  tak-ciem  tam  kłopotu  odeszła  niemało."

Poszły,  potym  młodzieniec  sam  został  trwożliwy.
Szumi  mu  barzo  we  łbie,  stoi  ledwe  żywy.  
Idzie  dalej,  zwiesił  nos,  nie  wie,  co  rzec  sobie.
Jeszcze  gorsza,  iż  nie  ma  nikogo  przy  sobie,
Z  kim  by  sie  miał  rozmowić  albo  sie  pocieszyć,
Aby  wżdy  smutne  serce  leda  czym  rozśmieszyć.
Bo  to  wielkie  lekarstwo  na  smutną  chorobę,  
Gdy  kto  ma  jaką  wdzięczną  przy  sobie  osobę.
Przyszedł  nad  piękne  źrzodło  pod  drzewem  figowym,
A  ono  oprawione  dziwnym  kstałtem  nowym.
Skrzynia  około  niego  piękna  marmurowa,
A  rura  z  pozłoceniem  w  niej  alabastrowa.  
Woda  z  niej  ona  śliczna  jako  krystał  płynie,
A  wnet  tuż  nie  daleko  zasię  w  ziemię  ginie.
Kwiateczki  rozmaite  nad  nią  sie  wieszają,
Rano  kwitną,  a  wieczor  zasię  opadają.
Figa  ona  wszędy  sie  nad  nią  zieleniała,
A  na  gałązkach  jagod  pięknych  dosyć  miała.
Rwąc  je  sobie  młodzieniec  na  poły  ją  złomił,
Lękł  sie  patrząc,  aby  go  kto  od  niej  nie  gonił.
Zjadszy  kęs,  potym  usnął.  Ano  szumi  woda,
A  we  łbie  iście  nie  mniej  szumiała  przygoda.

Rano  sie  potym  porwał.  Ano  pięknie  świta:
Już  sie  jeden  o  drugim  ptaszek  w  lesie  pyta.
Już  skowronek  na  gorze  pięknie  przepierwuje,
Słowiczek  we  krzu  krzyczy,  gżegżołeczka  kuje.
Poźrzy  wzgorę:  skały  już  jasno  sie  błyskają,
A  promienie  słoneczne  ziemię  rozświecają,
Zarza  wzgorę  wychodzi  rożanej  piękności,
Na  obłokach  sie  broją  jasne  odmienności.
Poklęknąwszy,  jął  mowić:  "O  słońce  dostojne,
Raczyż  mie  też  oświecić  i  me  myśli  brojne!
Gdyż  taką  moc  na  niebie  dziwnie  sprawioną  masz,
Iż  tu  wszytko  oświecach  i  wszytko  ożywiasz.
Oświećże  też  ma  myśli  tak  barzo  wzruszone,
Ktore  sie  tak  frasują  bez  każdej  obrony.
A  iż  mie  tak  strwożyły,  a  iż  nie  mam  rady,
Boję  sie,  bych  nie  przyszedł  w  jakie  dziwne  zdrady."

Usłyszał  głos  od  skały,  od  onego  blasku:
"Nie  lękaj  sie,  młodzieńcze,  w  lesie  nigdy  trzasku.  
Widzisz,  iż  gdy  wiatr  wstanie,  każde  drzewko  chwieje,
Takżeć  ludziom  nędzny  świat  rozlicznej  nadzieje
Dodawa,  wszytkim  dziwno,  a  każdemu  rozno,
Jednemu  z  wielkim  zyskiem,  a  drugiemu  prożno.
Bądźże  jedno  w  swych  myślach  stałym,  bo  cirpliwość
To  jej  urząd,  iż  wytrwa  każdą  świecką  chciwość.

A  to  wielmożnej  myśli  najwięcej  przystoi,
Iż  sie  nie  da  zatrwożyć,  choć  sie  serce  boi.
A  cnota  uciśniona  a  gdy  na  nię  trwoga,
Iż  nie  będzie  zmieniona,  ta  prawie  od  Boga.
Boć  w  rozkoszach  mało  znać  poważnej  stałości,  
Wszytko  coś  jako  przez  sen  a  wszytko  we  mdłości.
Wiesz,  że  szczęście  kołem  sie  na  tym  świecie  toczy,
Jednego  wzgorę  wznosi,  drugi  przez  kij  skoczy.
I  chmury  kiedy  przejdą,  jaśniejszy  dzień  bywa,
I  ptaszek,  kiedy  po  dżdżu,  każdy  głośniej  śpiewa,  
Otrząsając  sie  z  rosy  a  z  onej  przygody,
Radując  sie,  iż  sie  doczekał  pogody.
A  gdy  po  srogiej  zimie  ukażą  sie  kwiatki,
Tedy  każdy  weselszy,  skacząc  więc  i  dziatki.
Takżeć  też  smętnej  myśli,  kiedy  przetrwa  trwogi,  
Więcej  bywa  pocieszon  on  jej  frasunk  srogi.

Także  i  ty,  jedno  trwaj  mocnie  w  swej  stałości,
Uźrzysz,  że  sie  odmienią  ty  twe  przypadłości.
I  zacniejszym  możesz  być  potym  tu  na  świecie,
Gdyż  on  możnym  hołduje,  słabe  zawżdy  gniecie.  
I  imię  twe  ba  potym  zawżdy  sławne  będzie,
Bo  więc  stała  uprzejmość  rozsławi  sie  wszędzie.
Patrz  na  tę  cichą  wodkę,  co  tak  słabo  płynie,
Iż  wnet  zasię  natychmiast  sama  w  ziemię  ginie.
Figa  słaba,  iż  sie  kęs  na  doł  nachyliła,  
Barzo  prędko  jej  gałąź  wnet  sie  odłomiła.
Drobne  kwiatki,  iż  słabe,  rano  zakwitają,
A  k  wieczoru  aliści  samy  odpadają.
Takżeć  każda  słaba  myśl  słabo  też  wychodzi,
A  sercu  poważnemu  nigdy  nic  nie  szkodzi.  
Jeleń  chociaj  ma  rogi,  lecz  umysł  zajęczy,
A  przedsię  go  leda  gdzie  nikczemny  wilk  dręczy.
Także  sie  też  ty  jedno  nie  daj  wiatrom  nośić.
Ani  sam  wzwiesz,  gdy  przydzie  dobrej  myśli  dosyć."

