Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 6
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 164


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział dziewiąty - Zaroastres

Ten dziewiąty rozdział zową ZOROASTRES,
bo tu będzie rozprawa o przeźrzeniu Pańskim, o mocy nadanej płanetam, o przygodnych przypadkoch, o wolnym rozmyśle,
o opatrzności Pańskiej nad wiernymi. Gdyż


Było  dobrze  z  południa;  zarze  powstawały
Czyrwone  od  zachodu  i  wiatrek  niemały,
Tęcza  sie  ukazała  pięknej  zieloności,
Ukazując  na  przyszły  wieczor  odmienności.
Gory  sie  zakurzyły,  nad  nimi  szumiało,
Z  rzadka  przebłyskawając  już  po  trosze  grzmiało.
Młodzieniec  w  ten  czas  wyszedł  od  Platona  proście,
Pewnie  widzi,  iż  z  nieba  na  doł  będą  goście:
Jeśli  nie  deszcz,  tedy  grad,  pluta  jak  pewnie;
Rozumie,  że  mu  zmoknąć  przy  nagęstszym  drewnie,
I  upatruje  z  gory,  gdzieby  domek  uźrzał,
Aby  wżdy  przez  złą  chwilę  w  ciszy  gdzie  usiedział.
Idzie  dalej  przez  pole;  ali  człowiek  orze,
Na  twardej  jakiejś  ziemi  ledwe  trawę  porze.
Wnet  mu  sie  pług  zawadził,  aż  stanęły  woły,
Aż  mu  sie  lemiesz  złomił  prawie  tak  na  poły.
Podniesie  ji  na  stronę,  alić  wielki  kocieł;
Zumiał  sie  stojąc  nad  nim  on  ubogi  osieł.
Zejmie  z  niego  zakrywkę;  alić  dosyć  wszego:
Złota,  srebra,  pieniędzy,  kamienia  czystego.
Dziwuje  sie  młodzieniec;  a  on  też  nieborak
Prawie  sie  stojąc  zumiał,  jako  płotno  pobladł.
Rzecze:  "Moj  miły  panie,  weź  sobie,  co  raczysz,
Gdyż  tak  i  swe  i  moje  dziwne  szczęście  baczysz".
Powiedział  mu  młodzieniec:  "Nie  mam  tej  chciwości,
abych  miał  brać,  gdzie  nie  mam  nacz  sprawied[z]liwości;
Bo  pewnie  wiem,  każdemu  wszytko  zginie  marnie,
Kto  do  siebie  z  łakomstwem  co  cudzego  garnie.
A  to  ziemia  nie  moja,  anim  robił  na  to;
Pewnie  by  Bog  na  potym  mogł  mie  skarać  za  to.
Ale  jeśli  twa  wola,  co  na  wirzchu  leży,
Wezmę  pierścień,  każeszli,  ty  ostatek  bierzy".
Rzecze  kmiotek:  "Nie  pierścień,  ale  bierz,  co  raczysz,
Gdyż  to  szczęście  przypadło,  tak  jako  sam  baczysz".
I  wziął  pierścień  z  kamieniem,  lew  na  nim  wyryty,
W  ktorym  był  kamień  modry,  szafir  znamienity.

Poszedł  dalej;  alić  pan  jakiś  zacny  jedzie,  
Sokoł  niesie  na  ręce,  chart  na  smyczy  wiedzie.
Wyrwał  sie  zając  za  krza;  koń  sie  pod  nim  lęknął,
Aż  na  obie  kolenie  do  ziemie  przyklęknął.
Upadł  człowiek  na  kamień,  rozbił  sobie  głowę,
Ściął  zęby,  zawarł  oczy  i  wnet  stracił  mowę.  
Trzęsie  go  przewracając,  a  on  już  przez  dusze;
Szkapa  też  poskakując  precz  przez  pole  kłusze.
Chart  zająca  ugonił;  sokoł  leciał  wzgorę,
Że  mu  prawie  zszedł  z  oczu  precz  za  onę  chmurę.

Mowi  tu  sobie  stojąc:  "Ach  moj  miły  Panie,  
Toć  dziwne  twoje,  gdy  chcesz,  na  wszem  rozeznanie.
Patrz,  niedawno  on  oracz  ledwe  w  kurpioch  chodził,
Jako  prędko,  gdyś  raczył,  nędzęś  mu  nagrodził.
Ten  nieborak  z  rozkoszy  a  dla  krotochwile
Jechał  sobie  pomału,  by  mu  czas  zszedł  mile.  
Patrzże,  co  mu  sie  zstało  w  maluczkiej  godzinie;
Już  widzę,  iż  czas  pewny  żadnego  nie  minie.
Aż  i  mały  zajączek,  co  siedział  w  pokoju,
Nie  myslił  nic  o  zwadzie,  ani  o  rozboju,
Natychmiast  marnie  zginął,  źwirzątko  ubogie,  
Ktore  nie  ma  obrony,  jedno  dufa  w  nogi.
Sokoł,  twardo  związany  dzwonki  i  pęczcami,
Teraz  już  wolno  buja  gdzieś  sobie  z  kawkami.
Już  widzę  bez  rozmysłu,  gdy  czas  przydzie  snadnie,
Ni  wzwie  żaden,  gdzie  mu  co  z  nieszczęścia  przypadnie".  

Idzie  dalej  i  znalazł  nadobne  dzieciątko,
a  ono  w  piasku  grzebie  ty  małe  kurczątko.
Wąż  okrutny  mało  go  w  koło  nie  otoczył;
Ulękł  sie  wnet  nieborak,  na  stronę  odskoczył.
Potym  sie  ostraszywszy  ono  dziecię  porwał;
Wąż,  straszliwie  kszykając,  po  piasku  sie  wierciał.

Idzie  potym  przez  łąkę,  a  piękna  panienka
Chodzi  kwiatki  zbierając  a  dowija  wianka.
Wrona  niesie  skorupę  żołwiową  wysoko;
Upadła  jej  i  pannie  prawie  przetnie  oko,
Że  jej  wnet  wypłynęło.  Młodzieniec  ubogi,
Co  dalej,  jeszcze  więtsze  przychodzą  nań  trwogi.
Nie  wie,  co  rzec,  bo  mu  żal  przypadku  marnego;
Zapłakał;  tamże  odszedł  i  dziecka  onego.

Poźrzał  wzgorę,  ano  szum  a  burza  sie  broi;
I  uźrzał  piękny  domek,  a  on  w  sadku  stoi.
Już  też  pocznie  deszcz  kropić,  on  pod  dachem  stanie,
Słucha  pilno;  ano  tam  jakieś  rozmawianie.
Teszno  go,  że  tam  nie  jest,  słysząc  onę  mowę,
Bo  barzo  z  onych  przygod  miał  też  szumną  głowę.
Otworzył  drzwi  ze  wstydem:  alić  dwa  mężowie
Siedząc,  o  ludzkich  sprawach  rozmawiają  sobie.
Jeden  był  Zoroastes,  a  Tales  był  drugi,
Obadwa  filozofi,  a  nie  masz  ni  sługi.  
A  obadwa  na  gwiazdach  wiele  rozumieli,  
Czarnoksięską  naukę  też  oba  umieli.
Umyslnie  na  wizyją  obadwa  tam  przyszli,
Bo  wolniej  na  pokoju  przypadają  myśli.
Zoroastes  był  zacny  z  rodu  krolewskiego
A  wiedział  wiele  rzeczy  przypadku  świeckiego.

Rzekł  młodzieniec:  "Zdarz  Pan  Bog,  łaskawi  panowie,
Proszę  pilno,  niech  łaski  tym  nie  tracę  sobie,
Żem  bezpiecznie  otworzył  a  żem  sie  tu  wraził;
Podobnom  co  pilnego  w  rozmowach  przekaził?
Boć  mie  trwoga  przybiła  z  nieba  i  na  ziemi,
Bo  sie  tam  na  powietrzu  dziwnie  barzo  mieni.
Lecz  i  na  ziemi  nie  mniej;  a  w  tej  krotkiej  chwili
Przypatrzyłem  sie  dziwnej  świeckiej  krotochwili."

Rzecze  mu  Zoroastes:  "Nicżeś  nie  przeszkodził,  
A  pewnieć  tego  życzę,  iżeś  tu  ugodził;
Bo  z  urody,  z  postawy,  ba,  i  sygnecie
Znać,  iż  slacheckie  znaki  przy  sobie  nosicie".
I  poźrzy  mu  na  pierścieni  i  uźrzy  lwa  na  nim.
Porwie  sie  wnet  z  zastola,  a  drugi  też  za  nim.  
Rzecze:  "Bracie,  gdzieś  to  wziął?  To  jest  przodka  mego
Pierścień,  a  wiele  przy  nim  zginęło  dobrego.
Wnet  sie  musisz  szacować,  kędyś  tego  dostał,
A  bodaj  więc  i  gardłem  ostatkowi  sprostał!"

Lęknie  sie  wnet  młodzieniec  i  rzecze:  "Moj  panie,  
Toć  niedobra  nowina,  a  szpetne  to  znamię.
Lecz  wierz  mi,  żeć  po  światu  nie  po  temu  chodzę;
Boć  na  wszem  poczciwości  a  cnej  sławie  godzę".
I  począł  im  wyliczać  ony  swe  przygody,
Jakie  widział  na  świecie  przypadki  i  szkody  
A  jako  świat  rozlicznie  wszytkimi  kugluje,
Jednym  srogość,  a  drugim  łaskę  okazuje
I  kędy  wziął  on  pierścień,  i  co  sie  gdzie  zstało,
Że  sie  potym  obiema  wszytko  dziwno  zdało.

Rzecze  mu  Zoroastes:  "Już,  moj  miły  bracie,  
Gdyżeś  jest  tak  cnotliwy,  nie  fołdruję  na  cie.
Bo  widzę  z  twej  postawy,  iże  cie  wstyd  ruszył,
A  podobnoś  nie  dobrze  pewnie  sobie  tuszył".

