Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 4
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 177


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział drugi - Dyjogenes

Ten wtory rozdział zową DYJOGENES,
iż ten filozof wzgardził był bogactwa.
A tu jest rozprawa, jako bogactwa, kto ich nie umie
z rozumem używać, wielkie niebezpieczeństwa każdemu,
zjednać i przynieś


Usłyszawszy  to  jeden  młodzieniec  poczciwy,
Uważywszy,  co  to  jest  tu  wieść  stan  cnotliwy,
Mało  mu  sie  to  zdało,  i  szedł  do  drugiego,
Ktoremu  Dyjogenes  było  imię  jego.
Powiedział  ty  rozwody  filozofa  cnego
A  prosił  go,  aby  mu  więcej  rozwiodł  tego,
Powiedając,  iż  mu  sie  tam  na  myśli  zdało,
Iż  gdy  kto  światem  władał,  po  rozumie  mało.
Ten  filozof,  iż  dawno  był  bogactwa  wzgardził,
Także  też  i  na  ten  kstałt  rzecz  k  niemu  uczynił:

"Wiem,  żeś  wiele  obaczył  z  towarzysza  mego,
Poczciwemu  stanowi  co  jest  przystojnego.
A  prawieś  już  obaczył,  z  czym  sie  człowiek  rodzi
A  jako  sie  tu  z  nim  świat  rozlicznie  obchodzi
I  co  jest  urząd  jego,  i  co  mu  przypada,
A  jako  cnota  wiele  z  poczciwością  włada,
Zwłaszcza  przyozdobiona  nadobnem  ćwiczeniem,
Jako  go  tu  sprawuje  roztropnem  baczeniem,
Tak  iż  od  inych  stanow  barzo  roznym  bywa,
Skąd  tu  snadnie  wszytkiego  i  sławy  nabywa.
Już  też  dalej  postąpmy  do  przypadkow  jego,
Ktore  około  niego,  jako  obłędnego,
Tu  sie  rozlicznie  toczą  a  kręcą  im  dziwnie,
Czasem  mu  pochlebując,  a  czasem  sprzeciwnie.
A  nie  baczą,  iż  czasem  prożna  to  robota,
Gdy  przy  niej  stałość,  rozum  wojuje  a  cnota.
Acz  jakoś  wyszszej  słyszał,  straszno  sie  pokusić
A  tak  brzmiącego  dzwonka  barzo  trudno  ruszyć.
Gdyż  więtszy  przestrach  bywa  od  psa  milczącego,
Ktory  z  tyłu  uszczypnie,  niżli  od  jawnego.
Ale  iż  słowa  z  cnotą  nie  dopuszcza  nigdy
Każdemu  bez  przyczyny  starać  sie  o  krzywdy,
Tę  choćby  kto  chciał  łajać,  gdy  sobie  wspomnienie,
Iście  tam  wnet  na  myśl  być  prędkiej  odmienie.
Zaburzy-ć  sie  też  obłok,  a  gdy  wiatrek  ciepły
Powienie  nań  z  południa,  ucieka  by  wściekły.
Gdyż  i  zacna  fortuna  tak  na  swój  stan  sprawuje:  
W  kim  widzi  stateczną  myśl,  każdego  ratuje.
A  tak  wszytki  przestrachy  puściwszy  na  stronę
A  onej  cnocie  z  sławą  dawszy  sie  w  obronę,
Już,  miła  łodko,  pływaj  a  puść  sie  na  wody,
Gdyż  wiesz,  iż  szczęście  umie  odmieniać  przygody.  
Bo  nie  wesoły  tryjumf,  kiedy  na  nim  płaczą.
Zawżdy  bywa  wdzięczniejszy,  gdzie  z  weselem  skaczą.
A  pytaj  sie  do  portu,  kędy  prawda  mieszka.
Ta  cie  iście  ratować  nigdy  nie  zamieszka.
A  nie  tylko  by-ć  miała  dopuścić  zaginąć,  
Ale  namniejszym  strachem  nie  da-ć  sie  ochynąć.
A  tak,  stąd  nam  przystoi  zacząć  swe  rozprawy,
W  czym  by  sie  miał  napilniej  ćwiczyć  człowiek  prawy,
A  jakoby  w  tych  brudach  świata  obłędnego
Poczciwie  stał,  a  na  nim  obrał  co  lepszego.  

A  jeśli  chcesz  mocno  stać  w  takich  wątpliwościach,
Wnet  napilniej  pytaj  sie  o  Boskich  możnościach,
Ktore  żadnym  rozumem  nigdy  ogarnione
Nie  mogą  być,  gdyż  dziwnie  są  skrycie  sprawione.
Gdy  poźrzysz  na  niebieskie  ony  straszne  dziwy,  
Ktorych  nigdy  nie  dosiągł  żaden  rozum  żywy:
Słońce,  gwiazdy  i  miesiąc  złotemi  farbami,
Jako  dziwnemi  kstałty  błyszczą  sie  nad  nami;
Zwirzęta  rozmaite,  ktorych  ziemia  pełna,
Jako  w  nich  dziwne  kstałty  a  rozliczna  wełna;  
Ptaszkowie  na  powietrzu  jako  sie  wieszają
A  jaką  dziwną  piękność  na  swym  pierzu  mają;
Rzeki  bystre  i  morza,  i  tam  co  w  nich  pływa,
I  jako  w  nich  bez  wiatru  dusza  bywa  żywa,
I  jakie  rozmaite  dziwy  w  nich  bywają.
Nie  mogą  wypowiedzieć,  co  po  nich  pływają.

A  chociaj  to  tak  dziwnie  nad  rozum  stworzono,
Przedsię  wszytko  nędznemu  człeku  poruczono,  
Ktory  iż  sie  nadanym  rozumem  sprawuje,
Wszytko  to  wbił  pod  swą  moc  a  wszem  rozkazuje.  
Tygrys  rącza  bestyja,  by  też  miała  skrzydła,
A  wżdy  musi  zawżdy  wpaść,  gdy  chce,  w  jego  sidła.
Lew  mocny  niechaj  ryczy  jako  chce  w  srogości,
A  wżdy  nędznik  przypada  w  ludzkie  posłuszności.
Niedźwiedzie  srodzy,  zubrzy  i  ine  źwirzęta,
Wszytko  to  słychać  musi,  by  ine  cielęta.
Bażyliszek,  krokodyl  i  smok  jadowity,  
każdy  z  tych  przez  człowieka  może  być  zabity.