A  gdy  tak  on  młodziniec  był  pocieszon  mało,
Lękł  sie  znowu.  Ano  coś  nad  nim  zaszumiało.  
Poźrzy,  ano  dzieciątko  zleciało  z  obłokow  
A  stanęło  od  niego  jedno  kilka  krokow.  
Skrzydełka  ma  odmienne  a  oblicze  śliczne,
Na  koszulce  kosztowne  a  wzory  rozliczne.
Wianeczek  ma  na  głowie,  nadobny  perłowy
Łańcuszek,  na  nim  krzyżek  piękny  rubinowy.
A  cedułkę  na  piersiach  mu  przyhafftowano,
Na  niej  stoi  Racyjo  złotem  napisano.
Wspomni  sobie  nieborak,  iż  Minerwa  pani
To  mu  była  przyrzekła  miedzy  rozmowami,
Iż  mu  miała  to  dziecię  posłać  na  rozmowę,
Powiedając,  iż  miało  nie  dziecinną  głowę.
Uradował  sie  nędznik,  gdyż  w  każdej  trudności
Ma  wżdy  kto  jaką  radę,  odejdą  teskności.
Rzekł:  "Witaj  święte  dziecię,  dawno  pożądane!
Wierzę,  żeś  mi  od  Boga  smutnemu  posłane.
I  wiem  chocia-ś  maluczkie,  ale  rozum  wielki,
Bo  podobno  na  gorze  umie  to  tam  wszelki."

Rzekło  dziecię:  "To  była  wola  matki  mojej,
Bych  tu  od  ciebie  zbieżał  w  tej  omyłce  twojej.
A  tak  bądź  dobrej  myśli,  bo  gdy  przydziesz  k  sobie,
Wierz  mi,  iż  będziesz  na  wszem  lepiej  tuszył  sobie.
Powiedzże  mi,  o  czym  ci  jeszcze  sie  myśl  kręci,
Abych  ci  wżdy  co  przywiodł  ku  lepszej  pamięci.
Bo  pospolicie  bywa,  gdy  sie  myśl  zamiesza,
Zawżdy  sie  co  ponowi,  zawżdy  przydzie  insza".

"O,  moje  miłe  dziecię!  Wierz  mi,  żeć  sie  miesza
A  w  dziwnych  wątpliwościach  iście  sie  zawiesza.
Chciałem  sie  był  nieborak  też  o  to  postarać,
Abych  co  jest  lepszego,  wżdy  umiał  rozeznawać.
Przyszedł  do  mnie  jakiś  mąż  z  piękną  siwą  brodą,
Snadźby  zwiodł  i  świętego  oną  swą  urodą.
Powiedział  mi,  że  rozkosz  na  tym  nędznym  świecie  
Nalepsza  nadewszytko,  niech  kto,  co  chce,  plecie.
Rozwodząc  mi  to  dziwno  twardymi  wywody.
A  kto  by  nie  słuchał  onej  siwej  brody!
Ano  widzę  w  szalonych  jednakie  są  sprawy:
Tak  barzo  miece  siwy  jako  i  cisawy.  
Potym  mie  zawiodł  w  ogrod,  to  już  tu  pamięci
Iście  w  głowie  nie  zsatnie,  co  sie  tam  w  nim  kręci:
Ony  dziwne  przyprawy,  on  majestat  wielki,
Żeby  sie  zumieć  musiał,  patrząc  na  to,  wszelki.
Tam  mi  Rozkosz  ukazał,  tam  dziwną  krolową.  
Mnie  o  tym  trudno  mowić  z  tą  zmieszaną  głową.
Ledweby  snadź  Cycero  z  swą  dziwną  wymową
Wszytko  by  to  powiedział,  jako  tam  co  zową.
Abowiem  tam  każda  rzecz  tak  przyprawna  była,
Iżby  sie  wedle  świata  w  ludzkich  oczoch  pstrzyła.  

Były  przy  niej  dwie  panie.  Już  jednej  rozumiem,
bo  od  tej  świętej  matki  już  jej  sprawy  umiem.
Ale  druga,  co  dziecię  z  strzałkami  nosiła,
O  tej  tu  barzo  krotka  wzmianka  w  rzeczach  była.
Wiem,  iże  ją  Wenusem  wszędy  nazywano,  
I  ten  urząd,  tak  słyszę,  iż  jej  z  nieba  dano,
Iż  cokolwiek  sie  dzieje  na  świecie  w  miłości,
To  nawięcej  zależy  w  sprawach  jej  miłości.
A  to  jej  ślepe  panię  pomaga  jej  tego,
Strzelając  tą  truciną  do  serca  każdego.  
A  gdzie  dobrze  ugodzi,  wnet  każdy  zemdleje
A  gdy  sie  nie  opatrzy,  pewnie  oszaleje.
Święta  pani  Minerwa,  gdy  tu  wczora  była,
Siła  mi  jej  zacnych  sztuk  prędko  wyliczyła.
Ale  iż  jeszcze  o  niej  nie  prawie  rozumiem,
Więcej  też  o  jej  cnej  sławie  mało  mowić  umiem."

Dziecię  potym  nadobnie  jęło  mowić  k  niemu:
"Tak  moj  miły  braciszku,  chciej  rozumieć  temu:
Pan  Bog,  on  dziwny  sprawca  ode  wszego  wieka,
Gdy  w  raju  raczył  stworzyć  nędznego  człowieka,  
Wszytki  cnoty  poczciwe  raczył  był  w  nim  sprawić,
A  w  wielkiej  niewinności  na  wszytkim  zostawić.
Ale  on  czart,  chytry  wąż,  nie  zamieszkał  tego,
Zaźrząc  mu  onej  łaski,  przywiodł  ji  do  tego,
Że  ony  powinności  swoje  wszytki  złamał.
Acz  na  wszem  potym  nędznik  na  to  barzo  chramał.
Tak  iż  ona  niewinność  już  sie  w  nim  zmieniła,
Już  swawola  a  zła  myśl  w  nim  sie  pojawiła.
Co  sie  potym  z  nim  zstało,  byłby  czas  niemały,
By  sie  jego  postępki  wyprawować  miały.

Lecz  ten  marny  wrzod  jego  tak  sie  rozkorzenił,
Że  i  w  jego  potomkach  wszytko  dobre  zmienił,  
Że  rzadki,  ktory  by  strzegł  swojej  powinności.
Snadnie  każdego  zwiodą  przypadłe  chciwości.  
Bo  i  miłość  tam  był  Pan  wnet  zaczął  poczciwą,
Gdy  mu  stworzył  i  podał  towarzyszkę  żywą
A  osobnie  sie  w  onej  społeczności  kochał.
Tak  iż  ine  źwirzęta  w  posłuszeństwo  im  dał.
Rozkazując,  w  swym  stanie  by  poczciwie  żyli
A  pod  jego  bojaźnią  świat  mu  osadzili.
A  gdy  stracił  niewinność,  wszytko  złe  przypadło,
Czego  i  nam  nędznikom  barzo  dziś  przesiadło.
Bo  przypadła  już  zła  myśl,  chuć,  pożądliwości,
Ktore  snadnie  dowiodą  już  każdej  złości.
Iż  w  żadnej  rzeczy  już  nigdy  nie  znamy,
Jedno  jako  źwirzęta  błędne  sie  tułamy.
Wnet  sie  to  okazało  na  nędznym  Kaimie,
Ktorego  i  dziś  zła  myśl  a  swawola  słynie,
Iże  on  odstąpiwszy  powinnej  miłości,  
Zabił  k  woli  złej  myśli  brata  w  niewinności.
A  to  więc  tam  nie  było,  co  by  je  był  wadził,
Lecz  zły  rozum  z  naturą  tego  mu  doradził.

