Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Adam Mickiewicz

Ïðî÷èòàíèé : 308


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Lilije

Zbrodnia  to  niesłychana,
Pani  zabija  pana;
Zabiwszy  grzebie  w  gaju,
Na  łączce  przy  ruczaju,
Grób  liliją  zasiewa,
Zasiewając  tak  śpiewa:
"Rośnij  kwiecie  wysoko,
Jak  pan  leży  głęboko;
Jak  pan  leży  głęboko,
Tak  ty  rośnij  wysoko."

Potem  cała  skrwawiona,
Męża  zbójczyni  żona,
Bieży  przez  łąki,  przez  knieje,
I  górą,  i  dołem,  i  górą;
Zmrok  pada,  wietrzyk  wieje;
Ciemno,  wietrzno,  ponuro.
Wrona  gdzieniegdzie  kracze
I  puchają  puchacze.

Bieży  w  dół  do  strumyka,
Gdzie  stary  rośnie  buk,
Do  chatki  pustelnika,
Stuk  stuk,  stuk  stuk.

"Kto  tam?"  -  spadła  zapora,
Wychodzi  starzec,  świeci;
Pani  na  kształt  upiora
Z  krzykiem  do  chatki  leci.

"Ha!  ha!"  zsiniałe  usta,
Oczy  przewraca  w  słup,
Drżąca,  zbladła  jak  chusta;
"Ha!  mąż,  ha!  trup!"

"–  Niewiasto,  Pan  Bóg  z  tobą,
Co  ciebie  tutaj  niesie,
Wieczorną  słotną  dobą,
Co  robisz  sama  w  lesie?"

"–  Tu  za  lasem,  za  stawem,
Błyszczą  mych  zamków  ściany.
Mąż  z  królem  Bolesławem
Poszedł  na  Kijowiany.
Lato  za  latem  bieży,
Nie  masz  go  z  bojowiska;
Ja  młoda  śród  młodzieży,
A  droga  cnoty  śliska!
Nie  dochowałam  wiary,
Ach!  biada  mojej  głowie!
Król  srogie  głosi  kary;
Powrócili  mężowie.

"Ha!  ha!  mąż  się  nie  dowie!
Oto  krew!  oto  nóż!
Po  nim  już,  po  nim  już!
Starcze,  wyznałam  szczerze.
Ty  głoś  świętymi  usty,
Jakie  mówić:  pacierze,
Gdzie  mam  iść  na  odpusty.
Ach,  pójdę  aż  do  piekła,
Zniosę  bicze,  pochodnie,
Byleby  moję  zbrodnię
Wieczysta  noc  powlekła."

"–  Niewiasto,  –  rzecze  stary  –  
Więc  ci  nie  żal  rozboju,
Ale  tylko  strach  kary?
Idźże  sobie  w  pokoju,
Rzuć  bojaźń,  rozjaśń  lica,
Wieczna  twa  tajemnica.
Bo  takie  sądy  boże,
Iż  co  ty  zrobisz  skrycie,
Mąż  tylko  wydać  może;
A  mąż  twój  stracił  życie."

Pani  z  wyroku  rada,
Jak  wpadła,  tak  wypada;
Bieży  nocą  do  domu
Nic  nie  mówiąc  nikomu.
Stoją  dzieci  przed  bramą,
"Mamo,  –  wołają  –  Mamo!
A  gdzie  został  nasz  tato?"
–  "Nieboszczyk?  co?  wasz  tato?"  –
Nie  wie,  co  mówić  na  to.
–  "Został  w  lesie  za  dworem,
Powróci  dziś  wieczorem."
Czekają  wieczór  dzieci;
Czekają  drugi,  trzeci,
Czekają  tydzień  cały;
Nareszcie  zapomniały.

Pani  zapomnieć  trudno,
Nie  wygnać  z  myśli  grzechu.
Zawsze  na  sercu  nudno,
Nigdy  na  ustach  śmiechu,
Nigdy  snu  na  źrenicy!
Bo  często  w  nocnej  porze
Coś  stuka  się  na  dworze,
Coś  chodzi  po  świetlicy.
"Dzieci  –  woła  –  to  ja  to,
To  ja,  dzieci,  wasz  tato!"