Rzecze  skromnie  młodzieniec:  "Ba,  moj  miły  panie,
Zać  to  pirwsze  przestrachy  przypadają  na  mie?  
Ale  nie  tylko  na  mię,  i  na  inych  wiele!
A  rozno  chodzą  smutki,  a  rozno  wesele.
I  wielki  to  dziw  u  mnie,  co  sie  wżdy  dzieje,
Iż  jeden  chodzi  płacząc,  a  drugi  sie  śmieje.
Widzę  też  czasem  złego,  widzę  też  dobrego,
A  nie  wszytko  przypada  do  stanu  każdego.
Gdy  sie  zły  rozkwitawa  w  rozkosznej  hojności,
Na  dobrego  przypadną  rozliczne  trudności.
Niewinny  bywa  ściśnion,  a  winniejszy  skacze,
Owemu  zewsząd  płynie,  a  ow  w  nędzy  płacze.
Śmierć  czasem  na  drugiego  ni  wzwie,  gdy  przypadnie:
Albo  sie  ściana  urwie,  albo  kamień  spadnie,
Albo  sie  lod  załomi,  albo  łodź  przewroci;
Tak  dziwnie  niefortuna  wszytki  stany  kroci.
A  gdy  też  szczęście  raczy,  na  goncie  wypłynie;
A  widzę,  że  bez  czasu  żaden  nie  zaginie.
A  na  pany,  na  krole,  na  wszytki  książęta
Chytro  ta  od  nieszczęścia  dziwnie  sieć  rozpięta".

Powiedział  Zoroastes:  "Wiem,  że  to  rzecz  dziwna,
Ludzkiemu  rozumowi  na  wszytkim  przeciwna;  
Bo  i  do  tego  czasu,  co  sie  mądrzy  zdali,  
Prawie  sie  w  tych  przypadkoch  nigdy  nie  zgadzali.
Jedni  zwali  fortuną,  komu  sie  szczęściło,
A  iż  to  tak  z  przypadku  wszytko  sie  sporzyło,
Że  drudzy  za  to  mieli,  by  to  jaka  pani
Tak  na  świecie  szydziła  tu  wszytkimi  nami.
Malowali  ją:  wzgorę  ona  kołem  toczy,
Jedny  w  zacnośc  wywyższa,  drugie  na  doł  tłoczy.
Że  ją  potym  niektorzy  za  boginię  zwali,
Ofiary,  upominki  i  świeczki  stawiali.
Drudzy  to  zwali  fatum,  po  polsku  przypadkiem,
A  i  samem  po  części  bywał  tego  świadkiem,
Iżby  tymi  przypadki  tak  sie  świat  zawieszał,
A  w  marnych  wątpliwościach  wszytki  stany  mieszał.
Urodzi  sie  garbaty,  drugi  z  czaplim  nosem,
A  drugi  z  świnim  pyskiem  a  żorawim  głosem.
Więc  z  krzywemi  nogami,  więc  z  szczerbatą  gębą,
Więc  jeden  inochodą,  drugi  chodzi  z  grędą.
Więc  jeden  będzie  panem,  a  drugi  nędznikiem,  
Jeden  buja  po  światu,  drugi  niewolnikiem.
Ale  ktoby  się  takich  przypadkow  naliczył,
Jako  więc  rozmaicie  świat  będzie  swe  ćwiczył.
A  dziwno  sie  to  więc  zda  każdemu  na  świecie,
Iż  sie  tak  omylny  świat  na  swych  sprawach  plecie.  
Acz  to  jest  niemała  rzecz  wyprawić  sie  z  tego,
Ale  rozum  a  pismo  dowiedzie  wszytkiego.

patrz  pilno,  iż  każda  rzecz  niżli  sie  zaczęła,
Musi  mieć  jaki  przodek,  skąd  sie  też  wżdy  wzięła.
Także  też  ty  przypadki  świata  omylnego,  
Skąd  wżdy  ich  jest  początek,  trzebać  nam  tu  tego.
Gdyż  i  ziele  i  drzewo  nie  roście  na  gorę,
Aż  korzeń  zacznie  pirwej  w  ziemi  swą  naturę.
Takżeć  też  ty  przypadki  świata  omylnego,
Wiedz,  żeć  też  wszytki  rostą  z  korzenia  jednego.  

Bo  gdyż  wiemy,  iż  Pan  Bog  jest  początkiem  wszego;
To  też  pewna,  iż  wszytko  pochodzi  od  niego.
A  gdyż  na  wszem  pewny  jest,  a  dziwna  moc  jego,
Już  też  nie  niepewnego  nie  idzie  od  niego.
A  ty  świeckie  przypadki,  co  je  za  to  mamy,  
Iż  nie  wiedzieć  skąd  idą,  na  tym  sie  wieszamy.
Ale  gdy  Bog  jest  pewny,  niepewny  przypadek,
Owszem  jego  możność  zawżdy  zacny  świadek,
A  nigdy  sie  nie  najdzie  w  tym  nic  niepewnego,
Cokolwiek  tu  sprawuje  dziwna  możność  jego.  
Bo  już  raz  ty  dekreta,  co  wyszły  z  ust  jego,
Będą  tak  wiecznie  trwały  do  skończenia  wszego.
Jako  raz  rzekł:  niech  ziemia  da  zioła  kwitnące,  
Takież  rozliczne  drzewa  nadobnie  rosnące,  
A  ktoremu  z  osobna  cożkolwiek  mocy  dał,  
Już  tego  wiecznie  nigdy  nie  będzie  odmieniał.  
Takież  gdy  niebu  kazał  wydać  jasne  gwiazdy,  
Aby  z  słońcem,  z  miesiącem  nam  świeciły  zawżdy,  
Także  to  już  na  wieki  mienić  sie  nie  będzie
A  ty  jego  dekreta  już  będą  trwać  wszędzie.

A  jeśli  moc  na  ziemi  dał  drzewom,  źwirzętom,  
Coż  rozumiesz,  iż  więtsze  niebieskim  książętom?  
Osobnej  mocy  słońce,  a  osobnej  miesiąc,  
Że  nie  może  rozumem  żaden  tego  dosiąc.
Widzisz,  jakim  porządkiem  wszytko  z  nim  idzie,
Z  czasem  zginie  pod  ziemię,  a  z  czasem  wynidzie.
Wiosna  piękna  i  lato  nigdy  sie  nie  mienią,
Także  zima  przypada  tuż  wnet  za  jesienią.
A  także  też  i  gwiazdy,  choć  sie  widzą  małe,
Ale  w  dziwnych  możnościach  zawżdy  będą  trwałe
Tak,  iż  gdy  ktorej  z  czasem  możność  jej  przypadnie,
Wiele  swym  przyrodzeniem  tu  na  świecie  władnie,
Że  niebo  i  powietrze  zamieszać  sie  musi
A  o  rzeczy  nieznośne  świat  sie  na  wszem  kusi.

Że  gdy  ktora  przypadnie  z  natury  w  srogości,
Musi  sie  świat  zaburzyć  w  dziwne  odmienności.  
Wzruszą  sie  myśli  ludzkie  na  hardość,  na  zwadę,
Opuściwszy  i  rozum  i  roztropną  radę.
Także  też  kto  sie  w  ten  czas  tu  na  świat  narodzi,
Już  więc  w  tych  przypadłościach  aż  do  śmierci  chodzi.

Drugie  są  łagodliwe  a  barzo  łaskawe;  
Gdy  przypadnie  ich  władza,  już  więc  każde  sprawy  
Idą  na  wszem  łagodnie,  że  sie  wszytko  śmieje,
A  każdy  człek  weselszy  i  lepszej  nadzieje.
Także  każdy  przypadek,  co  sie  w  ten  czas  rodzi,
Z  takiemiż  obyczajmi  tu  po  światu  chodzi.
A  ten  dekret  z  ust  Pańskich  na  wieki  będzie  trwał,
Abowiem  on  słow  swoich  nigdy  nie  odmieniał.
A  toć  jest  ten  przypadek,  co  Fatum  zowiemy  
A  tym  zawżdy  porządkiem  na  świecie  pojdziemy.
Co  komu  los  przyniesie  z  Pańskiego  przeźrzenia,
To  mu  zawżdy  przypada  z  dawnego  zrządzenia,
Iże  jego  natura  musi  chodzić  tędy,
Na  co  ią  z  czasem  wiodą  przyrodzone  błędy.  

Patrzajże  zasię  ten  Pan  co  sprawił  drugiego,
Widząc  na  wszem  człowieka  tak  nędznie  krewkiego,
Iżby  go  przyrodzenie  snadnie  na  wszem  zwiodło,
A  niebo  tak  sprawione  ze  wszytkiego  zbodło,
Dał  mu  duszę  rozumną  z  majestatu  swego  
Aby  mu  wsparł  onego  przyrodzenia  mdłego,
Aby  go  ona  święta  dusza  sprawowała
A  niebu  go  do  ziemie  przyciskać  nie  dała.
Ktora  iż  jest  od  niego  tak  dziwnie  sprawiona
A  rozumem  i  cnotą  hojnie  obdarzona,  
Iż  gdyby  go  natura  na  co  pociągała,
Aby  rozumna  dusza  z  cnotą  powściągała.
A  przedsię  i  tej  dusze  tak  nie  chciał  zostawić,
By  jej  wolą  swą  świętą  na  wszem  nie  miał  sprawić.
Dał  naukę  i  wszytko  swe  zdanie  zostawił,  
By  łamiąc  przyrodzenie  każdy  sie  tym  sprawił.

Mało  przed  tym  słyszałeś,  jako  ta  cna  dusza
Igra  z  tym  marnym  ciałem,  barzo  często  rusza.
Ono  sie  zawżdy  ciągnie  na  swe  przyrodzenie,
A  ona  nieboraczka  na  lepsze  baczenie;  
Tak,  że  siedzi  był  w  karczmie  przy  gościńcu  jakim
Mając  z  tym  ciałem  burdę  kstałtem  wszelijakim.
A  gdy  już  nieboraczka  nic  nie  może  przemoc,
Iż  sie  ciało  rozbuja,  to  jej  wielka  niemoc.
Już  siedzi  jako  więzień  na  wielkiej  teskności,
Widząc  iż  panu  we  łbie  roją  sie  bujności.
A  co  pan  raz  uczynił,  ono  fatum  jego
Już  go  wiedzie  by  osła  do  wszytkiego  złego.
Tak  iż  albo  sie  stłucze,  albo  marnie  zginie;
A  tym  kstałtem  schodzimy  jako  ine  świnie.