A  ta  chuć  nas  zawodzi  do  wszytkiego  złego,
Że  i  powinowactwa  nie  baczymy  swego;  
Co  i  nieme  źwirzęta  snadź  przed  nami  mają,
Iż  w  wielu  rzeczach  miary  lepszej  używają.
Bowiem  my  na  swej  wolej,  by  na  lepie  ptacy,
Bez  rozmysłu  giniemy  nędzni  nieboracy.
Bo  patrz,  co  to  jest  miłość,  co  o  niej  mowimy,  
Każdać  z  chuci  przypada,  tak  to  znać  musimy.
A  chuć  ta  jest  dwojaka:  jedna  ku  dobremu,
Druga  zasię  świat  zwodzi  ku  wszytkiemu  złemu.
A  tak  kto  chce  poczciwie  stać  w  tej  omylności,
Rozsądże  sie  z  swą  chucią,  a  jej  odmienności  
Zawżdy  do  tego  ciągni,  co  jest  ku  dobremu,
A  dzierż  mocno  na  wodzy,  gdy  ciągnie  ku  złemu.

A  tak  i  miłość  zganić  kto  może  poczciwą,
Gdy  kto  w  niej  zachowywa  powinność  prawdziwą?
Nie  obłudną,  nie  zdradną,  nikomu  k  lekkości,  
Wiarę  na  wszem  chowając  beze  wszej  chytrości.
Gdy  to  jaśnie  widzimy,  iż  każde  stworzenie
Ciągnie  k  tej  powinności  samo  przyrodzenie,
Iż  wżdy  jedno  drugiemu  musi  być  życzliwe,
A  jedno  bez  drugiego  zawżdy  jest  teskliwe.  
Rozgrom  ty  stado  owiec,  wnet  jaki  wrzask  będzie,
Jako  sie  po  krzewinie  wnet  szukają  wszędzie.
Rozpłoszyż  stado  ptakow:  jako  pisku  dosyć,
Jako  sie  ozywając,  będą  zasię  znosić.

A  gdyż  to  i  źwirzątkom  jest  rzecz  przyrodzona,  
A  jakoż  ma  i  w  ludzioch  być  słusznie  zganiona,  
Zwłaszcza  ko  z  poczciwością  marnie  jej  używa.  
Iście  to  wielka  rozkosz  miedzy  nimi  bywa.
Ale  gdzie  też  niemiernie,  tam  i  myśl,  i  ciało,
I  dobre  mienie  ginie,  i  rozumu  mało.
Wiesz,  jako  sie  w  tej  zgodzie  Pan  Bog  w  ludzioch  kochał,
Aż  gdy  poznał  ich  złą  myśl,  toż  potopem  zalał.
Jednoż  ono  ośmioro,  ktorzy  w  świętej  zgodzie
Mieszkali  w  jego  woli,  pływali  po  wodzie.
A  toż  ci  jeszcze  i  dziś  ci  to  prawo  mają,
Ktorzy  sie  tak  obchodzą,  bezpiecznie  pływają.
Bo  widzisz,  iż  każda  rzecz,  co  z  kresu  wykroczy,
Każdy  sie  w  nim  ochynie,  każdy  przez  kij  skoczy.

A  tak  abyś  rozumiał,  skąd  to  potym  poszło,
A  skąd  to  imię  Wenus  na  świecie  urosło,  
Co  to  o  niej  tak  plotą,  aby  tym  władała,  
A  tu  miłości  na  świecie  w  ludzioch  sprawowała.
Sprawi-ć  dobrą  –  wierna  myśl,  wszeteczną  –  swawola,
Bo  to  płodne  nasienie  a  rodzajna  rola.
Wenus  kiedyś  na  świecie  pani  piękna  była,
Ktora  sie  snadź  nadzwyczaj  była  urodziła.
A  iż  sie  je  urodzie  wszyscy  dziwowali,
Boginią  ją  miłości  potym  nazywali.
Więc  oni  poetowie,  aby  z  morskiej  piany
Miała  sie  była  zjawić,  napletli  baśniami.
Ale  to  niepodobna  nigdy  prawda  była,
Tak  jako  iny  człowiek  też  sie  urodziła.
Uranijus  jej  ociec  a  Lopade  matka
Jej  była,  a  powoli  dowiesz  sie  ostatka.

Ale  żeś  wyszszej  słyszał,  skąd  miłość  pochodzi,
Już  rozumiej,  żeć  Wenus  mało  na  w  tym  szkodzi.
A  złym  tego  prawdziwie  przezwać  nie  możemy,
Gdyż  to  wszyscy  i  jawnie  rozeznań  musimy.
Bo  chuć  z  wolą  ciągnie  sie  zawżdy  do  wdzięcznego,  
A  ucieka,  gdzie  może,  zawżdy  od  przykrego.
Aby  nie  był  ten  społek,  wszytek  by  świat  zginął
A  jako  pajęczyna  w  suchy  rok  przeminął.
A  gdzieżby  sie  podziała  ona  Boska  wola,
Gdyż  chce,  aby  ta  pusta  osiadła  mu  rola.  

A  coż  tu  rzeką  oni  marni  wymyślacze,
Na  ktore  ta  powinność  ledwe  iż  nie  płacze,
Co  z  nabożą  figurą  tak  postanowili,
Aby  oblokszy  kukłę,  jako  błaźni  żyli.
Drugi  –  rogaty  bieret,  albo  rewerendę,  
Powieda,  iż  też  przeczetł  do  końca  Ajendę
A  nigdzie  tam  nie  nalazł  o  tej  powinności,
Ktorą  raczył  ustawić  Pan  z  swej  wielmożności.
O  nędzna,  marna  glino,  jakoż  sie  śmiesz  ważyć,
A  co  jest  wola  Pańska  to  inaczej  stawić!  
Gdyżeś  słuchał,  jako  ci  mordowani  byli,
Co  z  jego  wolej  kiedy  namniej  wykroczyli?
Gdyż  rozkazał  rodzicom,  co  przed  nami  byli,
Aby  ku  jego  chwale  tu  świat  osadzili.
Aczkolwiek  i  ci  przedsię  dosyć  odsadzają,  
Ale  gdzieś  na  przedmieściu  gdzie  ich  mało  znają.
Snadź  nie  czli  Salomona,  co  o  tym  narodzie
Napisał  w  swoich  księgach.  I  czyść  o  tym  srodze!
Lecz  przedsię,  bracia  naszy,  na  to  nic  nie  dbając,
Dybie  kątem  omacnie  jako  w  lesie  zając,  
Gdy  sie  boi  puhacza  a  samice  szuka,
Takież  nasz  miły  pater,  gdy  w  ulicy  kuka,
Aby  mu  sie  gżegżołka  gdzie  w  kącie  ozwała,
Jeśliże  też  od  gniazda  dalej  nie  leciała;
Bo  już  ta  nie  przebiera,  krogulec  albo  gil,
Niech  lata,  kędy  raczy,  kiloby  na  noc  był.