Noc  przeszła,  zasnąć  trudno.
Nie  wygnać  z  myśli  grzechu.
Zawsze  na  sercu  nudno,
Nigdy  na  ustach  śmiechu!

–  "Idź,  Hanko,  przez  dziedziniec.
Słyszę  tętent  na  moście,
I  kurzy  się  gościniec;
Czy  nie  jadą  tu  goście?
Idź  na  gościniec  i  w  las,
Czy  kto  nie  jedzie  do  nas?"

Jadą,  jadą  w  tę  stronę,
Tuman  na  drodze  wielki,
Rżą,  rżą  koniki  wrone,
Ostre  błyszczą  szabelki.
Jadą,  jadą  panowie,
Nieboszczyka  bratowie!

–  "A  witajże,  czy  zdrowa?
Witajże  nam,  bratowa.
Gdzie  brat?"  –  "Nieboszczyk  brat,
Już  pożegnał  ten  świat."
–  "Kiedy?"  –  "Dawno,  rok  minął,
Umarł...  na  wojnie  zginął."
–  "To  kłamstwo,  bądź  spokojna!
Już  skończyła  się  wojna;
Brat  zdrowy  i  ochoczy,
Ujrzysz  go  na  twe  oczy."

Pani  ze  strachu  zbladła,
Zemdlała  i  upadła,
Oczy  przewraca  w  słup,
Z  trwogą  dokoła  rzuca.
–  "Gdzie  on?  gdzie  mąż?  gdzie  trup?"
Powoli  się  ocuca;
Mdlała  niby  z  radości
I  pytała  u  gości:
"Gdzie  mąż,  gdzie  me  kochanie,
Kiedy  przede  mną  stanie?"

–  "Powracał  razem  z  nami,
Lecz  przodem  chciał  pośpieszyć,
Nas  przyjąć  z  rycerzami
I  twoje  łzy  pocieszyć.
Dziś,  jutro  pewnie  będzie,
Pewnie  kędyś  w  obłędzie
Ubite  minął  szlaki.
Zaczekajmy  dzień  jaki,
Poszlemy  szukać  wszędzie,
Dziś,  jutro  pewnie  będzie."

Posłali  wszędzie  sługi,
Czekali  dzień  i  drugi,
Gdy  nic  nie  doczekali,
Z  płaczem  chcą  jechać  daléj.
Zachodzi  drogę  pani:
–  "Bracia  moi  kochani,
Jesień  zła  do  podróży,
Wiatry,  słoty  i  deszcze.
Wszak  czekaliście  dłużéj,
Czekajcie  trochę  jeszcze."

Czekają.  Przeszła  zima,
Brata  nie  ma  i  nié  ma.
Czekają;  myślą  sobie:
Może  powróci  z  wiosną?
A  on  już  leży  w  grobie,
A  nad  nim  kwiatki  rosną,
A  rosną  tak  wysoko,
Jak  on  leży  głęboko.
I  wiosnę  przeczekali,
I  już  nie  jadą  daléj.

Do  smaku  im  gospoda,
Bo  gospodyni  młoda;
Że  chcą  jechać,  udają,
A  tymczasem  czekają;
Czekają  aż  do  lata,
Zapominają  brata.
Do  smaku  im  gospoda
I  gospodyni  młoda.
Jak  dwaj  u  niej  gościli,
Tak  ją  dwaj  polubili.
Obu  nadzieja  łechce,
Obadwaj  zjęci  trwogą,
Żyć  bez  niej  żaden  nie  chce,
Żyć  z  nią  obaj  nie  mogą.
Wreszcie  na  jedno  zdani,
Idą  razem  do  pani.

–  "Słuchaj,  pani  bratowo,
Przyjm  dobrze  nasze  słowo.
My  tu  próżno  siedzimy,
Brata  nie  zobaczymy.
Ty  jeszcze  jesteś  młoda,
Młodości  twojej  szkoda.
Nie  wiąż  dla  siebie  świata,
Wybierz  brata  za  brata".