Bo  gdy  dusze  zapomnisz  a  bojaźni  Bożej,  
Już  nie  może,  nędzniku,  o  tobie  być  gorzej.  
Już  cie  nikt  nie  powściągnie,  już  cie  nikt  nie  strzeże,
Lecz  wierz  mi,  ta  swawola  iż  cie  do  krwie  zrzeże.  
Bo  patrz,  co  z  dawna  o  tym  Dawid  prorokuje,  
Iż  mądry  człek  i  niebo  możnie  opanuje,
Że  go  i  przyrodzenie  przełomić  nie  może,
A  każdego  w  tym  boju  prędko  Bog  wspomoże.
Bo  potym  to  ten  Dawid  wyłożył  nadobnie,  
Kogo  by  tak  mądrego  przezwać  było  godnie.  
Powiedział  wszytkę  mądrość,  kto  sie  Boga  boi
A  w  jego  rozkazaniu  zawżdy  mocno  stoi,
Tedy  niebo  ni  zła  myśl  nigdy  nie  uniesie
A  nigdy  nie  zabłądzi,  by  w  nagłębszym  lesie.
Bo  gdy  niebo  z  naturą  ciągnie  go  do  czego,
Wspomniawszy  Boską  bojaźń,  odejmie  sie  wszego.
Ale  ktory  wszetecznie  swą  wolą  rozpuści,
Tego  już  niebo  łamie,  gdy  go  Pan  opuści.

Bo  patrzaj  zawżdy,  iż  ci,  co  mają  na  pieczy,
I  swoje  powinności,  i  ty  przyszłe  rzeczy,
A  ty  Pańskie  dekreta  na  baczności  mają,
A  roztropnej  duszyce  rady  używają,
Już  mogą  i  fata  swe  zawżdy  złomić  snadnie,
Że  im  z  głowy  namniejszy  i  włosek  nie  spadnie.
Bo  im  przydał  anjoły,  by  ich  strzegli  pilnie,  Ktorzy  jemu  dufają  na  wszem  nieomylnie.
A  tak  toć  są  przypadki,  co  światem  mieszają,
A  w  rozliczne  przygody  nędzniki  wprawiają.
Zwłaszcza  ty,  co  o  Pana  o  cnotę  nie  dbają,  
Jedno  sie  tak,  by  błędni,  po  światu  tułają".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Ach  moj  miły  panie,
Toć  na  mie  barzo  trudne  przyszło  rozeznanie.
Ten,  co  o  tym  nie  myśli,  ani  go  chuć  wiedzie,
A  wżdy  czasem,  ani  wzwie,  gdzie  guzu  dojedzie.  
A  drugi  ni  obaczy,  gdzie  go  szczęście  potka,
Że  mu  więc  pełne  kąty  wszego  dobra  natka.
Jakom  sie  ja  po  ten  czas  już  napatrzył  tego,
Co  było  barzo  dziwno  u  rozumu  mego".

Powiedział  Zoroastes:  "On  to  oracz  w  dobie,  
Coście  tam  moje  dobro  gdzieś  dzielili  sobie,
Albo  on,  co  z  konia  spadł,  albo  panna  ona,
Co  jej  oko  wybiła  marna  wrona,
Albo  ono  dzieciątko,  co  na  piasku  grało,
A  srogiego  sie  węża  ni  kąska  nie  bało,  
Albo  zając  z  sokołem,  co  wysoko  bujał,
A  ow  też  nieboraczek,  co  chartom  nie  ujał,
Wszytko  to  jakoś  słyszał  ty  fata  sprawiają,
Kiedy  sie  ty  na  niebie  planety  mieszają,
Iż  jednemu  przypadnie  z  czasem  dobrotliwa,  
A  drugiemu  z  nieszczęściem  na  wszytkim  złościwa,
Że  i  źwirzę  i  człowiek  snadnie  w  ten  czas  zginie,
Niżli  ona  furyja  z  powietrza  ominie.
A  wszak  to  ci  widają,  co  w  łowiech  bywają,
Iż  rozne  w  sobie  czasy  ty  przypadki  mają.  
Czasem  być  i  "zdechł"  trąbił  i  pędził  do  sieci,
Powrozy  sie  padają  jako  słabe  nici.
Albo  ony  źwirzęta,  jako  ine  bydło,
Bieżą  by  wściekle  na  zad,  albo  precz  na  skrzydło.
Tak  iż  druga  godzina  tak  łaskawie  słynie,
Że  ni  źwirzę,  ni  człowiek  nigdy  w  nię  nie  zginie.
A  czasem  sieć  przebiwszy  jelonek  ubogi,
Uwiąźnie  więc  w  szelinie  leda  gdzie  za  rogi.
A  takież  więc  i  człowiek,  gdy  sie  nie  nadziewa,
Wpadnie  wieczor  na  deszczkę,  choć  po  ranu  śpiewa.

Wiem,  żeć  to  dziwnej  będzie,  iż  czasem  dobrego
Marna  potka  przygoda,  a  onego  złego,  
Na  wszem  pieści  fortuna,  wszytko  mu  przypada,  
A  jako  jedno  sam  chce,  wszędy  szczęściem  włada.  
To  już  więc  tam  przypadną  sądy  pańskie  z  nieba;
Bowiem  ten  pilno  patrzy  w  każdy  kąt,  gdzie  trzeba.
Gdy  już  kto  przyrodzenie  gwałtem  złomi  w  sobie
A  nie  da  tym  przypadkom  rozkazować  sobie,
Iż  nie  idzie  gdzie  biją,  nie  płynie  na  wodę,
Ale  serce  nasadził  z  uporem  na  szkodę,
Albo  na  płacz  bliźniego,  albo  na  gniew  pański,
Wiedzie  go  ustawicznie  on  upor  szatański.
Tu  patrzy  zawżdy  pilnie  Pan  sumnienia  jego,
O  czym  mu  sie  myśli  para,  nędznika  marnego.
A  jeśli  co  nad  wolą  jego  w  czym  wykroczył,
Nie  jest  to  tak  Pan  srogi,  aby  ji  wnet  stłoczył.
Czeka,  aby  sie  uznał  a  żałował  tego,
Iż  marnie  obraził  Pana  tak  dobrego.
A  jeśliże  nic  nie  dba  o  twardo  w  tym  leży,
Już  też  on  ma  swą  strzelbę,  co  na  takie  mierzy.
A  jeśli  go  ugodzi,  już  go  mieć  chce  sobie,
Z  łaską  karząc,  gdy  z  żalu  nędznik  sie  w  łeb  skrobie.
A  gdy  też  kogo  długo  w  swowolnościach  pieści,
Temu  pewnie  leda  gdzie  tak  zginąć  bez  wieści.
Ani  wzwie,  gdy  przypadnie  nań,  by  sokoł  z  gory;
A  pewnie  być  gradowi,  chociaj  nie  masz  chmury.
A  tak  da-ć  on  wszytkiego  dosyć,  chociaj  złemu,
Aby,  iż  go  wyznawa,  tym  zapłacił  jemu.
Ale  iż  wedle  wolej  jego  nic  nie  chodzi,  
Patrzże  gdy  go,  kijcem,  ni  sam  wzwie  ugodzi.
Ano  masz  faraona;  ano  masz  Saula,
Ktory  go  odstąpiwszy  szedł  sie  radzić  djabła.
Choć  w  rozkoszach  po  myśli  długi  czas  bujali,
Ale  marnie  w  godzinie  oba  gardło  dali.  

Patrzajże  zasię,  dobrym  co  sie  złego  działo,
Zaż  masz  o  tym  historyj  albo  pisma  mało.
Patrz,  co  sie  działo  z  Jopem,  albo  z  Tobijaszem,
Albo,  co  w  rybie  pływał,  z  ubogim  Jonaszem.
Tu  nie  mnimaj  by-ć  sie  im  to  z  przypadku  działo;  
Wszytkoć  to  ono  bostwo  dziwnie  sprawowało.
Jopa  tego  doświadczał  w  uprzejmej  stałości,
Aby  z  niego  i  ini  brali  przykładności.
Tobijasza  jaskołka  kiedy  oślepiła,
Chciał,  aby  sie  moc  jego  nad  nim  objawiła,  
Aby  z  niego  pociechę  potym  drudzy  brali,
Iż  sie  ci  nie  mylili,  co  jemu  dufali.
Także  też  i  Jonasza  kazał  w  morze  wrzucić,
Ktory  przed  jego  wolą  chciał  w  cudzy  kraj  uciec,
Aby  potym  i  drudzy  bezpieczni  nie  byli,  
A  jego  świętej  wolej  sie  nie  przeciwili.

Powiedano  o  jednym,  iż  gdy  był  na  puszczy,
Bojąc  sie  barziej  zgrzeszyć  w  ludzkiej  marnej  tłuszczy,
Przypadł  cztąc  na  on  wierszyk  Dawida  świętego,
Iż  dziwny  Pan  i  dziwne  na  wszem  sądy  jego.  
I  myślił  sobie  wszytko,  co  to  są  za  sądy
I  co  w  nich  za  sprawy,  co  za  dziwne  rządy.
Ukazał  mu  sie  anjoł  w  człowieczej  postawie,
Mowiąc  mu,  iż  ja  z  tego  wywiodę  cie  prawie.
I  przywiodł  go  na  skałę,  gdzie  pustelnik  siedział,
Już  od  barzo  wiele  lat  o  świecie  nie  wiedział.
Zepchnął  go  z  onej  skały,  aż  sie  w  kęsy  spadał;
A  on  też  zasię  drugi  barzo  k  lasu  składał.
Powiedział  potym  anjoł:  "A  czemuż  uciekasz,
Chceszli  lepiej  rozumieć,  przecz  dalej  nie  czekasz".
I  przyszli  do  jednej  wsi,  a  w  niej  dwa  panowie:
W  jednym  dworze  dobry  człek,  a  w  drugim  łotrowie.
Zstąpili  do  dobrego;  by  im  wnet  barzo  rad;
Jako  prze  wdzięczne  goście,  dał  im  czysty  obiad.
Koflik  srebrny  nadobny  przed  nimi  postawił
I  co  mogł  z  swej  ochoty,  to  przed  nim  zjawił.
Miał  jednego  synaczka,  co  im  k  stolu  służył,
Ale  z  wielkim  kłopotem  potym  tego  użył.
Bo  kiedy  szli  od  niego,  anjoł  czaszę  onę
Zatknął  sobie  w  zanadra  aż  na  drugą  stronę.
Dziecię  je  prowadziło  przez  mostek  wysoki,
Pod  ktorym  był  okrutnie  barzo  wir  głęboki.
Wziąwszy  go  na  wirzch  głowy  i  z  mostu  go  zepchnął,
Tamże  marnie  utonął,  namniej  nie  odetchnął.
Pustelnik  potym  w  nogę;  widzi,  iż  nie  śmieszno,
Bo  przed  onymi  sądy  barzo  go  już  teszno.
Rzecze  mu  potym  anjoł:  "Jeszcze  poczkaj  mało,
Abyć  sie  więcej  sądow  Pańskich  okazało".
Przyszli  potym  do  dwora  do  onego  złego;
Kazał  je  wnet  psy  wyszczwać  od  domu  swojego.
Potkali  jego  sługę;  on  jedzie  do  dwora;
Dał  mu  anjoł  on  koflik,  co  ji  ukradł  wczora.
Powiedział,  żechmy  to  tu  naleźli  na  drodze,
Musi  być  twego  pana,  daj  paniej  niebodze.
Aby  potym  i  czeladź  nie  miała  kłopotu;
Abowiem  to  leżało  u  wrot  podle  płotu".