O,  nieszczęsny  narodzie  takiego  człowieka!
A  prawie  już  przeklęty  od  Boga  od  wieka,
Co  dla  nędznej  parteki,  by  sie  wlokła  strawa,
Odbieżysz  poczciwości  i  winnego  prawa,
W  ktorym  Pan  wszytki  na  świat  narody  osadził.
A  kto  go  nie  używa,  ten  sie  już  sam  zdradził.
Bo  wierz  mi,  iż  na  on  czas,  omylny  nieboże,
Iście-ć  terpka,  ni  beret,  ni  płaszcz  nie  pomoże.
Gdyż  na  cie  pismo  woła,  abyś  w  poczciwości
Używał  swego  stanu,  a  ty  obłudności
Zawżdy  stroną  omijał,  a  przy  tym  stał  mocno,
Coć  i  sławie  i  duszy  może  być  pomocno.
Bo  jeśli  prze  marny  kłos,  coć  wynika  z  gęby,
Byś  jedno  jako  świnia  natarł  sobie  zęby,
Miałbyś  wszytko  opuścić,  co  jest  przystojnego,
Chciałbych  z  tym  apellować  do  rozumu  twego.
Rozumiem  wedle  prawdy,  inak  byś  nie  zeznał,
Byś  sie  klątwy  a  dzwonka  i  świeczki  nie  lękał.
Ale  gorszy  kaganiec,  co  im  w  piekle  świecą.
Wierę  tam  nie  pomoże  błażej  i  z  gromnicą.

Takież  i  owy  czajki,  co  na  głowie  płatek  
Noszą  z  harasu,  rzkomo  opuściwszy  światek.
Ano,  bodaj  tak  zdrowa!  By  po  woli  było,
Jakoby  sie  i  z  płatkiem  w  tanku  nie  skoczyło.
O  szaleni  rodzicy,  ktorzy  tak  działają,
Iż  poczciwe  dzieweczki  do  tej  klozy  dają,
Zaż  nie  lepiej  chytrego  tym  szatana  zdradzić,
Wydać  za  mąż  panienkę  i  przyjacioł  nabyć.
Lepiej  niżli  proboszcza  albo  mnicha  w  szarzy,
Gdyż  sie  dawno  na  świat  plecie,  co  komu  czas  zdarzy.
Albo  jeśliby  ktora  panieński  stan  wiodła,
Zażby  tego  i  doma  uczynić  nie  mogła?
A  daleko  foremniey  przy  matce  poczciwej,  
Niżli  przy  onej  ksieni  jako  gęś  krzykliwej.
Bo  acz,  co  sie  nie  godzi,  to  tam  czasem  pchają,
Co  albo  garb  na  szyji,  albo  guzy  mają.
Bo  co  sie  nam  nie  godzi,  to  dajmy  do  Boga.
Ano  Bog  wie,  i  tego  jednak  przedsię  szkoda.  
Bo  Pan  Bog  poniewolnej  żadnej  służby  nie  chce,
Gdyż  tam  nie  wie,  co  sama  jako  kaczka  klekce.

A  tak  moj  miły  bracie,  gdy  i  sam  obaczysz,
Tedy  wedle  rozumu  sam  rozeznać  raczysz,
Iż  gdy  sie  ten  porządek  podoba  i  Bogu,  
Musi  rozum  ustąpić  zawżdy  od  nałogu.
I  miłość,  gdy  rozumna  a  k  temu  pomierna,
Jest,  wierz  mi,  rzecz  uczciwa,  a  gdy  ktemu  wierna".

Oni  to  rozmawiają,  a  Wenus  teskliwa
Szła  sie  też  przechadzając,  bo  to  tak  z  tym  bywa,  
Prosto  do  onej  rury,  gdzie  oni  dwa  stali,
A  prawie  w  ten  czas  o  niej  sobie  rozmawiali.
Obeźrzy  sie  Racyjo,  alić  ona  kroczy.
Rzekł:  "Wnet  to  już  tu  sobie  będziem  mowić  w  oczy.
Owoż  masz  Wenus  panią,  coś  sie  o  niej  pytał."  
Ulękł  sie  wnet  nieborak,  by  go  z  tyłu  chwytał.
Za  nią  dwoje  pacholąt:  Pochlebstwo  z  Pożytkiem.
Ten  był  pięknie  ubrany,  prawie  na  wszem  zbytkiem.
Łańcuchy  i  szata  sie  na  nim  barzo  pstrzyła
A  na  spodku  koszula  barzo  bruda  była.
Miedzy  nimi  panienka  nadobnie  ubrana,
Nie  owak  w  owy  zbytki,  jako  malowana.
Brameczkę  na  niej  z  pereł  pięknie  udziałano,
A  Prawdę,  jej  przezwisko,  złotem  haftowano.
Szła  z  nadobną  postawą,  a  na  żadną  stronę
Nigdziej  nie  poglądając.  Tam  kasz  chytrą  wronę!
A  za  nimi  błazanek  w  kukle  a  z  cepami,
Zową  ji  Stultycyja,  a  pas  okowany.
Uszy  jako  u  sarny,  na  nich  wiszą  dzwonki
A  cepy  na  pstrym  kiju  z  lisiemi  ogonki.

Rzecze  Wenus:  "Zdarz  Pan  Bog!  A  coż  rozmawiacie,
Rozumiem,  iż  mie  też  tu  nie  zaniechawacie.
Bo  widzę  coś  młodego,  a  w  takich  więc  głowach
Bywa  Wenus  na  placu  przy  każdych  rozmowach"

Rzekł  Racyjo:  "Prawdać  jej,  miłościwa  pani,
Iż  była  o  tym  wzmianka,  ale  kto  cie  gani,
Bodaj  wisiał,  ale  wżdy  jednak  wiele  rzeczy,
Kto  weźrzy  w  wasze  sprawy,  musi  mieć  na  pieczy".

Rzecze  Wenus:  "Wszak  ja  wiem,  iż  w  niebie  święci,
Żaden  sie  nie  wysiedzi,  na  tym  sie  świat  kręci.
A  kto  by  sie  tym  plotkam  na  wszytkim  przeciwił
Wierzę,  żeby  żadnego  świat  długo  nie  żywił.
A  tak  już  raczcie  mowić,  co  sie  wam  podoba,
Bo  widzę,  żeście  pewni  ku  tej  sprawie  oba.  
Bo  jeden,  chociaj  lichy,  chce  wszytko  szacować,  
Drugi,  jakiś  pędziwiatr,  chciałby  też  wszytko  znać.
Bo  znać,  iż  to  już  wiele  świata  pobiegało,
Już  i  to  ludzkie  sprawy  będzie  szacowało.
Ja  wam  nic  nie  przekażę,  bo  mam  dosyć  swego
Kłopotu  iście  we  łbie,  nic  mi  do  cudzego."