Patrzajże,  jakie  miasta,  pałace  i  zamki,
Z  dziwnemi  przyprawami  około  nich  ganki,
I  w  jakich  opatrznościach  i  sprawach  to  bywa,
I  jako  praw  i  inych  porządkow  używa.
Kościoły,  wieże  dziwne,  kstałty  rozmaite
A  dziwnym  kosztem  wszędy  przyprawy  obfite.
Porządki  w  nich  i  sprawy  jako  wystawione,
A  czasem  i  nad  rozum  dziwnie  wystrojone.
Nuż  ony  srogie  strzelby  z  nieba  trzaskające,
Tęcze,  burze  i  ognie  groźno  błyskające.
Wszytko  tego  ten  człowiek  rozumem  dosięgnął,
By  sie  tam  jako  ptaszek  pod  niebem  wylągnął.
Jako  sie  toczy  niebo,  jako  ziemia  pływa
I  jaka  pod  nią  sprawa  i  na  spodku  bywa,
Jako  ludzie  do  siebie  nogami  stąpają
A  słonecznej  światłości  rowno  używają.
Wszytkę  ziemię  i  niebo  szalonym  łbem  skreślił,
Nie  masz  tak  nic  trudnego,  czego  nie  wymyślił,

Ale  nad  wszytki  dziwy  to  więtszy  dziw  jego,
Iż  drugi  zapomniawszy  i  tego  wszytkiego,
Chodzi  łeb  ponurzywszy  jako  bydlę  prawie,  
Tak  nigdy  nie  dbając  o  powinnej  sprawie
I  jakoby  miał  tego  używać  roztropnie.
A  wytknąłby  każdego  snadź  tak  i  na  kopnie:
A  on  w  swej  każdej  sprawie  rozne  figle  stroi,
A  jako  ziemie,  kiedy  k  miejscu  dwoi.  
O  nędzo!  o  ślepoto  rozumu  takiego,
Ktory  mało  na  to  dba,  co  jest  przystojnego,
Jedno  tak  prawie  żywie  jako  ine  źwirzę!
Wszak  i  piorko  ze  wstydem  ledwe  o  tym  gmerze,
Iż  chociaj  drudzy  znają  dziwne  Boskie  dary,  
Nic  w  sobie  nie  hamując,  tak  żywą  bez  miary.
A  coż  to  więcej  czyni?  Iedno  złe  ćwiczenie
A  na  swe  powinności  niedbałe  baczenie.
Czego  namędrszy  doktor  ani  żadne  zioła
Już  nigdy  nie  uleczą,  kto  sie  w  to  wda  zgoła.  
Już  ani  grammatyka,  ani  retoryka
Nie  wywiodą  z  tych  błędow  marnego  nędznika,
Ktory  sie  jako  płotu  leda  czego  chwyta
A  gdzie  jest  grunt  rozumu,  nigdy  sie  nie  pyta.
Gdyż  to  jest  jego  urząd,  wszytko  co  złe  ganić  
A  co  jest  nalepszego,  tym  sie  każe  bawić.

Ale  kiedy  byś  spytał  przy  jakiej  rozprawie,
Co  też  jest  nalepsza  na  tym  świecie  prawie,
Wierz  mi,  iżbyś  usłyszał  sentencyje  rozne,
A  rozliczne  wywody  i  pogadki  prożne.  
Bo  jedni  w  tym  nawiętszą  rozkosz  pokładają
Kiedy  onych  prożnych  skrzyń  worki  dokładają.
Złoto,  srebro  i  w  nocy  po  kąciech  sie  błyszczy,
Acz  na  to  nie  jednego  nędznika  wyniszczy.
Na  szyji  łańcuch  wisi,  na  palcoch  pierścienie,
W  ktorych  sie  łsną  z  daleka  rozliczne  kamienie:
Szafiry,  dyjamenty,  szmaragdy,  rubiny.
A  sam  namilejszy  pan  podobien  ku  świni.
Więc  na  ścianach  spalery  a  rozliczne  bramy,
A  gdzie  poźrzysz  w  każdy  kąt,  rozłożone  kramy.
Konie  sie  bujno  kłuszą  a  myśliwcy  trąbią
A  wypadszy  na  pole  cudze  żyto  gnąbią.
Więc  okna  z  alabastru,  marmorowe  ściany,
Wirzch  złotem  przesadzany,  pięknie  malowany,
Drzwi  sztukwarkiem  rozlicznym  dziwnie  nakrapiane,
Listwy,  ławy  płynącym  flabrem  pokładane,
Pawiment  rozmaitym  wzorem  ułożony.
Owa  wszędy,  gdzie  poźrzysz,  pstro  na  wszytki  strony.
Patrzajże,  co  za  Sokoł  siedzi  w  onym  gniaździe.
Snadź  lepszą  czasem  kanię,  co  myszy  je,  znajdzie.
Kiedy  więc  gębę  nadmie  w  onej  obfitości,
Już  wszyscy  pochlebują  jego  wielmożności,
Jako  pstre  sojki  przed  nim  z  daleka  dudkują,
A  palcem  sobie  z  tyłu;  hic  est,  ukazują.
Czterzej  mu  ręcznik  dzierżą  a  trzej  wodę  leją,
A  odszedszy  na  stronę  łotrowie  sie  śmieją.
A  drudzy,  co  nie  wiedzą,  jako  sie  świat  plecie,
Tuszą,  iż  szczęśliwszego  już  nie  masz  na  świecie.