On  pustelnik  już  zgłupiał;  już  mu  barzo  dziwno,
Iż  wszytko  rozumowi  dalej  sie  sprzeciwno.
Pogląda  to  tam,  to  sam,  we  łbie  mu  sie  kręci:  
Wisiałby  o  to  drugi,  co  działają  swięci.
Powiedział  potym  anjoł:  "A  wszakeś  wiedzieć  chciał,
Jak  by  Pan  swoje  sądy  rozliczne  sprawował.
On  pustelnik,  co  siedział  na  onej  złej  skale,
Ten  prawie  święty  żywot  by  wykonał  cale.  
Siedział  patrząc  na  miasto,  gdzie  sie  by  urodził,
By  pożegnał  rodzinę,  na  to  z  myślą  godził.
Pan  nie  chcąc  mu  poczytać  na  liczbie  niczego,
Kazał  go  tu  przed  czasem  złożyć  z  świata  tego,
A  on  prosto  z  tego  ślachetnego  gniazda  
W  niewinności  zaświecił  przed  nim  jako  gwiazda.
Ten  dobry  człek,  gdzie-ś  to  był  na  dobrej  biesiedzie,
Co  nas  jego  synaczek  prowadził  po  obiedzie,
Iście  u  Pana  na  wszem  był  na  dobrej  pieczy;
Potym  począł  wdawać  sie  już  w  niesłuszne  rzeczy:  
Dla  onego  synaczka  już  skąpie  nabywał,
I  wiele  niepobożnych  w  tym  rzeczy  używał.
Kofliczek  ten,  w  ktorym  sie  też  kochał  osobnie,
Przekażał  mu,  iż  modlitw  onych  swych  swobodnie,
Już  więc  nie  tak  bezpiecznie  myśląc  o  nim,  mawiał;  
By  mu  go  kto  nie  ukradł,  wszytko  sie  obawiał.
A  tak  Pan  sądem  swoim  kazał  inak  rządzić,
Aby  sie  na  przyszły  czas  nie  miał  ocz  z  nim  sądzić.
Dzieciątko  w  niewinności  kazał  posłać  sobie
A  ten  sie  nieboraczek,  chociaj  w  łeb  zaskrobie,  
Lecz  sie  potym  uznawszy,  już  żadnej  przekazy
Nie  będzie  do  sumnienia  miał,  ni  żadnej  zmazy.
A  ten  coś  go  to  widział  na  wszem  niedobrego,
Ale  iż  ucześnik  był  imienia  Pańskiego,
Kazał  mu  tu  tym  kęsem  do  czasu  nagrodzić;
Potym,  nie  wiem,  jako  sie  będzie  z  nim  obchodzić.
A  tak  już  idź  do  miejsca,  więcej  sie  nie  pytaj,
Jakie  są  sądy  Pańskiej;  radszej  łaski  chwytaj.
Bowiem  sie  żadny  rozum  z  tego  nie  wybłądzi,
Jako  Pan  w  swej  możności  dziwno  wszytko  sądzi.
A  tak  i  ty  to  obacz,  co  sie  o  tym  pytasz,
Iż  sie  w  swoim  wątpieniu  prawie  brzegu  chwytasz.
Ale  radzęć  przypchni  sie  do  gruntu  prawego
A  poznaj  dziwne  sprawy  tego  Boga  swego".

Powiedział  mu  młodzieniec:  "Ach  moj  miły  panie,  
Wszytko  to  barzo  trudno  na  me  rozeznanie.  
Ale  żeś  był  wspomionął  Saula  z  faraonem,
Mnie  sie  zda,  iż  to  trudno  było  przyszło  onym,  
Aby  sie  w  swych  omyłkach  co  obaczyć  mieli,
Gdyż  od  pana  żadnego  ratunku  nie  mieli.
Łacnoć  było  Jopowi,  łacno  Jonaszowi;
Gdy  nad  kim  Pańska  ręka,  wszytkiego  sie  dowie!
Trudniejsza  faraona  rzecz  była  nędznego,
Gdy  sie  nie  mogł  obaczyś,  ani  Pana  swego.
A  takież  i  on  Saul  co  był  w  rozpacz  przyszedł,
Że  i  od  czarownice  wnet  nieborak  wyszedł,
Coż  gdy  k  temu  przyć  nie  mogł,  aby  sie  obaczył;
Tak  go  już  Pan  podobno  był  zatwardzić  raczył.

Dawid  zasię,  gdy  zgrzeszył,  tedy  sie  wnet  uznał;
Podobno  sam  Pan  serce  już  jego  sprawował.
A  tak  trudna  to  jest  rzecz;  kiedy  on  nie  raczy,
Podobno  sie  żaden  z  nas  nigdy  nie  obaczy".

Powiedział  Zoroastes:  "To  trudna  kwestyja,
Ktorą  mi  tu  zdała  ta  młoda  bestyja.
A  teżem  ja  nie  czytał  żydowskiego  pisma
A  dawno  mi  z  pamięci  już  też  ta  rzecz  wyszła.
Powiedz  mu,  miły  Tales,  co  ty  w  tym  rozumiesz,
Bowiem  też  o  tych  rzeczach  lepiej  mowić  umiesz".

Rzekł  Tales:  "I  nam  ci  to  też  wiedzieć  nie  wadzi,  
Aczci  sie  ludzie  barzo  unoszą  w  tym  radzi
A  mało  ich  na  świcie,  co  sie  w  tym  zgodzili,
Chociaj  w  głębokie  gadki  o  tym  zachodzili;
Ale  ja  tak  rozumiem,  gdy  Pan  Bog  człowieka
Raczył  pirwszego  stworzyć  za  starego  wieka,  
Ślachetną  mu  naturę  dał  by  anjołowi,
Że  był  na  wszem  podobien  barzo  k  rozumowi.
A  wiele  w  nim  kstałtow  swoich  był  okazał,
Bo  mu  nieśmiertelność  z  niewinnością  przydał.
Dał  wolą  do  dobrego,  dał  też  i  do  złego;  
Patrzże,  co  uczyniło  przyrodzenie  jego:
Bo  gdy  mu  poruczył  raj  na  opiekę  jego,
Jednoż  mu  był  zakazał  drzeweczka  jednego,
Aby  wżdy  był  rozumiał,  iże  źle  bez  tego,
Gdy  kto  nie  ma  nas  sobą  jakiegoś  zwirzchnego.  
Djabeł  iż  miał  do  niego  już  słuszne  przyczyny,
Bo  gdzie  on  spadł,  tam  już  miał  posadzon  być  iny,
Zaźrząc  mu  miejsca  swego,  wnet  sie  oń  pokusił,
Iż  miał  być  rownym  Bogu,  pewnie  mu  tak  tuszył.
Gdyby  jabłka  skosztował,  co  mu  zakazano,  
Do  ktorego  ty  mocy  takie  było  wlano,
Iż  miał  znać  złe  i  dobre,  wiedzieć  przyszłe  rzeczy;
A  on  nędznik  tej  zdrady  nie  miał  nic  na  pieczy.
Patrzaj  że  więc  tu  pilno,  iż  tu  w  pośrzodku  stał,
Miedzy  złym,  miedzy  dobrym  a  wolną  myśl  w  tym  miał.  
Uchylił  sie  do  złego,  tam  wnet  dobre  stracił,
Jako  to  potym  drogo  wszyscy  wiemy  płacił.
Także  ten  jad  już  jest  wlan  do  narodu  jego,
I  zawżdy  więcej  ciągnie  każdego  do  złego.
A  rozum  on  zgwałcony  i  z  niewolną  duszą,
Już  więc  marnemu  ciału  wiele  służyć  muszą".

Rzecze  potym  młodzieniec:  "Alem  ja  tak  słychał,
Iż  on  ubogi  Jadam  trudno  w  tym  wytrwać  miał,
Kiedy  nie  był  już  w  tym  nic  ratowan  od  Boga,
Przeto  mu  sie  zmieszała  we  łbie  ona  trwoga.
Bo  mogł  był  Bog  odmienić  jego  przyrodzenie,
A  gdyby  chciał,  na  lepsze  przywieść  go  baczenie.
Mogł  też  był  i  czartowi  nie  dopuszczać  tego,
Ale  był  tak  nie  trwożył  człeka  niewinnego".