A  gdy  Wenus  odeszła,  rzekł  Racyjo  potym:
"To  już  teraz  masz  wszytko,  coś  sie  pytał  o  tym.
Widzisz  hardą  postawę,  by  o  świat  nie  dbała.
Chodzi  jakoby  wszytkim  rozkazować  miała.
To  tu  już  masz  pirwszy  znak  niewolnej  miłości.
Kiedy  sie  jej  już  kto  wda  w  wielkie  powolności,
Już  chodzi  trzęsąc  rogi,  już  sie  hardzie  stawi,
A  potym  wrychle  uźrzysz,  co  dobrego  sprawi.
Ta  w  niewolą  zwodziła  krole  i  książęta,  
A  prawie  na  wszytek  świat  ta  jej  sieć  rozpięta,
Że  wszyscy  pod  nię  lazą,  jako  ine  bydło,
A  pewnie,  iż  tam  rzadki,  co  minie  na  skrzydło.
Oni  Herkulesowie,  oni  Parysowie,
Oni  Aleksandrowie,  oni  Samsonowie,  
Tak  i  ini  mocarze,  co  światem  władali,
Wszyscy  głowy  w  to  jarzmo  dobrowolnie  dali.
Abowiem  czego  płocha  młodość  nie  dowiedzie,
Każdy  sie  tu  w  niej  śliza  rownie  by  na  ledzie.
A  patrz,  jako  i  ciebie  pędziwiatrem  zowie,  
Bo  to  wie,  iż  młodemu  zawżdy  szumi  w  głowie.

Patrzajże  jej  czeladki,  co  to  za  nią  chodzą.
Wierz  mi,  iż  i  ci  światu  niemało  zaszkodzą.
I  owej  cnej  dzieweczki,  co  chodzi  w  tym  społku,
Prawdy  szkoda;  ta  zawżdy  w  tej  sprawie  na  kołku.  
Ale  kiedyć  ją  i  w  tym  kto  na  pieczy  miewa,
Za  tą  iście,  kto  co  pocznie,  zewsząd  rozkosz  bywa.
O  tej  będziewa  mowić  tam  sobie  po  woli,
Ale  na  owy  drugie  patrząc,  serce  boli.

Patrz  jako  sie  Pożytek  upstrzył  na  wszem  cudnie,  
Chociaj  z  wirzchu  chędogo,  lecz  na  spodku  brudnie.
Takżeć  też  i  ci  wszyscy  taką  barwę  mają,
Co  z  obłudną  przyjaźnią  pożytkow  szukają:
Z  wirzchu  piękna  postawa,  wewnątrz  też  zbrukana,
Rownie  jako  sprochniała  ściana  malowana.  
Patrzże,  jako  z  Pochlebstwem  pięknie  z  sobą  chodzą.
Jedno  iż  sie  za  rączki  pospołu  nie  wodzą.
Jedno  iż  święta  Prawda  w  pośrzodek  wkroczyła,
Ta  im  wżdy  kęs  łotrostwa  tego  przekaziła.
Bo  wierz  mi,  iż  to  wszytko  oboje  pospołu
Chodzi.  A  gdy  onego  obaczą  gdzie  wołu,
Co  już  w  to  jarzmo  lezie  a  podawa  rogi,
Toć  mu  więc  dodawają  jeszcze  więtszej  trwogi.

Pochlebstwo  sie  umizga  z  nadobną  postawą,  
Więc  tu  za  uchem  szepce  z  oną  pilną  sprawą:
"Byłem  na  jednym  miejscu,  gdzie  was  wspominano,
A  iżbych  też  tu  wspomniał,  upominki  dano.
Było  ich  tam  pełen  stoł,  co  sie  też  ciągnęli,
Ale  jakochmy  skoro  tam  was  wspomionęli,
To  sie  wnet  zapłonęła,  by  we  krwi  rozmoczył.
Trudno  miłość  zataić,  każdy  to  obaczył."
Pożytek  zasię  radzi,  abychmy  tam  poszli,
Tej  prawdy,  co  powieda,  prawie  śladem  doszli.
"Ale  wierę  nie  chodźcie  tam  w  husarskiej  szacie,
Bo  wam  piękniej  po  włosku,  a  mnie  więc  tę  dacie.
Boć  wierę  nich  sie  tego  żaden  nie  nadziewa,
Siłać  Niemiec,  gdy  pieszo,  przed  husarem  miewa.
Więc  wam  w  czerni  napiękniej,  a  prawie  pana  znać,
Owy  nikczemne  pstruszki  mogłyby  sie  rozdać."
Więc  mu  wiodą  muzyki,  więc  wiodą  kuglarze,
Podawając  go  sobie  oni  mili  łgarze.
Pomy  tak  z  tyłu  do  paniej;  iście  będzie  rada,
Bo  zawżdy  przy  muzyce  weselsza  biesiada.
Albo  pomy  w  maszkarach,  będzieć  sie  nam  śmiała.
Umiałbych  ja  wymyślić,  co  ich  nie  widała.
Więc  też  tu  jest  na  rogu  czyste  wino  białe,
A  prawie  przezroczyste  i  prawie  wystałe,
Na  muszkatellowy  smak,  prawe  białegłowie,
Rychlej  jej  podpoiwszy,  przydziem  ku  rozmowie.
To  on  ubogi  osieł  jako  lis  sie  ciągnie,
Alić  sie  penuryja  wnet  w  mieszku  zalągnie.
Jedno  go  do  tegodnia,  być  mu  zasię  we  wsi.
Bieży  a  błoto  pierzcha,  szczekają  za  nim  psi.
Drudzy  wyją  za  uchem,  bo  sie  we  łbie  kręci.  
Wierę  mu  rychło  miłość  wynidzie  z  pamięci,
Bowiem  jedno  przepili,  drugie  rozebrali.
Alboć  byli  tę  miłość  wszyscy  djabli  dali!
Liczy  Cyzyjoianus,  świętego  Marcina.
Rad  by,  aby  do  niego  nie  była  godzina.  
Ano  jeszcze  cir  jer  trud,  we  łbie  sie  przewraca,
A  jeśli  co  zastawić,  podle  siebie  maca.
A  tak,  wierz  mi,  wszytki  ty  są  sztuki  miłości,
Kto  sie  w  nie  jako  świnia  uda  bez  baczności.
Nie  baczy  nic,  ano  więc  co  żywo  sie  śmieje.  
A  on  przedsię  o  sobie  jest  takiej  nadzieje,
Iż  żaden  nadeń  nie  jest,  iż  tak  za  to  mają,
A  ono  mu  łotrostwo  bębna  podbijają.