Ale  kto  to  obaczy,  co  sie  pod  tym  tai,  
Jako  sie  świat  kołysze  w  onej  marnej  zgrai  
A  jakie  bezpieczeństwo  ten  w  swych  sprawach  miewa,
Kto  jedno,  jako  trawy  woł,  świata  używa
A  każdego  postępku  rozumem  nie  rządzi,
Mnima,  by  szedł  gościńcem,  a  on  barzo  błądzi.
Bo  nie  baczy  pod  trawą,  iż  dziwnego  gadu
Tai  sie  zawżdy  pod  nim  rozlicznego  jadu.
Azaż  on  ma  wżdy  kiedy  bezpieczne  wyspanie?
Ano  we  łbie  kowale  a  dziwne  szemranie.
Jakoby  jutrzejszy  dzień  z  rejestru  wystawić,  
Iż  będą  zacni  goście,  jako  sie  im  stawić.
Kuchmistrz  u  drzwi  kołaca  a  marszałek  łaje,
Podskarbiemu  pieniędzy  już  też  nie  dostaje;
Więc  konie  pochromiały,  narzeka  koniuszy.
Zewsząd  płyną  rozkoszy  onej  miłej  duszy.  
W  nocy  chłopa  goniono,  a  on  łamał  kraty,
Gdzie  widział  rozwieszone  ony  pstre  kabaty.
Całą  noc  sie  łeb  wierci  onej  dzikiej  świni:
Gdyż  tak  kabat  miał  goście,  co  sie  dzieje  skrzyni?
A  to  w  niwecz,  gdy  on  śpi,  wszyscy  o  nim  czują,  
A  co  we  dnie  źle  sprawił,  w  nocy  oszacują.
A  gęstego  sędziego  każdy  ma  o  sobie.
Jutro,  gdy  mu  powiedzą,  łając  sie  w  łeb  skrobie.
Bo  takiemu  stanowi  wszytko  z  almanachu
Przyszłoby  zawżdy  czynić,  by  był  prażen  strachu.  

Drugi  –  okręt  po  morzu,  po  szalonym  puścił,
Szyrokie  z  herby  żagle  po  maszciech  rozpuścił.
Szumi  mu  wiatr  i  przez  sen  a  morze  sie  chwieje
Barzo  i  rano  wstawszy  niedobrej  nadzieje.
Myśli,  jeśli  w  Karybdym  kędy  nie  zapłynie  
Albo  jeśli  też  srogą  szczęściem  Scyllę  minie,
O  ktorą  sie  okręty  strasznie  rozbijają,
Tak,  iż  ledwo  na  deszczkach  drudzy  wypływają.

Drugiemu  z  mniejszych  stanow  grzmi  we  łbie  komora,
Stodoła,  brog,  boisko,  za  ścianą  obora.  
Wilcy  wyją  za  gumnem,  a  cielęta  ryczą,
Psi  szczekają  pod  okny,  świnie  w  chlewie  kwiczą.
Pociąga  rohatyki,  w  oknie"  "Hul  Hul"  –  woła;
Rano  wstawszy,  więc  liczy.  Ano  już  gomoła
Dawno  przez  płot  skoczyła,  wełna  leży  w  lesie,
Alić  Kęsy  po  chwili  łeb  z  nogami  niesie.
W  gumnie  też  słomy  mało  i  plew  już  nie  zstaje,
Więc  chociaj  mu  nikt  nie  krzyw,  przedsię  wszytkim  łaje.
Bieży  z  kijem  na  pole,  na  życie  śnieg  grzebie.
Wierę,  snadź  będzie  kłopot  na  ten  rok  o  chlebie.
Bo  to  złe  gołomrozy,  pod  śniegiem  przyprzało,
A  tego  pozdniejszego  barzo  wzeszło  mało.
Dwornik  ostatek  zmłocił  i  do  lasa  dunął,
A  klucznik  drugą  dziurą  za  nim  sie  wysunął.
Pastuch  z  kucharką  woła:  "Zapłać,  panie,  myto!"
"Nie  do  tegoć  mi  teraz,  bodaj  cie  zabito!"
Daleko  to  pilniejsze,  co  jeść  do  nowego.
Pilnie  suszy  na  piecu,  bowiem  surowego
Siła  zginie  w  otrębach,  dobrze  sie  nie  zmiele,
Ledwe  będzie  koruszka  do  drugiej  niedziele.
Owa  skąd  ją  poczniemy?  Nie  po  szwu  sie  porze.
Ano  sie  we  łbie  kręci,  ano  zewsząd  gorze.
Owa  każdy  takowy  chodzi  jako  wita
A  tłucze  sie  po  ścianach,  by  nadęta  piła,
Ktorą  oni  szaleńcy,  co  ją  więc  igrają,
Nogami  i  rękami  bijąc  popychają.
Czasem  nań  przydzie  rozkosz,  a  czasem  z  kłopotem.
Obchodzi  sie  z  nim  ten  świat  jako  z  dzikim  kotem.

Patrzajże,  jakiej  pracy  tego  nabywając
Używie,  by  na  grudzie  skacząc  jako  zając.
Zaż  bezpieczne  wyspanie,  zaż  chędogie  jedło,  
Gdyż  o  tym  zawżdy  myśli,  jako  marne  bydło,  
By  wszytko  dosypował  a  wszytko  pochwatał?
Tak  każdego  takiego  marny  świat  omatał.
Zaż  on  co  chędogiego  da  sobie  uczynić?
Bo  pirwej  oszacuje,  co  na  co  ma  wynić.
Jedzie  w  drogę,  w  każdy  kierz  z  daleka  zagląda,
Maca  worka  a  trzosa  w  zanadra  pociąga.
Pomyka  rohatyny  a  granata  maca,  
A  jako  łbem  szalony  po  stronach  obraca.
A  pewnie,  by  kto  za  krzem  jako  przykto  plunął,
Iścieby  nasz  do  lasa  i  z  granatem  dunął.

Drugi  płynie  na  morze.  Ano  go  wiatr  niesie,
Jeszcze  więc  tam  snadź  gorzej,  niżli  w  głuchym  lesie.  
Ano  sie  okręt  miece  z  strasznemi  bałwany.
Wierę,  jakoś  niedobrze  więc  z  naszymi  pany,
Ktorzy  tak  niebezpiecznie  bogactwa  szukają.
Dyszą  drudzy  pod  deszczką,  Barbarki  wołają.
A  odrzekłby  sie  w  ten  czas  i  srebra,  i  złota,  
By  jako  zbyć  onego  strasznego  kłopota.