Powiedział  mu  filozof:  "Każdy  z  nas  ten  Jadam
A  każdy  w  tych  pokusach,  ile  ich  jedno  znam,
Każdemu  ta  jabłonka  podle  drogi  wadzi,
A  wszyscy  tych  jabłuszek  kosztujemy  radzi.
Ale  wszakeś  już  słyszał,  jako  Jadam  stworzon,
Nie  inaczej  by  anjoł,  lecz  od  czarta  zborzon.
Nie  była  mu,  jako  nam,  zamkniona  swawola,
Za  jego  grzech  przypadła  na  nas  ta  niewola,
Iż  my  sami  z  swej  mocy  możemy  do  złego,
A  bez  Pana  nie  można  nic  czynić  dobrego.
Aż  Pan  kogo  pociągnie  a  przywiedzie  k  temu,
Toż  snadnie  przydzie  każdy  ku  baczeniu  swemu.
Ale  kogo  opuści,  już  by  błazen  chodzi,
A  do  słusznej  już  sprawy  nigdy  nie  ugodzi.
A  tak  gdyż  tak  rozumiesz,  iż  nikt  o  swej  mocy
Nie  może  nic  dobrego  bez  Boskiej  pomocy,
A  coż  zasię  z  tym  rzeczesz,  gdy  wiesz,  iż  źle  może,
To  tu  na  cię  trudniejsza,  nędzniku  nieboże.
Jadam  wiedział  od  Pana,  iż  nad  wolą  jego
Jeśli  że  co  uczyni,  dojdzie  wszego  złego.
Już  tu  miał  straż  nad  sobą  i  upominanie,
Gdyż  nań  zawżdy  wołało  ono  zakazanie.
To  już  wiesz,  iż  nie  była  na  złe  Pańska  wola,
Lecz  nędznika  zawiodła  wszeteczna  swawola.
Słyszałeś  o  Mojżeszu,  gdy  ludziom  oddawał  
Pańską  wolą,  tedy  im  to  na  wolą  dawał
Mowiąc:  "Kładę  przed  oczy  wam  ogień  i  wodę,
Idzcież,  wierę,  już  potym  z  czym  chcecie  na  zgodę".

A  tak  wiedz  i  mnie  sie  zda,  iż  tą  naszą  wolą
Mocnie  sie  przyrodzenie  ciągnie  na  swawolą.  
A  to  jest  w  naszej  woli  udać  sie  do  złego,
A  bez  pańskiej  nie  możem  nigdy  do  dobrego.
Bo  przeto  cie  rozumem  Pan  podeprzeć  raczył,
Abyś  słusznie  co  dobrze  i  co  źle  obaczył,
A  nie  chylił  sie  gdzie  źle,  snadnie  do  dobrego  
Już  cie  Pan  więc  dowiedzie  z  miłosierdzia  swego.

Tedyś  byś  lepak  tak  rzekł:  "Czemuż  mie  opuszcza,
A  iż  mie  na  swą  wolą  do  złego  dopuszcza?
A  gdyż  sobie  nie  mogę  sam  pomoc  do  tego,
Tedy  on  jest  przyczyńcą  upadku  mojego.  
Zwłaszcza  żeś  tu  przypomniał  Jadama  onego;
Czemu  go  Pan  nie  przestrzegł  od  upadku  jego?"
Źle  byś  o  tym  rozumiał,  gdyż  Pan  nie  chce  tego,
Aby  o  śmierć  przyprawił  kogo  namniejszego.
Gdyż  Jadama  i  wszytki  nas  przestrzega  z  tego,  
Abychmy  myśli  swoich  wsciągali  od  złego.
Już  nie  on  krzyw,  ale  ty,  iż  nie  słuchasz  rady
A  ciągniesz  uporną  myśl  do  fałszywej  zdrady,
Zwłaszcza  gdy  cie  rozumem  tak  pięknie  ozdobił,
Prawie  jako  świętego  na  wszytkim  sposobił.  
Bo  patrzaj,  iż  źwirzęta  rozmysłu  nie  mają,
A  co  źle,  a  co  dobrze  mało  o  to  dbają.
Ale  iż  ty  rozumiesz,  już  co  jest  gorszego,
A  czemuż  sie  swowolnie  pociągasz  do  tego?

Patrz,  kiedy  cie  gniew  ruszy  i  wola  do  tego,  
Aby  szedł  a  krew  roźlała  człeka  niewinnego,  
Już  cie  ony  dekreta  i  płanety  ony  
Wiodą  z  uporną  myślą  na  wszeteczne  strony.
Pan  zasię  głośno  woła  w  przykazaniu  swoim,
Abyś  nie  był  morderzem  nad  bliźnim,  nad  twoim,
Zwłaszcza  kiedyć  rozum  dał,  aby  sie  im  rządził
A  z  swoim  przyrodzeniem  zawżdy  sie  im  sądził.
A  coż  ty  masz  uczynić,  gdy  w  tym  śrzodku  stoisz?
Rozumiem,  iż  w  tym  sobie  na  dwoję  myśli  broisz.
Jużci  wolno  do  złego,  k  dobremu  nie  możesz;
Ale  patrzaj  w  tej  burdzie,  czym  sie  wspomoc  możesz.
Stań  mocno  na  tej  miedzy  a  nie  zstępuj  z  drogi,
Ażci  w  myśl  przeminą  ony  marne  trwogi.
Uciecz  sie  do  rozumu  a  nie  kwap  sie  marnie,
Gdyż  widzisz,  iż  twa  zła  myśl  do  złego  sie  garnie.
Bo  gdy  k  złemu  nie  pojdziesz,  już  Pan  znajdzie  drogę,
Żeć  w  myśli  uspokoi  onę  marną  trwogę.
Wnet  ci  ścieżki  ukaże,  kędy  ić  k  lepszemu
A  będzie  przewodnikiem  wnet  sumnieniu  twemu.
Ale  jeśli  sie  udasz  za  uporną  myślą,
Już  z  piekła  przewodnicy  wszytkęć  drogę  skryślą.
Bo  cie  już  Pan  od  złego  prowadzić  nie  będzie,
Już  więc  djabeł  nad  tobą  swoję  piosnkę  gędzie.
Już  do  ich  osiadłości  barzo  snadnie  łuczysz;
A  potym  sie  ostatka  tam  od  nich  douczysz.

A  coż  ci  Pan  będzie  krzyw?  Sameś  krzyw  nieboże,  
Żeś  sie  udał  na  lewo,  tam  gdzie  sie  źle  porze.  
Gdyż  to  było  w  twej  woli  udać  sie  do  złego;
Już  był  stanąć  mocno,  nie  chodzić  do  tego.  
Gdyż  Pan  na  żądnej  pieczy  nie  ma  złościwego,
A  jeszcze  go  precz  popchnie  za  rozmysłem  jego.
Ale  gdy,  jakom  ci  rzekł,  mocno  w  śrzodku  staniesz,
Już  rady  i  obrony  snadnie  więc  dostaniesz,
Już  więc  nad  tobą  stanie  wnet  Pańska  opieka,  
Że  cie  jako  źrzenice  będzie  strzegł  od  wieka.
Już  czart,  jako  związany,  nie  będzie  miał  mocy,
Nie  pokusi  sie  o  cie  ni  we  dnie,  ni  w  nocy.
Lecz  gdy  w  upornej  myśli  jako  ine  bydło
Będziesz  chodził,  wnet  pewnie  wpadniesz  w  jego  sidło.  
Bo  pewnie  mu  dostanie  wnet  nad  tobą  rzeczy,
Gdy  Pan  o  cie  nic  nie  dba,  ani  ma  na  pieczy.
Bo  acz  on  i  o  dobre  bezpiecznie  sie  kusi,
Lecz  gdy  nie  chcą  ku  złemu,  marnie  odpaść  musi.

Przypomniałeś  Saula,  iż  sie  uznać  nie  mogł,  
A  Dawida,  iż  snadnie  Pan  go  zasię  wspomogł.
Patrz,  iż  Saul,  zgrzeszywszy  przedsię  szedł  do  złego:
Też  był  na  wszem  opuszczon  od  Pana  onego.
Dawid  nędzny,  upadszy,  stanął  w  śrzodku  mocno,
Co  mu  było  k  lepszemu  już  barzo  pomocno.  
Obaczył,  iż  już  nigdy  bez  Pańskiej  pomocy
Nie  mogł  dalej  postępić  w  dobre  o  swej  mocy.
Ale  iż  też  do  złego  zamknął  drogę  sobie,
Już  też  potym  nieborak  lepiej  tuszył  sobie.
Woła  "Nawroć  mie  Panie!  Nawrocić  sie  muszę,  
A  o  złe  już  sie  dalej  więcej  nie  pokuszę".
A  gdyby  był  z  Saulem  przedsię  szedł  do  złego,
Nigdy  by  był  nie  przyszedł  do  uznania  tego.
Przestrzegał  ci  też  prorok  Saula  od  złego;
A  wżdy  przedsię  nie  przestał  umysłu  swojego.  
A  Pan  go  też  odstąpił  już  jako  błędnego,
Także  go  djabeł  sidlił  jako  więźnia  swego.

Patrzaj,  kiedy  on  Jozef  przyszedł  za  pokusy
A  wierz  mi,  iż  rzadki  w  tych,  kto  zbłądzić  nie  musi.  
Stanął  wnet  mocno  z  myślą,  a  nie  szedł  do  złego  
A  to  było  na  ten  czas  iście  w  woli  jego.
Patrzajże  jako  mu  Pan  wnet  ukazał  drogę,
Iż  mu  pewnie  sowito  stało  za  tę  trwogę,
Że  go  już  swą  możnością  potym  na  wszem  rządził,
Kiedy  w  przodku,  w  złej  myśli  od  niego  nie  zbłądził,
Gdy  źle  było  uczynić  tam  na  woli  jego,
Ale  iż  mocno  stanął  a  nie  szedł  do  tego.

Patrzaj  gdy  też  Zuzanna  nie  chciała  do  złego,  
Choć  ją  dziwnie  potwarce  ciągnęli  do  tego.
Patrzże,  jako  Zuzannie  wyszło  to  na  potym,
Tak  jako  historyja  szerzej  świadczy  o  tym.
A  onych  upornikow,  iż  zła  myśl  została,
Już  im  wszytkiego  złego  potym  dokonała.
A  toć  jest  moje  zdanie,  iż  wola  do  złego
Zawżdy  jest  w  naszej  mocy,  Pańska  do  dobrego.
A  kto  w  tym  śrzodku  mocno  zostanie  w  stałości,
Iż  swej  myśli  nie  da  zwieść  na  uporne  złości,
Wnet  Pan  snadnie  zawżdy  go  pociągnie  do  tego,
Że  najdzie  słuszną  drogę  wszędy  do  dobrego,
Że  w  jego  potym  łasce  zawżdy  będzie  pływał,
A  będzie  strzegł,  by  nigdy  tam  gdzie  źle,  nie  bywał.
Ale  kto  na  złe  drogi  już  więc  myśl  swą  uda,
Wierę,  już  tam  nadzieja  bywa  barzo  chuda,
Już  marnego  w  swych  sprawach  miewa  przewodnika,
Co  go  snadnie  uwikle  prostego  nędznika.