A  gdy  jeszcze  ow  błaznek,  coś  go  widział,  ruszy,
Już  tam  nie  jeden  kłopot  w  takiej  nędznej  duszy.  
Bo  już  tam  ni  rozumu,  ni  żadnej  baczności.
Już  chodzi  jako  ślepy  tak  bez  wstydliwości.
A  prawie  to  na  oko  na  świecie  widamy,
Acz  z  daleka  na  ty  tam  błędy  zaglądamy.
Ano  więc  zacną  panią  jaki  piecuch  brudny  
Rychlej  czasem  obłapi,  niżli  drugi  cudny.
Drugi  ma  piękną  żoną,  a  uda  sie  w  kawki,
Biegając  po  ulicach,  nie  mając  tam  sprawki.
Panna  z  chłopem  uciecze,  a  panicy  piją,
Wstawszy  rano,  na  tropie  jako  wilcy  wyją.  
Nie  darmoć  ten  błazen  za  Wenusem  chodzi,
Pewnie  szalon,  gdy  kogo  cepami  ugodzi.
Nie  darmoć  też  Kupida  tak  ślepo  malują,
Bo  co  sie  w  to  wdawają,  nigdy  nic  nie  czują,
A  żaden  nic  nie  baczy,  by  nagorzej  było,
Aby  sie  to  na  jaśnią  kiedy  wyjawiło.
Wszyscy  widzą  i  mowią,  on  chodzi  by  ślepy,
Tak  ma  szalona  miłość  na  wszem  twarde  sklepy.
Nie  darmoć  u  błazenka  by  i  sarny  uszy,
Bo  wierz  mi,  iż  sobie  w  tym  każdy  dobrze  tuszy,
Iż  o  nim  ni  nie  słychać  a  nic  nikt  nie  rzecze.
Ano  ten  głos  po  światu  jako  mgła  sie  wlecze.
Wierz  mi,  iż  długie  uszy  ludzie  w  tym  miewają
A  słyszeć  to  daleko,  niech  jako  chcą  tają.
Bo  ty  dzwonki  u  uszu  głośno  więc  brząkają.
Ba,  kryj  sie  ty,  jako  chcesz,  nigdy  nie  zatają.
Nie  darmoć  cepy  nosi  z  lisiemi  ogony,
Bo  to  więc  chytrze  błaźni  wszytki  na  wsze  strony.
A  jako  lis  za  gorą  tak  sie  licho  kradnie,
Ani  sie  sam  obaczysz,  gdyć  kura  popadnie.
A  gdy  kto  od  rozumu  a  od  miary  klucze
Straci,  już  nie  inaczej  jako  kijem  tłucze.  
Że  chodzi,  by  stłuczony,  bez  rozumu  prawie,
Ani  już  więc  może  przyć  k  żadnej  dobrej  sprawie.
Abowiem  każda  miłość  na  czworo  sie  dzieli
A  nie  widzi,  bychmy  też  i  o  tym  wiedzieli.
Jedna  idzie  z  pochlebstwa,  a  druga  z  pożytku,
Trzecia  zasię  już  bywa  z  szalonego  zbytku,
A  czwarta  z  cnoty,  z  prawdy,  co  i  Bogu  miła,
Ktorą  owa  panienka  nadobna  znaczyła.

Uważ-że  ty  to  sobie,  kto  w  takiej  niewoli
Bywa,  co  jest  za  człowiek.  Myśląc,  głowa  boli.
A  skądże  to  przychodził?  Jedno  ze  zwyczaju,
Ktory  wiele  przemoże  wszędy  w  każdym  raju.
Zwyczajem  mała  kropia  przebije  i  kamień
I  żelazo,  gdy  często  co  wieszają  na  nim.
Zwyczajem  sie  rozumy  wszytki  pomieszają
Tym,  ktorzy  w  swych  nałogach  ustawicznie  trwają.
Takżeć,  gdy  długo  szepce  jeden  ku  drugiemu,  
Pewnie  rozum  ustąpi  nałogowi  złemu.
Bo  co  za  sprawa  ma  być  długa  w  takiej  parze,
Ktorzy  siedząc  świerkocą,  by  ptacy  na  wsparze.
Wiem,  że  ani  o  kupi,  ani  o  żadnej  roli,
Jedno,  aby  jednego  miał  drugi  po  woli.  
I  łotrowskie  to  czynią,  co  to  w  mocy  mają,
Iż  tych  figlow  nikczemnych  wolno  dopuszczają.
Bo  acz  kto  chce  oszaleć,  nie  obroni  tego,
Ale  wżdy  ostrożnością  przedsię  wiele  złego
Może  sie  i  przekazić,  może  sie  rozradzić.  
Acz  wiemy,  iż  marny  świat  pięknie  umie  zdradzić.

Aby  wszytki  przygody  tu  sie  liczyć  miały,
A  wszak  o  tym  i  wargi  mowiąc  by  ustały,
Jakie  niebezpieczeństwa  a  jakie  kłopoty
Miewa,  komu  już  we  łbie  grzebą  więc  ty  koty.  
Już  mu  rowno  i  na  most,  wolno  i  we  błoto.
By  więc  miał  też  na  sobie  hatłasy  i  złoto,
Alić  on  nurkiem  chodzi,  a  iako  bobr  płynie,
Czasem  ledwe  wylezie,  a  czasem  i  zginie.

Drugi  zasię  po  polu  biegając  psy  goni.  
Czasem  nogę  wywinie,  a  czasem  ją  złomi.
Drugi  gryzie  śklenice,  drugi  ręce  pali,
A  trzeci  z  niego  szydząc,  iż  to  czyście,  chwali.
A  tak  moj  miły  bracie,  cożkolwiek  z  mierności
Wynidzie,  już  podobno  barzo  k  szaloności.  
Bo  w  onych  mędrcoch  dawnych  był  ten  zwyczaj  stary,
Iż  nawięcej  tu  w  każdej  sprawie  strzegli  miary.
Abowiem  rzecz  jest  piękna  przy  rozumie  cnota,
A  wierz  mi,  barzo  wiele  odejmie  kłopota.