To  rzekli  i  stanęli,
Gniew  ich  i  zazdrość  piecze,
Ten,  to  ów  okiem  strzeli,
Ten,  to  ów  słówko  rzecze;
Usta  sine  przycięli,
W  ręku  ściskają  miecze.
Pani  ich  widzi  w  gniewie,
Co  mówić,  sama  nie  wie.
Prosi  o  chwilkę  czasu,
Bieży  zaraz  do  lasu.
Bieży  w  dół  do  strumyka,
Gdzie  stary  rośnie  buk,
Do  chatki  pustelnika,
Stuk  stuk,  stuk  stuk!
Całą  mu  rzecz  wykłada,
Pyta  się,  co  za  rada?

–  "Ach,  jak  pogodzić  braci?
Chcą  mojej  ręki  oba?
Ten  i  ten  się  podoba:
Lecz  kto  weźmie?  kto  straci?
Ja  mam  maleńkie  dziatki,
I  wioski,  i  dostatki,
Dostatek  się  zmitręża,
Gdy  zostałam  bez  męża.
Lecz,  ach!  nie  dla  mnie  szczęście!
Nie  dla  mnie  już  zamęście!
Boża  nade  mną  kara,
Ściga  mnie  nocna  mara,
Zaledwie  przymknę  oczy,
Traf,  traf,  klamka  odskoczy;
Budzę  się,  widzę,  słyszę,
Jak  idzie  i  jak  dysze,
Jak  dysze  i  jak  tupa,
Ach,  widzę,  słyszę  trupa!
Skrzyp,  skrzyp,  i  już  nad  łożem
Skrwawionym  sięga  nożem,
I  iskry  z  gęby  sypie,
I  ciągnie  mię,  i  szczypie.
Ach,  dosyć,  dosyć  strachu,
Nie  siedzieć  mnie  w  tym  gmachu,
Nie  dla  mnie  świat  i  szczęście,
Nie  dla  mnie  już  zamęście!"

"Córko,  –  rzecze  jej  stary  –
Nie  masz  zbrodni  bez  kary.
Lecz  jeśli  szczera  skrucha,
Zbrodniarzów  Pan  Bóg  słucha.
Znam  ja  tajnie  wyroku,
Miłą  ci  rzecz  obwieszczę;
Choć  mąż  zginął  od  roku,
Ja  go  wskrzeszę  dziś  jeszcze."

–  "Co,  co?  jak,  jak?  mój  ojcze!
Nie  czas  już,  ach,  nie  czas!
To  żelazo  zabojcze
Na  wieki  dzieli  nas!
Ach,  znam,  żem  warta  kary,
I  zniosę  wszelkie  kary,
Byle  się  pozbyć  mary.
Zrzekę  się  mego  zbioru
I  pójdę  do  klasztoru,
I  pójdę  w  ciemny  las.
Nie,  nie  wskrzeszaj,  mój  ojcze!
Nie  czas  już,  ach,  nie  czas,
To  żelazo  zabojcze
Na  wieki  dzieli  nas!"

Starzec  westchnął  głęboko
I  łzami  zalał  oko,
Oblicze  skrył  w  zasłonie,
Drżące  załamał  dłonie.
–  "Idź  za  mąż,  póki  pora,
Nie  lękaj  się  upiora.
Martwy  się  nie  ocuci,
Twarda  wieczności  brama;
I  mąż  twój  nie  powróci,
Chyba  zawołasz  sama."

–  "Lecz  jak  pogodzić  braci?
Kto  weźmie,  a  kto  straci?"  –
"Najlepsza  będzie  droga
Zdać  się  na  los  i  Boga.
Niechajże  z  ranną  rosą
Pójdą  i  kwiecie  zniosą.
Niech  każdy  weźmie  kwiecie
I  wianek  tobie  splecie,
I  niechaj  doda  znaki,
Żeby  poznać,  czyj  jaki,
I  pójdzie  w  kościoł  boży,
I  na  ołtarzu  złoży.
Czyj  pierwszy  weźmiesz  wianek,
Ten  mąż  twój,  ten  kochanek."