Drugi  zasię,  by  sie  więc  djabeł  z  piekłem  zwadził,
tedy  nigdy  na  zgodę  już  nie  będzie  radził.
By  mu  dano  pieniądze  i  tam  by  szturmował,
Dotłukał  starych  murow,  co  Pan  Bog  popsował.  
Już  i  wolność,  i  gardło  w  niewolą  zaprzeda,
A  nie  raz,  woz  dźwigając  ze  błota,  zabiega.
Szkapy  drżą  a  chłop  płacze,  za  szyję  mu  kapie,
Pan  pociąga  wędzonki  a  po  łbu  sie  drapie.
Bo  już  dawno  nie  spierał,  jako  barchan  chusty  
Barzo  smalcem  przypadły  na  tym  mięsopusty.
Siadszy  około  ognia  będą  narzekali:
"Wierzę,  żeć  nam  tę  służbę  wszyscy  djabli  dali".
Tłe  mu  w  gardle  wędzonka,  potrząsa  bokłada.
Ano  już  jedno  drożdże,  już  w  nim  lekka  waga.  
Musi  czasem  jednaniem  a  dla  lepszej  zgody
Legszy  na  brzuch  i  mętnej  nachłysnąć  sie  wody.
Wżdy  przedsię,  jako  furman,  chociaj  czasem  wpadnie
I  po  uszy  we  błoto,  a  pieca  dopadnie,
A  grzaneczka  w  dunicy  przed  nim  w  piwie  pływa,
Już  wszytkiego  zapomni,  jako  pan  używa.  
Przed  światem  smaruje,  a  znowu  sie  wlecze,
By  mu  koł  nie  pogorzał,  naręczniego  siecze.
Takież  miłe  żołnierstwo!  Choć  sie  odrzekają,
Niechajżeć  jedno  kędy  workiem  zabrząkają,
Prędko  sie  zasię  zlecą,  by  do  miodu  pczoły.
Rychlej  to  workiem  zwabi,  niż  mięsem  sokoły.

Owa  skąd  ją  chcesz  począć,  miedzy  każdym  stanem,
Kto  chce,  musi  ucirpieć,  by  był  prędko  panem.  
A  zawżdy  pospolicie  ci  prędko  bohaci,
W  wielkim  niebezpieczeństwie  każdy  wolność  straci,
Ktorą  oni,  co  mądrze  rozum  szafowali,
Nad  wszytki  ją  klenoty  wyszszej  szacowali.
Już  wszytko  bezpieczeństwo  marnie  mi  zaginie,
Już  zawżdy  kłopot  we  łbie  nigdy  go  nie  minie.
Już  pogląda  w  każdy  kąt,  już  mu  wszytko  wadzi,
Już  sie  strzeże  przyjacioł,  strzeże  sie  czeladzi.
Jednych  –  by  go  nie  skradli,  drugich  –  by  nie  struli.
Już,  jako  pies  na  mrozie,  ogon  pod  się  tuli.
Bo  i  na  drzewo  ważą,  co  owoce  miewa,
I  pczoła  więc  w  swym  ulu  niebezpieczna  bywa.
Chociaj  drudzy  nie  dbają,  gdy  miodu  dostają,
Iż  pczoły  po  powietrzu,  kędy  chcą,  latają.
Bo  i  wieża,  im  wyszsza,  narychlej  upadnie,
Abowiem  leda  wiatrek  zachwieje  ią  snadnie.
A  coż  to  jest  za  rozkosz,  coż  za  dobre  mienie:
Pieniądze  w  skrzyni  leżą,  by  marne  kamienie.
Ani  ludzie,  ani  on,  nikt  ich  nie  pożywie.
A  jeszcze,  jeśli  k  temu  nabył  ich  fałszywie.
Nie  folgując  ni  Bogu,  a  skubąc  bliźniego,
Zapomniawszy,  iż  ze  wszem  przydzie  skoczyć  psiego.
A  k  temu  sie  nie  zmienią  Pańskie  obietnice,
Iż  kto  tę  marną  suknię  obłoczy  na  nice,
Nigdy  jej  sam  nie  dodrze,  inszy  jej  dochodzi.  
A  to  w  niwecz,  co  duszy  i  sławie  zaszkodzi.
Bo  to  jako  letnia  mgła,  gdy  ją  wiatr  rozchwieje,
Tak  też  ten,  co  ty  marne  darmo  plewy  wieje.
Ni  wzwie,  gdy  i  z  plewami  wicher  go  pochwyci,
Gdyż  na  cienkiej  ty  nasze  wiszą  czasy  nici.  

Ale  to  w  przyrodzeniu  ludzkim  nie  zagaśnie
a  każdy  to  na  oko  iście  widzi  jaśnie,
chociaj  nazbyt  wszytkiego,  by  na  tym  przestało;
jako  w  worze  dziurawym  zawżdy  przedsię  mało.
A  to  k  temu,  iż  to  żaden  nic  nie  myśli,  
Iż  śmierć  tuż  z  kąta  dybie  a  czart  wszytko  kryśli
Ony  jego  postępki  i  ony  cne  sprawy,
Kochając  sie,  iż  jego  jest  towarzysz  prawy.
I  nie  wątpi  już  nic  w  nim,  a  w  swej  osiadłości,
Czym  będzie  mogł,  posłuży  tam  jego  miłości.  
A  gdy  nie  syt  na  świecie,  więc  go  tam  dopoi
A  jako  kochaneczka  nadobnie  przystroi.