Bo  jakom  pirwej  mowił,  życzliwość  pomierna
Jest  to  ślachetny  klenot,  a  gdy  k  temu  wierna,
Co  nam  owa  panienka  pięknie  znać  dawała,  
Co  na  ciele  ze  złota  Prawdę  napis  miała.
Bo  wierz  mi,  w  każdej  sprawie,  kto  sie  prawdą  rządzi
A  miary  przy  tym  strzeże,  nigdy  nie  zabłądzi.
Bo  co  jest  piękniejszego,  gdy  żona  poczciwa
Cnotliwemu  mężowi  zawżdy  wierna  bywa,
A  mąż  też  zasię  strzeże  swojej  powinności.
A  ktoby  sie  napatrzył  takowej  miłości!
Ano  za  nimi  chodzą  nadobne  dziateczki,
Nie  inaczej,  by  piękne  pod  drzewkiem  kwiateczki.
Ano  się  rozkosz  mnoży,  a  gdy  troskliwego
Przypadnie  co  z  przygody,  już  jedno  drugiego
Wdzięcznie  cieszy  wespołek,  tusząc  sobie  dobrze,
Iż  to  wszytko  skądinąd  nagrodzi  Bog  szczodrze.
Ano  już  gospodarstwo,  już  wszytki  pożytki
Życzliwie  opatrują  już  wespołek  wszytki.
Nie  wlecze  jedno  dziurą,  drugie  tyłem  worem,
Gdy  baba  cicho  dybie  przy  płocie  wieczorem.
Gdy  przypadnie  choroba,  już  jedno  drugiego
Strzeże  z  wielką  pilnością,  jako  zdrowia  swego.
Już  kopytnik  z  szałwiją,  z  podrożnikiem  warzy,
Już  chebdem,  złotowirzbą  i  czym  może  parzy.
A  ktoby  sie  naliczył  rozlicznych  rozkoszy,
(A  niechaj  sie  ty  zazdrość  nigdy  nie  kokoszy),
Ktore  więc  w  takim  stanie  ci  wszyscy  miewają,
Ktorzy  tej  powinności  wiernie  używają.

Nuż  już  choć  to  minąwszy,  co  jest  powinna  rzecz,  
A  już  to  tam  na  stronę  mało  odłożmy  precz,  
Ale  patrz,  gdy  przyjaciel  prawy  sie  obierze,
Tu  już  więc  końca  nie  masz  miłości  w  tej  mierze:
Już  zdrowie,  już  majętność,  wszytko  mało  waży.
Już  tam  wierę  jednego  obcy  niech  nie  dłazi,
Bo  pewnie  na  drugiego  oglądać  sie  musi.  
A  nie  tak  sie  wżdy  sporo  jeden  na  dwu  kusi.
Już  tam  wdzięczne  biesiady,  wdzięczne  krotochwile,
A  więc  czasem  i  drugi,  patrząc  na  to  mile,
Rad  by  sie  stowarzyszył  z  oną  społecznością,
Aby  też  był  miłowan  takowąż  miłością.  
To  już  tam  ona  cnota,  co  ią  tak  sławiemy,
Iż  lepszego  na  świecie  nic  nad  nię  nie  wiemy,
Łacno  więc  gniazdo  zacznie,  łacno  sie  rozrodzi,
Bowiem  ona  z  wiernemi  iedno  społu  chodzi.
Już  więc  i  wdzięczna  sława  wnet  z  tego  uroście,  
A  to  obadwa  wdzięczni  w  każdym  domu  goście,
Gdyż  nie  słychać  rosterku,  nie  słychać  ni  zwady,
Fałszow,  żadnych  chytrości,  postępkow  ,  ni  zdrady.
Jedno  jako  rodzeni  tak  sobie  mieszkają,
Aż  drugim  żal,  iż  z  nimi  często  nie  bywają.  

Ale  na  nasze  szczęście  idzie  hajń  ktoś  do  nas.
Wieręć  Anaksagoras,  ktorego  ty  nie  znasz.
To  jest  taki  filozof,  że  mu  rownych  mało.
A  prawieć  teraz  dobrze  na  wszytkim  sie  zstało,
Aby  mojej  młodości  kto  nie  przyczetł  potym,  
Iżem  zaszedł  daleko  z  tobą  mowiąc  o  tym.
Gdyż  młodemu  przystoi  starszym  sie  dziwować,
A  patrząc  na  ich  sprawy,  swoich  poprawować.
A  tak  cie  już  Bog  żegnaj,  bo  ja  też  precz  muszę.
Bo  gdy  cie  w  tym  zostawię,  jużci  nie  źle  tuszę."  
Zstąpił  potem  obłoczek  nadobny  czyrwony
A  dziecię  rozciągnęło  też  skrzydełka  ony,
Poszło  wzgorę.  Młodzieniec  aż  sie  prawie  zumiał,
Bo  jedno  mu  nad  głową  kęs  wiatrek  zaszumiał.

Spytał  go  on  filozof:  "A  coż  sie  zstało,
Coż  od  ciebie  jako  ptak  ku  gorze  leciało."

Powiedział  mu  młodzieniec:  "Ach  moj  panie  miły,
Dziwne  burdy  po  ten  czas  około  mnie  były.
Bo  szukam  takiej  drogi,  abych  wżdy  w  słuszności
Nauczył  sie  zachować  w  swojej  powinności.
Minerwa,  święta  pani,  dosyć  mi  znać  dała,
Potym  dziecię  Racyjo  swoje  mi  posłała,
Ktory,  kiedy  cie  uźrzał,  już  mi  lepiej  tuszył,
Że  ty  mnie  masz  nauczyć,  sam  sie  wzgorę  ruszył.
A  prawie  teraz  była  rzecz  o  powinności,
Jako  sie  kto  zachować  ma  w  prawej  miłości.
A  ktora  jest  poczciwa,  a  ktora  szkodliwa,
Abowiem  w  tym  turniru  dziwna  burda  bywa."

Powiedział  mu  filozof:  "Dobrze-ć  to  rozwodził,
I  jam  rad,  żem  sie  k  temu  z  trefunku  przygodził.
Wierz  mi,  żeć  dziwne  kstałty  są  w  tej  omylności,
Bo  dziwne  przyrodzenie  wzrusza  w  nas  chciwości.
Jednego  na  to  wiedzie,  drugiego  na  owo.
Acz  wszytko  nie  każdemu  czasem  bywa  zdrowo.
Na  jedno  dusza  wiedzie,  a  ciało  na  drugie
A  zawżdy  to  rosterki  miedzy  nimi  długie.

Bo  acz  to  jest  rzecz  wzdzięczna,  gdy  roskoszy  ciało  
Miewa  tu  po  swej  mysli,  by  sie  nabujało,  
Ale  to  jeszcze  więtsza,  gdy  sie  dusza  kocha.
A  to  jest  rozkosz  wieczna,  a  docześna  płocha.
A  czymże  tę  ucieszyć?  Jedno  poczciwością,
Cnotą,  a  dobrą  sławą,  a  na  wszem  wiernością.
Przyczyniaj  sie,  abyś  sie  podobał  każdemu,
A  co  komu  należy,  to  przywłaszczaj  jemu.
Komu  cześć,  więc  temu  cześć,  komu  towarzystwo
Powinnie  masz  zachować,  ugadzaj  we  wszytko.
A  każdemu  w  skromności  zachowaj  sie  w  mierze
Wiesz,  że  wszędy  układność  wielkie  czyńsze  bierze.
A  harda  myśl  i  w  lesie  czasem  sławę  traci.  
Bo  widzisz,  że  sie  z  takim  żaden  nie  rad  braci.