Pani  z  przestrogi  rada,
Już  do  małżeństwa  skora,
Nie  boi  się  upiora;
Bo  w  myśli  swej  układa
Nigdy  w  żadnej  potrzebie
Nie  wołać  go  do  siebie.
I  z  tych  układów  rada,
Jak  wpadła,  tak  wypada.
Bieży  prosto  do  domu
Nic  nie  mówiąc  nikomu.
Bieży  przez  łąki,  przez  gaje,
I  bieży.  i  staje,
I  staje,  i  myśli,  i  słucha:
Zda  się,  że  ją  ktoś  goni
I  że  coś  szepce  do  niéj,
Wokoło  ciemność  głucha;

–  "To  ja,  twój  mąż,  twój  mąż!"
I  staje,  i  myśli,  i  słucha,
Słucha,  zrywa  się,  bieży,
Włos  się  na  głowie  jeży,
W  tył  obejrzeć  się  lęka,
Coś  wciąż  po  krzakach  stęka,
Echo  powtarza  wciąż:
"To  ja,  twój  mąż,  twój  mąż!"

Lecz  zbliża  się  niedziela.
Zbliża  się  czas  wesela.
Zaledwie  słońce  wschodzi,
Wybiegają  dwaj  młodzi.
Pani,  śród  dziewic  grona
Do  ślubu  prowadzona,
Wystąpi  śród  kościoła
I  bierze  pierwszy  wianek,
Obnosi  go  dokoła;
"Oto  w  wieńcu  lilije,
Ach,  czyjeż  to  są,  czyje?
Kto  mój  mąż,  kto  kochanek?"

Wybiega  starszy  brat,
Radość  na  licach  płonie,
Skacze  i  klaszcze  w  dłonie:
"Tyś  moja.  mój  to  kwiat!
Między  liliji  kręgi
Uplotłem  wstążek  zwój,
To  znak,  to  moje  wstęgi!
To  mój,  to  mój,  to  mój!

–  "Kłamstwo!  –  drugi  zawoła  –
Wyjdźcie  tylko  z  kościoła,
Miejsce  widzieć  możecie,
Kędy  rwałem  to  kwiecie.
Rwałem  na  łączce  w  gaju,
Na  grobie  przy  ruczaju,
Okażę  grób  i  zdrój,
To  mój,  to  mój,  to  mój!"

Kłócą  się  źli  młodzieńce;
Ten  mówi,  ten  zaprzecza;
Dobyli  z  pochew  miecza;
Wszczyna  się  srogi  bój,
Szarpią  do  siebie  wieńce:
"To  mój,  to  mój,  to  mój!"

Wtem  drzwi  kościoła  trzasły,
Wiatr  zawiał,  świece  zgasły,
Wchodzi  osoba  w  bieli.
Znany  chód,  znana  zbroja,
Staje,  wszyscy  zadrżeli,
Staje,  patrzy  ukosem,
Podziemnym  woła  głosem:
"Mój  wieniec  i  ty  moja!
Kwiat  na  mym  rwany  grobie,
Mnie,  księże,  stułą  wiąż;
Zła  żono,  biada  tobie!
To  ja.  twój  mąż,  twój  mąż!
Źli  bracia,  biada  obu!
Z  mego  rwaliście  grobu,
Zawieście  krwawy  bój.
To  ja,  twój  mąż,  wasz  brat,
Wy  moi,  wieniec  mój,
Dalej  na  tamten  świat!"

Wstrzęsła  się  cerkwi  posada,
Z  zrębu  wysuwa  się  zrąb,
Sklep  trzeszczy,  głąb  zapada,
Cerkiew  zapada  w  głąb.
Ziemia  ją  z  wierzchu  kryje,
Na  niej  rosną  lilije,
A  rosną  tak  wysoko,
Jak  pan  leżał  głęboko.



Íîâ³ òâîðè