Ale  by  każdy  baczył,  co  sie  tu  z  nim  dzieje,
iście  by  na  rowniejszym  był  lepszej  nadzieje.
Gdyż  są  błogosławieni,  co  sie  śrzodku  dzierżą,  
A  zbytki  niepotrzebne  sami  sobie  mierżą.
I  Salomon,  gdy  z  Panem  w  prośbach  nie  rozmawiał,
Tedy  sobie  napilniej  to  na  nim  wymawiał,
By  go  nędzą  nie  karał,  bogactwem  nie  wznosił,
Lecz  o  cnotę  a  rozum,  o  to  pilnie  prosił.  
Bo  czegoż  nie  dostawa  nędznemu  człowieku,
Gdyby  miernie  użyć  chciał  tego  swego  wieku?
I  coż  po  sześci  misach,  gdy  na  jednej  dosyć,
Albo  gdy  czterzej  będą  jeden  ręcznik  nosić?
Ano  by  ich  i  jeden  zanieść  mogł  niemało;
Bodaj  ich  więc  i  w  skrzynce  tak  wiele  dostało!
Albo,  gdy  ciepły  kąsek  a  prawie  od  ognia,
Zaż  nie  lepszy  niżli  on,  co  w  kotle  mokł  do  dnia
Z  ogorzałą  pieczenią,  ktora  barzo  zdrowa:
Na  wirzchu  by  skorupa,  a  wewnątrz  surowa.
Nuż  torty  trudnonosze,  takież  insze  kramy,
Co  od  nich  scyjatyki,  pedogry  miewamy.  
Nie  wiem,  co  jest,  jedno  grzech,  kłopot  a  utrata!  
Tu  pycha  niepotrzebna,  a  w  piekle  odpłata.
Zaż  nie  rozkoszny  ptaszek,  domowe  kurczątko,
Prosiątko  i  jagniątko,  koziełek,  cielątko?
Azaż  ptaszek,  zajączek  i  źwirzątka  ine,
Nie  wielkież  to  na  świecie  bywają  nowiny?
Nuż  rybki  rozmaite,  ziołek  obfitości,
Co  może  snadnie  przypaść  bez  wielkiej  trudności.
Nie  lepszeż  to,  niż  lewek  co  go  z  chleba  zlepią,  
Namieszawszy  weń  kliju,  po  wirzchu  przyklepią.  
Pozłotki  nań  nakładszy,  grochu  miasto  oczy,
Gdy  go  stłukszy  w  możdżerzu,  potym  w  formie  tłoczy.
Szczuczy  łeb,  co  w  piątek  wrzał,  w  niedzielę  ji  dają,
Pozłociwszy  wątrobki,  uszy  podziałają.
A  w  juchę  kliju  z  winem  zmieszawszy  naleją;
Strojąc  jedła  by  błaźni,  dobrze  nie  szaleją.

Więc  rozlicznych  przysmakow  jeszcze  nastawiają,
a  ktoż  wie,  jako  je  więc  sobie  przezywają:
Oliwki,  limunije,  mustardy,  kapary;  
By  barzej  oszydzili  on  żołądek  stary,
W  ktorym  to  gnije,  leżąc  jako  młoto  w  kadzi.
Ano  mu  już  więc  czasem  i  żuwka  zawadzi.
Nie  darmo  je  przezwali  sapory,  bo  sapią.
A  barzo  sie  więc  po  nich  drudzy  do  drzwi  kwapią.

A  czasem.  By  więc  na  to  i  przystawić  kmiecia,
Musi  każda  potrawa  już  być  samotrzecia.
Tu  sie  jeszcze  z  wieczora  pilnie  rozmawiają,  
Przy  grochu,  przy  kapuście,  co  postawić  mają.
Skądże  pani  kapusta  takich  praw  nabyła,
Aby  przez  paniej  starej  nigdy  nie  chodziła?
Takież  groch  bez  marszałka  albo  bez  czeladzi?
Gdyż  go  z  połciem  a  z  jagły  czasem  zjeść  nie  wadzi.  

Więc  iż  dziwne  przysmaki,  dziwne  też  i  wrzody,
Ktore  czynią  w  nędznikoch  rozliczne  przygody:
Kankry,  karbunkulusy,  cyrogry,  francuzy.
Drugiemu,  by  kozłowi,  na  łbie  rostą  guzy.
Rano,  leżąc  narzeka,  przewraca  sie  jęczy.  
Ano  mu  sie  łeb  nadął,  kattarus  go  męczy.
Oczy,  nogi  zapuchły,  a  brzuch  jako  pudło,
Będzie  wolał  po  chwili,  niż  krogulca,  szczudło.
Więc  go  tu  trą  u  ognia,  wzgorę  przewracają,
A  skwarny  mu  wczorajszej  w  żołądku  macają.  
Leją  syropy  w  gardło,  by  rychlej  przechował,
Ale  wierz  mi,  iż  im  dziś  nie  będziesz  polował.

Tak  więc  na  wszem  sowito  ci  ożralcy  giną;
Zdrowie  tracą,  majętność  i  w  złej  sławie  słyną.
Bo  sie  więc  kramy  trzęsą,  możderze  kołacą,  
Ale  też,  wie  –  ż  to  Pan  Bog,  kiedy  to  zapłacą.
Bo  i  Pismo  powieda,  iż  brzuch,  co  tak  tyje,
Więcej  ludzi  poraża,  niżli  miecz  pobije.
A  miernemu  stanowi  czegoż  nie  dostawa?
Wszytko  to  ma  i  smaczniej,  zacz  ten  gardło  dawa.  
A  przedsię  mieszek,  zdrowie,  dobra  sława  z  pełna,
Temu  sie  łeb  najeżał,  na  tym  gładka  wełna.
Acz  to  drudzy  nazwali  dobrym  zachowaniem,  
Ale  patrz,  gdy  sie  spiją  jako  bydło  na  nim,  
Jako  kotki  sie  drapią,  jako  świnie  skubą,  
Ba!  najdziesz  go  pod  ławą  z  biretem  i  z  szubą.
Bo  już  tam  stan  z  powagą  na  małej  baczności.
Leda  kto  we  łbie  gmerze  więc  jego  miłości.
Bo  gdzie  pan,  gdzie  pachołek,  nie  zawżdy  tam  znają,
Kiedy  sie  więc  omacmie  po  kąciech  drapają.
Po  głosie  też  nie  poznać,  bo  więc  drudzy  sapią,
By  w  łazi  sie  scierając,  gdy  sobie  łby  drapią.
Rozmaite  przysmaki  z  tych  rozkoszy  rostą:
Ten  idzie  z  białą  maścią,  drugi  za  nim  z  krostą.
Bo  temu  oczy  jeszcze  z  wieczora  podbili,
Temu  sie  też  na  czele  perły  wysadziły.
Idzie  świetno  z  rubiny,  z  perłami,  jako  pan.
Tak  ci  sie  pięknie  stroi  ten  nasz  pomierny  stan.