Acz-eś  i  to  wspominął,  przecz  go  Pan  nie  karze,  
Iż  ty  marnie  tak  zwodzi  nędzne  lichotarze;  
Ale  wszakeś  już  słyszał,  iż  jedno  tam  miewa  
Nad  tym  władzą,  kto  jego  zawżdy  piosnkę  śpiewa.
A  jego  ścieżką  chodzi  a  po  jego  woli,
Już  on  tego,  kiedy  chce,  jako  błazna  goli.
Ale  kto  tam  nie  idzie,  a  w  pośrzodku  stanie,
Już  snadnie  w  sobie  znajdzie  każde  rozeznanie,
Iż  mu  sie  ku  dobremu  wnet  okaże  droga,  
Ktora  wiedzie  i  do  cnot  i  prawie  do  Boga.
Bo  to  jest  jako  probierz  u  Pana  naszego,
A  by  nie  jego  figle,  nie  znać  by  żadnego,
Kto  wiernie,  kto  niewiernie  z  Panem  sie  obchodzi;
Lecz  on,  jako  kot  na  mysz,  na  każdego  godzi.  

A  tak  iż  sie  w  tym  drudzy  sprawują  niedbale,
Też  nie  zawżdy  rzeczy  ich  prawie  idą  cale,
Gdy  sie  z  swemi  myślami  po  światu  błąkają,
A  co  rozum,  a  co  Bog,  mało  o  to  dbają.
Już  ono  fatum  jego,  co  z  czasem  przypadnie,  
Tak  jako  błędne  źwirzę,  ugodzi  go  snadnie.
Albo  czart,  za  złość  jego  kiedy  Pan  opuści,
Snadnie  nań  swoją  strzelbę,  jako  chce,  wypuści,
Iż  nań  z  czasem  przypada  już  i  to  i  owo;
A  nie  zawżdy  drugiemu  bywa  to  więc  zdrowo.  
Idzie  jeden  śpiewając,  cegła  z  gory  spadnie,
Albo  gdzie  w  doł  upadszy,  złomi  nogę  snadnie.
Albo  jedzie  przez  wodę,  most  sie  pod  nim  złomi;
Alić  już  nurkiem  chodzi,  alić  nasz  pan  w  toni.
A  coż  sie  kolwiek  trafi  tu  nam  sprzeciwnego,  
To  Boga  winujemy  i  ty  sprawy  jego.
A  on,  iż  jest  tak  dobry,  nie  pragnie  niczego,
Aby  sie  co  na  świecie  działo  sprzeciwnego.
Ale  iż  sie  ty  tułasz  jako  błędne  bydło,
Także  tez  snadnie  wpadniesz,  ni  sam  wzwiesz,  gdzie  w  sidło.  
Aby  też  to  z  przypadkow  Boskich  tak  być  miało,
Już  by  sie  też  żądnemu  dobrym  być  nie  chciało.
A  prawie  by  myśl  nasza  niewolnicą  była,
Ani  nacz  by  dobrego  już  sie  nie  godziła.
Już  by  nic  po  rozumie,  po  bojaźni  Bożej,
Już  by  sie  nam  na  wszytkim  nie  mogło  zstać  gorzej.
Bo  niechaj  nikt  nie  mowi,  by  nie  miał  wolności
Ić  kiedy  chce  upornie  na  niesłuszne  złości.
Ale  już  to  nie  wolność,  lecz  sroga  niewola,
Kogo  już  opanuje  ta  marna  swawola.
Już  nie  masz  nic  sprosnego,  o  co  sie  nie  kusi,
Gdy  go  tu  wszeteczeństwo  tak  swowolnie  ruszy.
Już  więc  wszytki  trudności  za  tą  sprawą  marną
Ze  wszech  stron  za  nędznikiem,  by  pczoły  nie  garną.
Już  za  nim  burdy,  trwogi,  rozliczne  przygody,
Już  zawsze  na  guz  jedzie  by  na  ine  gody.

Bo  cokolwiek  pod  niebem  na  dole  widzimy,  
To  jest  wszytko  odmienne,  o  tym  wszyscy  wiemy.
Anić  tu  jest  ba  świecie  żadna  rzecz  tak  trwała,  
Aby  sie  z  czasem  marnie  kiedy  nie  spadała.
Tu  starość  kazi  ciała,  zimna  i  gorąca,
Że  więc  czasem  przypali  aż  i  do  boląca.
Praca,  trudność,  frasunki,  niemocy  i  śmierci,
To  sie  tu  z  nas  każdemu  przed  oczyma  wierci.
A  kto  by  sie  przypatrzył  takiej  odmienności,
Jako  świat  wszędy  pełen  marnych  przypadłości,
To  wszytko  niebo  rządzi  a  płanety  jego,
Bo  im  moc  ta  nadana  od  Pana  samego.

Ale  jeśli  to  wszytko  w  takiej  mocy  sprawił,
Wierz  mi,  żeć  sobie  więtszą  na  wszytkim  zostawił.
Bo  to  wiernym  prorocy  jaśnie  powiedali,  
By  sie  strachow  niebieskich  nigdy  nie  lękali.  
Gdyż  słońce,  miesiąc,  gwiazdy,  wszytko  w  jego  mocy  
A  nigdy  nad  wiernymi  nie  miewają  mocy.
A  jeśliże  ktoremu  co  kiedy  przypadnie,
To  zawżdy  w  prędką  radość  odmieni  sie  snadnie,
Jako  sie  to  i  wyszszej  mało  wspominało,
Iż  sie  już  to  na  wielu  zacnych  okazało".

Rzekł  młodzieniec:  "Wżdy  przedsię  płanety  mocy  mają,  
Gdyż  owi  praktykarze  czasy  powiedają
O  niemocach,  o  śmierciach,  o  pewnych  przygodach,
O  kłopociech,  o  walkach  i  o  prędkich  szkodach".

Powiedział  potym  Tales:  "Wszakem  ci  powiedał,
Iż  Bog  słońcu  z  miesiącem  i  płanetom  moc  dał.  
Ale  jakożkolwiek  to  w  swej  możności  sprawił,
Tedy  wżdy  sobie  więtszą  nad  wszytkim  zostawił.
Pomnisz,  gdy  Ezechijel  krol  był  w  swej  niemocy,
Że  sie  w  nim  targały  prawie  wszytki  mocy,
Uciekł  sie  wnet  do  Pana  z  płaczem  żałobliwym,  
By  sie  nad  nim  zmiłował,  nędznikiem  troskliwym.
Posłał  Pan  wnet  proroka,  aby  mu  powiedział,
Iże  mu  piętnaście  lat  jeszcze  czasu  przydał.
Dał  mu  znak  na  zegarze,  aby  sie  ukrocił,
Iż  słońce  dziewięć  godzin  Pan  na  wspak  obrocił.  
Ano  też  o  Jozue,  kiedy  bitwa  była,
Caluczką  noc  słoneczna  światłość  mu  świeciła,
A  tak  jako  on  Dawid  z  dawna  prorokuje,
Iż  kto  sie  boi  Boga,  niebo  opanuje.
Już  mu  żadna  płaneta  nigdy  nie  zaszkodzi,  
Już  sobie  w  bezpieczeństwie  jako  anjoł  chodzi.
A  tak  to  jest  prawie  pan,  kogo  rozum  rządzi,
Iż  tu  nigdy  od  cnych  spraw  ni  w  czym  nie  zabłądzi.
Kto  sie  dzierży  cnej  cnoty,  wiary  a  stałości,
Ten  zawżdy  pewnie  chodzi  w  Pańskiej  opatrzności,  
A  gdy  tacy  na  świecie  tu  by  wszytko  byli,
Już  by  jako  anjeli  prawie  na  wszem  żyli.
Już  by  sądy  ustały,  burdy  by  ustały,
A  ony  złote  lata  prawie  by  nastały.
Gdyby  wszyscy  powinną  cnotę  miłowali,
Miecze  by  na  lemiesze  wszyscy  pokowali.

Ale  coż,  gdy  ten  rozum  jest  taki  uciśniony,
Że  tak  leży  porażon  prawie  bez  obrony.
Ścisnęła  go  natura  z  inemi  przypadki,
Ktorzy  jej  wszeteczności  są  jawnymi  świadki.
Swiadczy  pycha  i  zazdrość,  nadęte  łakomstwo,
Fałsz,  zdrada,  gniew,  strach,  żałość  i  marne  pochlebstwo.
Jako  nadobny  płomień,  gdy  sie  dymem  dusi,
Tak  ci  szkodzą  rycerze  rozumu  i  duszy.
A  wierz  mi,  gdy  nędzną  myśl  ci  wszyscy  oskoczą,
Już  rozum,  bojaźń  Bożą  k  ziemi  wnet  potłoczą.
A  tak  gdy  sie  ty  koła  wczas  nie  zahamują,
Uźrzysz,  jako  nędznikiem  potym  zakierują.
Bo  kiedy  sie  z  pirwotku  rozum  da  w  niewolą,
Już  złościwym  przypadkom  zawżdy  szydła  golą.

Bo  patrz,  gdy  wielki  kamień  z  gory  sie  obali,
Już  więc  mocną  drzewinę  i  z  korzenia  wali.
Albo  z  ognia  z  pirwotku,  jeśli  wczas  nie  gasisz,
Wierz  mi,  kiedy  moc  weźmie,  barziej  sie  przestraszysz.
Takież  i  ty  przypadki,  gdy  obaczysz  w  sobie,
Radzęć,  wczas  je  zatłumiaj,  boć  zawadzą  tobie.

Bo  patrz,  kiedy  pijany  bez  rozumu  chodzi,  
Ani  sam  wzwie,  by  bydlę,  kiedy  nacz  ugodzi.  
Toż  rozumiej  o  trzeźwym,  gdy  odstąpi  tego,  
Iż  nie  ma  na  baczności  rozumu  świętego,
Już  też  jako  pijany  z  myślami  sie  tacza,
A  z  swojej  powinności  na  wszytkim  wykracza,
Ale  byś  był  namędrszy,  byś  był  i  anjołem,
Przedsię  bez  Pańskiej  łaski,  zawżdy  będziesz  wołem.
A  to  naprostsza  droga  do  tej  łaski  jego,
Abyś  myśli  nie  puszczał  swowolnie  do  złego.
Już  cie  on  do  ostatka  snadnie  doprowadzi,
Żeć  sie  o  namniejszy  pień  koło  nie  zawadzi".