Więc  choćbyś  był  obruszon  od  kogo  bez  szkody,
gdyż  nigdy  po  drzewinie  nie  chodzą  przygody
A  iże  sie  obaczy  a  chce-ć  to  nagrodzić,
Nie  dajże  uporowi  też  nazbyt  przewodzić.  
A  rozmyślaj  sie  więcej  na  przypadłe  rzeczy,
Bo  to  snadź  jest  namędrszy,  kto  je  ma  na  pieczy.
A  choćby  stroną  chodził  a  niedbał  o  to  nic,
Przedsię  go  tak  milczeniem  barziej  możesz  zwalczyć.
Bo  ty  zasię  powoli  będziesz  z  tego  szydzić,  
A  on  sie  więc  nieborak  musi  barzo  wstydzić.
A  bez  kłopotu  snadnie  pomścisz  swojej  krzywdy,
Abowiem  czas  od  złego  nie  zaginie  nigdy.

A  jeśli  sie  możniejszy  będzie  barzo  wspinał,
Popuszczaj  mu  wędzidła,  boć  sam  sobie  szynal  
Tym  zabije  za  żywe,  iż  gdy  sie  obaczy,
Zawstyda  sie,  iż  szaleć  jego  miłość  raczy.
Bo  tym  kstałtem  i  źrzebce  szalone  chełznają.
Napirwej  mu  wędzidło  chustą  obwijają,
A  potym  zasię  uźrzysz  barzo  w  małym  czesie,  
Alić  on  już  sam  gębę  do  wędzidła  niesie.

Nie  zwieszajże  też  głowy,  nie  szczebiec  też  wiele,
Nich  i  głowa  i  mowa  okaże  wesele.
Nie  czyń  też  z  siebie  błazna,  lecz  gdy  co  śmiesznego
Możesz  poczciwie  wtoczyć,  nie  wstydaj  sie  tego.  
Abowiem  wesoła  myśl  rada  wdzięczność  czyni,
A  ponurą  postawę  –  oddajmy  ją  świni.
A  zawżdy  szukaj  towarzystwa  pomiernego.
Z  tymi  zawżdy  używiesz  po  myśli  wszytkiego.
Gdzie  też  baczysz  poczciwie,  nie  folguj  mieszkowi,  
Jedno  niech  ci  na  stronie  pirwej  prawdę  powie,  
Jeśliby  sie  jego  czyńsz  rowno  z  gębą  zgodził,
Aby  ją  dziś  natkawszy  jutro  nie  ogłodził.

Otóż  już  masz  przysmaki  ku  świeckiej  miłości.
Proszę  cie,  miewajże  je  zawżdy  na  baczności.
Bo  tędy  ma  przychodzić,  toć  jest  moje  zdanie,
Każdy  człowiek  poczciwy  ludziom  podobanie.
Acz  nie  wszytkim  lecz  drugim,  wżdyć  sie  to  zdać  musi.
A  wierę  i  niedbalca  czasem  to  poruszy,
Iż  gdy  uźrzy  to  w  tobie  poczciwe  staranie,
Będzie  szukał,  by  z  tobą  przyszedł  w  zachowanie.

A  jeśliby  podwiczna  miłość  cię  ruszyła,  
Boć  ta  nigdy  żadnemu  nic  nie  przepuściła,
Starajże  sie  co  rychlej,  byś  w  stanie  cnotliwym
Żył  sobie  jako  człowiek  żywotem  poczciwym.
A  tak  ujdziesz  świeckich  burd  i  tych  omylności,
Ktore  już,  jakoś  słyszał,  przywodzą  w  trudności.
Ze  spokojem  używiesz  rozkosznego  wieku,
Co  poczciwie  należy  każdemu  człowieku.
Bo  chociajbyś  tak  myślił:  "Ale  wolność  stracę,
Jeśli  sie  z  kątem  bratem  już  tak  wiernie  zbracę;
Już  nie  jeźdź  ni  do  ludzi  ani  na  biesiady,
Bo  więc  to  niewiastki  gniewają  sie  rady."
Ale  gdy  sie  obaczysz,  tu  stracisz  niewolą,
Kiedy  sobie  odejmiesz  wszeteczną  swą  wolą.
A  wolnej  myśli  sobie  na  wszytkim  nabędziesz,
Gdy  spokojem  bez  wszytkich  trudności  usiędziesz.
Możesz  użyć  krotochwil  i  biesiad  poczciwych,
Lepszych  niżli  za  onych  czasów  niewstydliwych,
Z  miłymi  przyjacioły,  z  ludźmi  poczciwemi,
Niż  z  onymi  zuchwalcy,  coś  psy  gonił  z  nimi.
Albo  gdyś  sie  całą  noc  włoczył  po  ulicy  –  
Tyś  mnimał,  by  to  dobrze;  ano  szydzą  wszyscy.
Bo  wierz  mi,  gdy  sie  prawie  tak  rozmyślisz  na  to,  
Obaczysz,  co  za  dary  przypadają  za  to,
Kto  sie  tak  zachowywa,  co  komu  przystoji.
Pięknemi  ten  swą  cnotę  iście  wzory  stroji.
Bowiem  tu  ma  na  świecie  od  wszytkich  baczenie,
A  pewnie  i  na  gorze  pewne  osiedzenie.  

Bo  byś  wiedział,  jako  tam  nadobne  wyźrzenie,
A  z  jakim  towarzystwem  tam  bywa  ćwiczenie.
Weźrzeć  na  wszytkę  ziemię,  i  co  na  niej  bywa,
I  jako  srogie  morze  około  niej  pływa,
I  jako  ony  rzeki,  ktore  z  raju  płyną,  
Dziwnemi  odnogami  zasię  w  morzu  giną,
Gdzie  siedzą  Maurowie,  Turcy,  Tatarowie,
Polacy  i  Czechowie,  Niemcy  i  Węgrowie.
A  jako  sie  krolestwa  dziwnym  kstałtem  mienią:
Gory,  pola  i  lasy  pięknie  sie  zielenią,
Zamki,  miasta,  kościoły,  i  wysokie  wieże,
I  jako  każdy  narod  swych  wolności  strzeże.
A  ja  cie  już  z  tym  żegnam,  bo  indziej  być  muszę,
Abych  cie  tu  miał  widzieć,  już  sobie  nie  tuszę.
Lecz  byś  gdy  do  nas  przyszedł,  tedyć  to  być  może.  
Jedno  sie,  radzęć,  sprawuj  na  wszytkim  nieboże,
Jakobyś  tu  na  świecie  cnotę  zachowywał,
Abowiem  i  tam  łaski  tym  będziesz  nabywał.
Abowiem  tam  nie  złamią  nigdy  prawa  tego,
Nie  może  tam  nigdy  wnić  nic  niepoczciwego."



Íîâ³ òâîðè