Więcbyś  rzekł:  "Ale  tego  w  więtszej  wadze  mają,  
Kto  chodzi  we  pstrach  bramiech  a  gdzie  dolewają."  
Ale  patrzaj  po  chwili,  co  ony  pstrociny
Sprawiły  nam,  bo  w  wiosce  już  urzędnik  iny
Nie  chce  nas  od  god  słuchać  i  wojt  stroną  chodzi,
A  Abraham  z  daleka  i  na  bramy  godzi.
A  tak,  miasto  powagi,  za  piecem  pan  czasem.
Przestałby  na  czamlecie,  rozwiodł  sie  z  hatłasem.
Bo  by  też  altembasy,  by  też  złotohławy
Wszytki  na  sie  kto  oblokł,  a  gdy  nie  masz  sławy,
Wszytko  to  piękne  piorka  na  śmierdzącym  dudku,
Co  sie  chodząc  umizga,  mnima:  pan  by  w  czubku.
Ano  drugi  za  wiechą  dybiąc,  za  nim  chodzi,
A  na  ony  pstrociny  jego  pilnie  godzi.

Bo  jakochmy  słyszeli  z  dawna:  w  takim  stanie  
Zawżdy  sława  na  targu,  zawżdy  zdrowie  tanie.  
Ale  gdy  sie  kto  cnotą  nadobnie  przystroi,
Za  każdym  sława  woła,  iż  tak  chodzą  moi.
Bo  wierę,  do  tej  żadne  nie  pomogą  bramy,
Ni  perły,  ni  łańcuchy,  ani  żadne  kramy,
Jedno  zacna  poczciwość;  to  piękna  karwatka,  
Ta  każdego  ozdobi  tak  i  bez  kabatka.
A  nadobny  obercuch,  piękne  sznurkowanie,
Gdy  na  cnocie  z  rozumu  będzie  haftowanie;
Już  więc  tam  trudno  sie  śmiać,  trudno  palcem  kiwać,
Kto  takiemi  niciami  będzie  bramy  zszywać.  

Więcby  kto  rzekł:  A  coż  to,  więc  sie  świata  odrzec:
Jeść,  pić,  dobrej  myśli  być,  chędogo  sie  oblec,
Toć  ludzi  wszędy  zdobi,  toć  dobrą  myśl  czyni,
A  snadź  kto  to  opuści,  podobien  ku  świni;
A  prawie  mu  czas  fuzą  wychodzi  a  dymem;  
Już  by  lepiej  za  razem  zostać  bernadynem.
Gdyż  za  każdym  to  pływa  prawie  jako  woda:
Kłopot,  frasunk,  przypadki,  a  częsta  przygoda.
Wżdyć  też  trzeba  dobrą  myśl  czym  ozdobić  w  sobie,
A  nie  wszytko  za  piecem  we  łbie  skrobać  sobie.  
Bo  więc  stąd  kordyjaka  i  stąd  ona  rozkosz,
Kiedy  na  łeb  drugiemu  kładą  czarną  kokosz.
A  już  by  to  obyczaj  snadź  był  prawie  krowi,
Ktora  natkawszy  boki,  leżąc  nic  nie  mowi.
Nie  dba,  by  kiedy  była  w  jakiej  krotochwili,  
Aż  ją  rzeźnik  za  rogi  już  wiedzie  po  chwili.
Bo  kto  z  ludźmi  nie  bywa,  i  skądże  ćwiczenie,
Albo  ma  przypaść  jakie  roztropne  baczenie.
Albo  gdy  na  kim  kołtrysz,  barchan  na  kabecie,
Popchną  go  iście  na  zad:  "odstąp,  panie  bracie."  
Stanie  ten  tu  w  hatłasie  albo  w  aksamicie,
A  "znajmy  sie  po  sierści",  jako  sami  wiecie.

Ale  wszakeś  już  słyszał,  iż  pomierne  jedło,  
Ubiory,  krotochwile,  nie  tak  jako  bydło,  
Z  rozmysłem  tym  poważni  zawżdy  szafowali,
A  na  wszem  sie  rozumem  pilnie  sprawowali,
A  z  cnoty  do  tych  potrwa  przysmaki  działali,
A  roztropnym  baczeniem  z  wirzchu  potrząsali.
Bo  jeśli  to  rozkoszą  kto  ma  przezwać  właśnie,
Gdy  grzmi  bęben  za  uchem  a  kozi  rog  wrzaśnie,
Pomorty  a  puzany,  co  wszytki  zagłuszą,
Albo  skakać  od  kąta  do  kąta  z  Maruszą.
Już  ktory  kąt  zastąpisz,  już  siedź  jako  drewno,
Bo  jako  sie  podniesiesz,  odepchną  cie  pewno.  
Już  jako  głuch  na  drugie  musisz  palcem  kiwać,
Bo  już  tam  trudno  słusznej  rozmowy  używać.
Albowiem  już  tam  każdy,  chociaj  ledwe  ziewa,
Wrzeszczy,  sapi,  markoce,  a  mnima,  iż  śpiewa.
A  drugi  za  nim  stojąc,  jako  cielę  ryczy,
A  zda  mu  sie,  iż  wesoł,  a  iż  pięknie  krzyczy.
Śklenice,  w  kąt  latają,  na  stole  by  w  łaźni;
Tak  więc  Bachus,  on  rycerz,  swe  kochanki  błaźni.
Iż  kiedy  rano  wstawszy,  wieczor  wspominają:
"Albociem  był  oszalał",  sami  sobie  łają.
Ano  sie  we  łbie  kręci,  pan  siedząc  szczka,  spluwa,
Pierza  mu  we  łbie  pełno,  opak  sie  obuwa.
Oblicza  sie,  z  kaletą  nie  chce  respondować,
Musi  jej  dać  na  kwity,  gdy  nie  masz  co  schować.
Suknia  śmierdzi  drożdżami,  czapka  gdzieś  na  ławie.
Patrzajże  krotochwile  w  takiej  miłej  sprawie!
A  by  jeszcze  na  miejscu,  gdzie  począł,  dosiedział,
Ale  chce,  iż  pan  szalon,  aby  każdy  wiedział.
Będzie  go  jeszcze  pełno  po  ulicach  wszędzie,
Włoczy  sie,  jako  z  wilkiem  chodząc  po  kolędzie.
Więc  wszędy  we  drzwi  tłucze,  wszędy  mu  nałają,
A  czasem  czym  pachniącym  i  z  gory  spluskają.
Zaż  to  dobra  biesiada,  zaż  to  krotochwila?
Niechaj  będzie  namędrszy,  alić  z  niego  wiła.
Ledwe  sie  to  i  chłopu  słusznie  zejdzie  we  wsi,  
A  choć  go  nikt  nie  sławi,  szczekają  za  nim  psi.