Rzekł  młodzieniec:  "Już  baczę,  iż  rozumną  duszę,  
Na  więtszej  Pan  pieczy  ma,  to  tak  zeznać  muszę,
Ktora  sie  w  swej  baczności  rozumem  sprawuje,
Od  złego  sie  odwodząc,  w  lepsze  postępuje.
A  na  ty  swowolniki,  co  w  upornej  złości
Leżą  jako  źwirzęta,  nie  ma  nic  baczności.  
Gdyż  powiedasz,  iż  wolno  każdemu  do  złego,
A  kto  nie  chce,  Pan  snadnie  odwiedzie  od  tego.
Ale  nędzne  źwirzątko  a  ptaszek  ubogi,
Ale  drzewko  zielone  stojąc  podle  drogi,
Toć  to  nigdy  nie  zgrzeszy,  bo  nie  ma  rozumu,  
A  wżdy  czasem  upadnie  od  lekkiego  szumu,
Albo  piorun  rozbije,  albo  sie  przełomi;
Takież  kiedy  niewinne  wilk  owieczki  goni,
Albo  kiedy  źwirzątko  bieżąc  w  śidło  wpadnie,
Albo  niewinny  ptaszek  ułowi  sie  snadnie;  
Takżeć  i  dobrzy  ludzie  tyż  przypadki  mają,
Iż  na  nie  dziwne  czasy  często  przypadają:
Jeden  żałością  płacze,  a  drugi  sie  śmieje,
A  trzeci  poskakuje,  czwarty  leżąc  mdleje.
Drudzy  w  nędzy  żałosnej  aż  do  śmierci  trwają,  
Drugim  darmo  rozkoszy  zewsząd  przypadają.
Rozumiem,  że  to  czasem  z  mocy  nieba  tego,
Boby  wiele  na  Boga  doględać  wszytkiego".

Powiedział  mu  filozof:  "Dobrześ  wyrozumiał,
I  ja  bych  był  tu  o  tym  dobrze  mowić  umiał,  
Bo  Bog  jest  tak  można  myśl,  że  go  nic  nie  ruszy,
Lecz  on  przedsię  zawżdy  wie  tu  o  każdej  duszy.
Acz  u  niego  tu  wszyscy  jako  błazenkowie,
A  zarowno  ubodzy  jako  i  krolowie.
Pośmiewa  sie  on  patrząc  tu  na  ty  kuglarstwa,
Patrząc,  jako  kto  pilen  swojego  włodarstwa.
Ale  aby  miał  w  ręku  prawie  stany  wszytki,
Rozpuścił  też  niemało  miedzy  urzędniki.
A  zwłaszcza,  jakoś  słyszał,  co  oń  nic  nie  dbają,
Pewnie  na  małej  pieczy  u  niego  bywają.
Albo  źwirzątka,  ptacy  –  jakoś  tu  wspominał  –  
I  drzewina  przy  drodze,  teżeś  przypominał.
I  coż  by  to  był  za  Pan,  by  sie  tym  miał  parać,
Jako  sądzić  niedźwiedzia,  jako  wilka  karać?
Bo  temu  gdy  czas  przydzie,  ułowi  sie  snadnie,
I  wilk  ani  obaczy,  kiedy  w  jamę  wpadnie.
A  przedsię  wszytko  idzie  z  opatrzności  jego,
Gdyż  są  na  to  stworzone  płanety  od  niego.
A  wedle  sprawy  jego  a  onych  dekretow,
Już  idą  wszytki  rzeczy,  wydanych  od  wiekow.
Takżeć  i  ty  przypadki  po  narodziech  roznych,
Wiele  by  nań  parać  sie  o  ich  sprawach  prożnych.
Ale  tak,  jakoś  słyszał,  iż  płanetom  moc  dał,
A  sam  jedno  tym  burdam  aby  sie  dziwował,
Ci  też  jedno  nad  tymi  tą  mocą  władają,
Ktorzy  Pana  na  pieczy  z  rozumem  nie  mają.
O  tych  on  tez  mało  wie,  a  mało  ich  baczy,
Już  wierę,  niech  sie  rządzi  już  tam,  jako  raczy.

Też  wiesz  jako  powietrze  jest  onymi  duchy
Tak  mocnie  osadzono,  co  zową  złyduchy.
Ci  też,  wierz  mi,  swych  figlow  nie  zmieszkają  broić,
A  rozliczne  umieją  ty  błazenki  stroić,
Ktorzy  chodzą  pustopas,  a  do  ich  obory
Bywa  zimie  i  lecie  zawżdy  obłow  spory.
Najdziesz  tam  i  mądrego  pewnie  w  tej  gromadzie,
Co  sie  z  świętym  rozumem  obchodził  na  zdradzie.
Nie  pomoże  mu  rozum,  gdy  ji  wspak  obracał,
Nie  tam,  gdzie  przysłuszało,  lecz  gdzie  miękcej  macał.
Gdyż  ji  Pan  na  to  daje,  aby  słuszne  rzeczy  
A  co  jest  przystojnego  miał  każdy  na  pieczy.
Ma-ć  też  więc  rozum  sędzia,  kiedy  sądzi  roki,
A  wżdy  czasem  dekreta  piszą  pod  obłoki
Miasto  sprawiedliwości,  gdy  łupi  jednego;
A  czegoż  nam  przybyło  z  tej  mądrości  jego?  
Bo  djabeł  swego  pilen,  gdy  sie  jego  miele,
A  nie  czeka  żadnemu  do  drugiej  niedziele.
A  gdy  ten  wielki  hetman,  co  tak  światem  toczy,
Z  dopuszczenia  Pańskiego  proporce  roztoczy,
Jakoż  już  ma  przywilej,  gdyż  Pan  o  ty  nie  dba,  
Co  tak  chodzą  pustopas,  a  żadny  go  nie  zna,
To  już  jego  rotmistrze  idą  gonionego,
A  nigdy  nic  nie  sprawi  żaden  nic  dobrego.
To  już  odą,  każdy  w  swą,  dobrzy  towarzysze;
Zdrajca  sie  pośmiewając  na  kominie  pisze,  
Ktory  na  kopieniczym,  a  ktory  na  szwabie,
Kto  też  pieszo  harcuje  –  witaj  panie  drabie!
A  gdy  jako  Tatarzyn  zagodny  rozpuści
A  korzyści  każdemu  po  woli  dopuści,
To  uźrzysz,  ona  rota  rosypie  sie  wszędzie;  
On  skacze  pokrzykając:  niech  nasze  znać  będzie!
Wszak  widasz  pospolicie,  gdy  sie  ludzie  broją,
Zwłaszcza  w  marnym  szaleństwie,  jakie  dziwy  stroją.
Bo  to  jego  kochanie  z  takimi  być  wszędzie,
Bo  on  z  tym  naweselszy,  kto  mu  k  woli  będzie.  
Abowiem  mu  do  onych  barzo  trudna  droga,
Co  sie  dzierżą  rozumu,  a  boją  sie  Boga.

Ale  gdzie  mu  po  myśli,  to  on  tam  w  tej  zgrai  
A  jako  lis  na  kury  pod  strzechą  sie  tai
A  pilnie  tego  strzeże,  aby  go  nie  znali,  
Bo  pewnie  by  od  onych  swych  figlow  przestali.  
Bo  i  złodziej,  by  szedł  kraść,  a  uźrzał  tam  kata,  
Wierę  by  sie  podobni  przelękł  pana  brata.
Bo  jakoś  myśl  truchleje,  gdy  oprawca  stoi,
A  temu  więc  nawięcej  kto  krzyw,  iż  sie  boi.
A  stąd  co  sie  to  więc  zda,  iż  sie  szczęście  złemu;
Przypatrzże  sie  tu  pilni  przypadkowi  temu,
Iż  sie  tu  swowolnemu  wszytko  k  myśli  toczy,
A  w  ten  czas  niewinnego,  gdzie  może  tam  tłoczy,
Acz  go  Pan  ze  wszytkiego  przedsię  wydrze  snadnie,
Że  mu  bez  jego  wolej  włos  z  głowy  nie  spadnie.
Ale  już  mniej  niżli  tym  musi  mu  sie  zdarzać,
Bo  już  djabeł  będzie  swym  wszytkiego  przysparzać;
Przydzie  złodziej  do  łotra,  gdzie  gorzałkę  palą,
To  już  sobie  obadwa  swoje  szczęście  chwalą.
On  wygrał  na  baryle,  a  ow  też  nie  stracił;
Wnet  tam  o  cudzej  strawie  łotr  sie  z  łotrem  zbracił.
Także  żona  nierządna,  gdy  jej  zewsząd  niosą,
Mnima,  by  jej  to  padło  z  nieba  Bożą  rosą;
Ano  łotr  z  nierządnicą  podzielą  sie  snadnie:
Owa  gdzie  co  wyłudzi,  a  ow  też  ukradnie.

Sędzia  liczy  pamiętne,  a  prokurator  siedzi
Cicho,  jako  barnadyn  słuchając  spowiedzi.
Oględując  talary,  pyta:  "Co  dasz  za  to";
Podobno  z  Rzyma  przyniosł  miłościwe  lato.
A  nędzniczek  ubogi  stojąc  przed  nim  piszczy,
Pytając:  "Co  dać,  to  dać,  jedno  mi  dozyszczy".
Tobie  sie  zda,  że  im  to  za  szczęściem  przypada;
Ano  wierz  mi,  iż  ten  mistrz  rozkosznie  tym  włada.
Tak  prawie  jako  w  kregle  igra  imi  sobie,
Iż  jeden  poskakuje,  drugi  sie  w  łeb  skrobie.
A  tak,  kiedy  na  świecie  złościwi  panują,
Tedy  srogość  a  pychę  marną  okazują.
Kiedy  w  kościele  Pańskim  nierządni  osłowie,  
Albo  nad  jego  trzodą  drapieżni  wilkowie,
Ktorzy  niebo  i  Boga  leda  zacz  by  dali,
Aby  jedno  swym  figlom  na  wszem  dokładali,
Tedy  sie  im  po  myśli  wszytko  zdarzyć  będzie,
Lecz  nacz  potym  wynidzie,  osławi  sie  wszędzie.  
Patrzże,  w  nocy  jednemu  ano  skrzynię  łupią,
A  drugie  też  odarto,  co  jeździli  z  kupią;
Tu  oni  swowolnicy  jako  wilcy  tyją,
A  oni  niebożątka,  narzekając,  wyją.
Skaczą,  huczą  pijani,  a  złośnica  ona  
Daleko  w  więtszej  wadze,  niż  poczciwa  żona.
Oni  zasię  poczciwi  z  daleka  sie  śmieją,
Iż  tak  zacni  panowie  nadobnie  szaleją.
A  djabeł  miedzy  nimi  z  alabartem  kroczy,
Szykując  ony  hafty,  gdzie  chce,  imi  toczy.  
A  stąd  bywa  uciśnion  dobry  ode  złego,
A  stąd  sie  temu  szczęści,  iż  dłazi  owego.
Ale  na  co  owemu,  a  na  co  też  temu
Ty  więc  figle  wychodzą  panu  łaskawemu?
Wszak  to  prawie  na  oko  częściuchno  widamy,  
Bochmy  sobie  sąsiedzi,  a  dobrze  sie  znamy.