Azaż  to  nie  piękniejsza  bywa  krotochwila
Sieść  sobie  z  kilkiem  osob,  kiedy  wolna  chwila,
I  mieć  sobie  nie  wrzeszcząc  poczciwe  rozmowy,
Gdzie  wżdy  skąd  co  przypadnie,  że  wżdy  k  rozumowi.  
Albo  przeczyść  kilka  kart  onych  dziejow  dawnych,
Nasłuchać  sie  zwyczajów  zacnych  ludzi  sławnych,
Ktorzy  tu  światem  dziwnie  rozumem  władali,
A  swym  poczciwym  stanom  wieczną  sławę  dali.
Tam  znajdziesz  Achillesa,  Pryjama,  Hektora,  
I  jego  wszytki  sprawy,  być  z  nim  siedział  wczora.
Znajdziesz,  jako  swą  cnotę  rycerską  zachować,
I  jako  masz  swym  stanem  poczciwie  szafować.
Tam  on  sławny  Cycero  rozmowi  sie  z  tobą,
Najdziesz,  w  poczciwych  sprawach  co  masz  czynić  z  sobą.  
Tam  Kurcyjusz,  Seneka,  Homerus,  tam  Plato,
Żeby  on  prożnujący  mogł  wiele  dać  za  to,
By  z  tymi  towarzyszmi  miał  z  tobą  rozmowę,
Miałby  snadź  weselszą  myśl  i  wolniejszą  głowę,
Niżli  z  oną  wrzeszczącą  szaloną  gromadą.  
I  nie  wiem,  kto  by  mądry  nazwał  to  biesiadą,
Gdzie  sie  więc  już  każdemu  rozum  we  łbie  mieni.
Jedno  w  klozie  takową  miewają  szaleni.
Bo  owi  cicho  siedząc  wszytek  świat  skrzyślają,
A  przy  czym  właśnie  zostać,  pięknie  przebierają.  
Bo  sie  stąd  pamięć  ostrzy,  rozum  poleruje,
Kto  z  daleka  poczciwy  swoj  stan  przepatruje.
Zaż  przy  tym  nie  może  być  biesiada  poczciwa,
Choć  jej  każdy  z  rozmysłem  statecznie  używa?
Zaż  nie  mogą  być  żarty  w  poczciwej  rozmowie,
Że  się  i  naśmiać  możesz,  i  wżdy  wszytko  w  głowie,
I  rozum,  i  kędzierze  zostanie  nam  z  pełna
I  rano,  kiedy  wstaniesz,  gładsza  na  niej  wełna?
A  to  w  niwecz,  iż  rozum  i  ćwiczenie  roście?
Bodaj  u  nas  bywali  zawżdy  tacy  goście!

I  muzyczka-ć  pomierna  nic  przy  tym  nie  wadzi,  
A  zacni  pospolicie  słuchają  jej  radzi,  
Ale  iżby  jako  woł  we  łbie  nie  huczała
A  poczciwych  rozmowek  im  nie  przekażała.
A  takieć  więc  biesiady  nic  nie  zawadzają,
Gdy  sie  na  nie  poczciwi  pospołu  schadzają.
Gdyby  przy  dobrej  myśli  wżdy  ćwiczenia  były,
Aby  sie  darmo  czasy  marnie  nie  traciły!
Bo  przetoczmy  na  świat  tu  od  Boga  wysłani,
Bychmy  od  inych  źwirząt  byli  rozeznani.
A  to  jedno  rozumem  musi  sie  okazać,
Bo  bez  tego,  każdego  może  wołem  nazwać.

Tak  radzę,  ucz  sie  każdy  stanu  pomiernego,
Cnoty,  sławy  poczciwej,  umysłu  wiernego.
Gdy  –  żechmy  tym  od  inych  źwirząt  rozeznani
A  prawie  k  ziemskim  bogom  na  wszem  przyrownani,
Niech  będzie  na  wszem  miara:  w  jedle,  i  w  chodzeniu,
W  rozmowach,  i  w  biesiadach,  i  w  każdym  ćwiczeniu.
Gdyż  jednochmy  rozumem  świat  opanowali
A  prawie  jako  krolmi  nad  wszytkim  zostali;
Sprawujmyż  sie  jako  ci,  ktore  szczęście  pieści,
Bychmy  nie  poginęli  prawie  i  bez  wieści.
W  każdej  sprawie  poczciwość,  miarę  zachowajmy
A  co  z  końcem  przypaść  ma,  na  to  poglądajmy.

Boć  i  ubior  nie  wadzi,  gdy  na  nim  forboty
Upstrzone  poczciwością  a  bramy  ze  cnoty,
Pomierny,  nieskukłany,  dziwnie  wymyślony.
Gdyż  jeden  bywa  krotki,  a  drugi  z  ogony.
A  iżby  sie  koszt  z  czyńszem  wżdy  pospołu  zgodził,  
Być  potym  dodzierając  wioteszek  nie  chodził,
Gdyż  więc  drugich  nazajutrz  przezwać  nie  umieją
A  z  onych  więc  wczorajszych  już  sie  drudzy  śmieją;
Aby  by  lepiej  trwała  druga  i  do  roku,
Niż  potym,  kiedy  musisz  pozszywać  na  boku.  

Takież  jedło  poczciwe,  chędogie,  pomierne
A  bez  trudnych  wymysłow,  gdyż  Pan  Bog  swe  wierne
Na  wsze  dziwnie  opatrzył,  ale  też  chce  tego,
Abychmy  tu  z  rozmysłem  używali  wszego.
Nie  tak  jako  więc  drudzy  ty  dary  szafują,  
Wydarszy  chleb  nędznikom,  psom  ji  rozmiętują
A  łzami  zalewają  potrawy  cudzemi.
Tu  więc  każdy  rozeznaj,  co  za  przysmak  imi.

Fortunny  to  jest  każdy,  co  na  tym  przestawa,
Co  mu  szczęście  przyniosło,  w  trudność  sie  nie  wdawa.  
A  na  każdą  powinność  pomni  swego  wieku,
Iż  mały  kres  zostawion  nędznemu  człowieku.
A  iż  sie  unieść  nie  da  szczęściu  ni  przygodzie,
Jedno  zawżdy  myśl  chowa  mierną  na  swobodzie,
Nie  wszytko  w  ziemię  patrząc,  jako  ine  źwirzę,  
Niech  więc  i  pod  obłoki  rozum  czasem  gmerze,
Uważając  i  przeszłe  i  dzisiejsze  rzeczy,
A  to  mając  na  więtszej,  co  ma  przypaść,  pieczy.
A  nie  tylko  jedno  to,  co  ciału  smakuje,
Lecz  to,  co  ślachetną  myśl  w  cnoty  przyparwuje.  
Bo  co-ć  po  wielkich  misach,  gdy  na  małej  dosyć.
Albo  gdy  czasza  pełna,  przecz  masz  w  cebrze  nosić?
Jeśli  przeto,  aby  cie  czystym,  hojnym  zwano,
Patrzże,  by  potym  więcej  z  ciebie  sie  nie  śmiano.
Ano  ściany,  tragarze  wszędy  pokryślano,
A  jeszcze  skąd,  nie  wiemy,  ma  być  za  to  dano.
Nie  radzę-ć  też,  być  skąpie  dobra  nadanego  
Używał  tu,  gdyś  jedno  tu  szafarzem  tego  
Docześnym,  a  tam  z  sobą  nic  nie  weźmiesz  nigdy.
Wiedźże  swój  stan  poczciwie:  bez  płaczu,  bez  krzywdy,
Bez  zbytku,  a  bez  śmiechu,  bez  wielkiej  trudności,
Gdyż  widzisz,  co  sie  toczy  w  takiej  omylności.
Bo  widzisz,  iż  w  tych  zbytkach  już  nic  spokojnego
Nie  może  być  na  świecie,  ani  przystojnego.
Bo  już  kłopot  w  nabyciu,  kłopot  w  szafowaniu,  
A  trudno,  by  to  w  krotkim  miał  zamknąć  pisaniu.
Co  więc  za  rozkosz  z  tego  a  wesele  roście,
Kiedy  sie  rozigrają  oni  mili  goście,
Ktorzy  sie  zapomniawszy,  na  wszem  miarę  stracą,
Bo  sie  już  więc  tam  wszyscy  z  szaleństwem  pobracą.
A  tak  miarę  zachowaj  w  skąpości  a  w  zbytku,
Abowiem  to  oboje  nie  czyni  pożytku,
Kiedy  to  jako  kamień,  co  Pan  Bog  dał,  leży,
A  zbytek  zasię  marny  też  szpetnie  łeb  zjeży.
A  niechaj  mieszek  z  gębą  nie  wadzą  sie  nigdy.
Lepiej  im  być  we  zgodzie  z  sobą  a  bez  krzywdy.
A  jeśli  chcesz  zacnym  być  w  poczciwej  hojności,
Okazujże  ją  wiernie  w  braterskiej  miłości.
Wspomagaj,  kogo  możesz,  zwłaszcza  potrzebnego
A  pomiernie  nie  żałuj  nigdy  chleba  swego.
Bo  jedno  tym  ku  Bogu  kęs  sie  przyrownamy,
Kiedy  co  dać  możemy  a  iż  rozum  mamy.
Nie  roztrząsajże  tej  miedzy  marne  śmieci
A  niechaj  to  jako  dyn  od  ciebie  nie  leci.
Gdyżeś  tego  nie  panem,  docześnym  włodarzem,
Uczże  sie,  abyś  w  tym  był  poczciwym  szafarzem,
Byś  sie  potym  z  urzędu  sam  marnie  nie  zsadził;
Już  ci  by  nikt  krzyw  nie  był,  jużbyś  sie  sam  zdradził.

Ale  kto  by  chciał  weźrzeć  w  takie  urzędniki,  
Mogłby  wszytki  powiesić  ubogie  nędzniki.
Bo  jaką  by  tu  oni  liczbę  udziałali,
Gdyż  na  co  rozkazano,  nigdy  tam  nie  dali.
Jedno  na  marne  zbytki,  co  im  zakazano.
A  jakoż  to  z  rejestrow  ma  być  wymazano?  
Ano,  co  więc  z  nędznika  i  z  skory  wygnąbią,
To  więc  tam  garścią  sypą,  gdzie  bębnią  a  trąbią.
Drudzy  przydą  w  maszkarach,  drudzy  z  komedyją.
To  już  też  tym  dosypać,  to  już  by  psi  tyją.
Bo  więc  już  tam  sromota,  kiedy  kto  da  mało,  
Bo  trzeba,  aby  wszytkim  rowno  sie  dostało.
A  gdy  przyjdzie  maszkarnik,  co  na  nim  sto  płatow,
To  mu  wrzucą  kęs  chleba  a  ogryzłych  gnatow.
A  drugiego  precz  wypchną,  drugiemu  nałają,
Drugim  czasem  i  kijem  jałmużnę  rozdają.  
Karty  leżą  na  stole,  pieniądze  brząkają,
Wziąwszy  z  igry  puł  grosza,  to  więc  prze  Bog  dają.
A  też  jaka  jałmużna,  taka  i  odpłata;
Nic  sie  nam  więc  nie  szczęści  czemuś  po  tym  lata.

A  gdyś  sie  już  nasłuchał,  co  bogactwa  czynią,  
Nie  bądźże  już,  proszę  cie,  taką  sprosną  świnią,
Byś  sie  nie  miał  obaczyć,  jako  ich  używać,
I  jako  ich  z  trudnością  przychodzi  nabywać
I  jako  nas  z  poczciwej  drogi  wiele  zwodzą
A  na  dziwne  trudności  rozlicznie  przywodzą.  
I  możesz  to  rozeznać,  iż  poczciwe  stany
Nie  jedno  w  tym  zależą,  iż  tu  wiele  mamy.
Ale  gdy  rozum  z  cnotą  do  tego  przypadnie,
Już  więc  każdy  rozezna  swą  powinność  snadnie.
Iż  wszytkiego  pomiernie  z  rozmysłem  używa,
Już  jako  pączek  w  maśle,  w  dobrej  sławie  pływa.
Bowiem  bogacz  bez  sławy  jako  bałwan  głuchy,
Choć  go  upstrzysz  perłami,  choć  wiszą  łańcuchy.
Umiejże  już  a  ucz  sie  swoj  stan  rozeznawać,
A  co-ć  lepiej  przystoi,  przy  tym  racz  zostawać".



Íîâ³ òâîðè