Ale  gdy  sie  przypatrzysz  tu  tej  roznej  sprawie,
Snadnie  możesz  obaczyć,  gdzie  jest  światło  prawie.
Popatrzaj  na  onego,  coć  sie  szczęśliwym  zda,
Iż  przypadki  na  świecie  po  swej  myśli  miewa.  
Patrzaj,  z  jaką  rozkoszą  tu  używa  tego,
Kiedy  byś  sie  przypatrzył  wszytkim  sprawam  jego.
Zaż  on  ma  gdy  wolny  czas,  zaż  wolną  godzinę?
Acz  ich  wszytki  przypadki  z  żałością  ominę,
Gdyż  pełne  uszy  o  tym  i  oczy  widają,
Co  więc  tacy  panowie  za  rozkoszy  mają.
Bowiem  żadny  niewolnik  nędzniejszy  na  świecie
Nie  może  być,  jedno  ten,  kto  sie  tym  zaplecie.
A  gdzie  sroższe  więzienie,  jedno  gdy  w  niewoli
U  djabła  jest,  już  więc  w  tej  wieży  głowa  boli.
A  ony  przypadłości,  marnie  nazbierane,
Rozlecą  sie,  ni  sam  wzwie,  na  rozliczne  pany.
A  sam  niebożąteczko  ani  wie,  gdzie  zginie,
Niż  go  ta  krotochwila  szalona  ominie.
A  zawżdy  więc  w  tej  burdzie  musi  przypaść  trwoga;
To  już  wnet  narzekają  nędznicy  na  Boga.
Ano  już  sie  dawno  Bog  z  nich  każdego  zaprzał,
A  sądem  sprawiedliwym  dekret  na  wszytki  dał.

Bo  gdy  jeden  w  tej  burdzie  zabije  drugiego,  
Patrzże,  tu  nie  poganisz  dekretu  Pańskiego.  
Bo  ow  już  wziął  zapłatę,  jeśli  w  czym  przewinił,  
A  ow  też  weźmie  drugą,  iż  tak  źle  uczynił.
Złodziej,  kiedy  z  przypadkiem  okradnie  drugiego,
Iż  tego  był  źle  nabył,  już  skarał  onego.
A  owego  też  zasię  potym  drugi  skarze,
Gdy  go  pięknie  uwiąże  miastem  na  wsparze.
A  trudno  więc  to  mamy  przypadkiem  przyczytać,
Jeśli  sie  w  tym  rozumu  prawie  będziem  chwytać.
Każdy  sobie  swowolnie  ty  przypadki  jedna,
Iż  o  Boga,  o  rozum  i  o  cnotę  nie  dba.
Bowiem  acz  z  tych  każdego  z  przyrodzenia  swego
Pociągała  natura  do  upadku  złego,
Ale  by  sie  rozumem  byli  sprawowali,
A  na  Pańskie  dekreta  też  wżdy  pamiętali.
Pewnie  by  był  z  nich  każdy  złomił  przyrodzenie,
By  był  na  przyszłe  rzeczy  miał  baczenie.
A  tak  by  każdy  uszedł  upadku  przyszłego,
Ktory  zawżdy  przypada  z  dekretu  Pańskiego,
Ktory  za  swowolnymi  ustawicznie  chodzi,  
A  żaden  ni  obaczy,  kiedy  go  ugodzi.
Bo  jako  dawno  słyszysz,  natura  każdego
Zawżdy  jest  przychylniejsza  do  wszytkiego  złego.
A  gdy  jej  kto  popuści  wędzidła  wolnego,
Już  go  wnet  za  nos  wodzi,  jako  więźnia  swego.  

Bo  już  grzech  stąd  przypada,  gdzie  marna  swawola;
A  barzo  to  rodzajna  na  wszytko  zła  rola.
A  za  grzechem  co  roście,  już  każdemu  jawno,
Już  żadnego  nie  minie  pomsta  nigdy  pewno.

A  tak  prożno  narzekać  na  szczęście,  na  Boga;  
Z  naszej  własnej  przypada  przyczyny  ta  trwoga,
Iż  nie  chcemy  miarkować  w  sobie  przyrodzenia,
Na  cnotę,  ni  na  Boga  nie  mając  baczenia.
A  każdy  więc  narzeka:  "O,  by  był  Bog  nie  chciał,
Nigdy  by  ten  przypadek  pewnie  sie  był  nie  zstał".  
Prawdać  jest,  Bog  dopuścił,  ale  z  twej  przyczyny;
Jedno  na  swym  sumnieniu  poszukaj  tej  winy!
Byś  sie  był  nie  obracał  w  swych  sprawach  od  złego,
Pewnie  byś  nie  narzekał  nic  na  Boga  swego.

Bo  patrz,  jako  sie  na  tym  i  sami  mylimy,  
Niewinnie  czasem  Boga  i  fata  winimy.
Zda  sie  nam  więc,  kiedy  co  przydzie  nietrefnego
Na  owego,  co  go  więc  mamy  za  świętego  –  
A  nie  wiesz  pod  pokrywką,  co  sie  w  garncu  kurzy,
Takież  w  onej  postawie,  co  sie  we  łbie  burzy.  
Dziwno  więc  nam,  gdy  piorun  na  klasztor  uderzy;
Ano  więc  i  tam  znajdzie,  co  niedobrze  wierzy.
Azaż  to  wszytko  święci,  co  chodzą  w  kapicy?
Dosyć  też  męczennikow  najdzie  i  w  piwnicy!
A  gdy  pilno  poszukasz  godzinę  z  wieczora,
Najdziesz  i  konfessora,  czasem  i  przeora.
Patrzże,  jeśli  sie  też  co  przytrefi  wiernemu,
Wszędy  mu  to  przypadnie  zawżdy  ku  lepszemu.
Bo  już  tym  jego  cnotę  Pan  Bog  poleruje,
A  onej  cnej  stałości  w  nim  jego  probuje,
Pobudzając  do  cnoty,  aby  pamiętali,
Komu  wiarę  powinni,  komu  ślubowali.
Bo  jako  jest  jaśniejszy  zawżdy  ogień  w  cieniu,
Takżeć  cnota  poczciwa  w  każdym  uciśnieniu.  
I  złoto  gdy  sie  w  ogniu  pięknie  poleruje,  
Tym  zawżdy  wdzięczniejszy  glanc  oczom  ukazuje.  
Takżeć  też  cnotliwemu  nigdy  nic  nie  wadzi,
Kiedy  go  niecnotliwi  uciskają  radzi.
Jest  mu  to  jako  syrop,  gdy  dadzą  choremu,
Gorzki,  ale  do  zdrowia  wielka  pomoc  jemu.
A  tak  to  jest  pewna  rzecz,  iż  nigdy  wiernego
Nie  może  zafrasować  umysłu  stałego.
Bowiem  to  już  pewnie  wie,  iż  to  czasu  swego,
Wynidzie  mu  na  wielkie  pocieszenie  jego.
A  tak  już  taki  żadny,  co  sie  tak  sprawuje,
Już  ni  krzywdy  nie  czuje,  ani  sie  frasuje.
A  coż  mu  mogą  fata  uczynić  przykrego?
Rownie  straszą,  by  kozy  wilka  kosmatego.
Widzisz  rożne  przypadki  w  zwyczaioch  każdego:
Jednemu  sie  chce  tego,  drugiemu  owego.
Jednemu  wino  zdrowe,  drugiego  zapali,
A  przedsię  przyrodzenie  każdy  swoje  chwali.
Położ  ty  gdzie  pod  słońcem  śnieg,  lod,  wosk  a  wodę,
Położże  glinę,  błoto,  uźrzysz  wnet  niezgodę.
Owo  wnet  zatwardzieje,  owo  sie  rozpłynie;
A  tak  każda  natura  swemi  kstałty  słynie.
Swowolnemu  sie  widzi,  gdy  nań  co  przypadnie,
Że  ma  z  ciałem  i  z  duszą  już  wnet  zgi[n]nąć  snadnie.
Wierny  zasię  w  kłopocie  narychlej  sie  śmieje,  
Gdyż  jest  w  każdym  przypadku  uprzejmej  nadzieje,
Iż  mu  sie  to  nagrodzi  a  iże  w  radości
Wynidą  mu  bez  chyby  ony  przypadłości.
A  tak  moj  miły  bracie,  już  więcej  nie  szalej,
A  o  tych  Boskich  sprawach  nie  pytaj  sie  dalej.  
Gdyż  jest  tak  dobrotliwa  ta  wielmożność  jego,
Iż  nie  czyni  nigdy  nic  niesprawiedliwego,
A  dziwnie  w  swej  możności  wszytki  rzeczy  sprawił
A  każdy  stan  przy  jego  własnościach  zostawił,
A  jako  prawy  mocarz  sobie  rozkazuje,  
Gdy  sie  tym  świeckim  burdam  dziwnie  przypatruje.
Bo  tobie  dosyć  na  tym,  gdybyś  ty  zrozumiał,
Abyś  swoję  powinność  zachowywać  umiał.
Tedy  sie  nic  nie  lękaj  na  świecie  strasznego,
Gdyż  żadna  rzecz  nie  ruszy  nigdy  nic  wiernego.  
A  już  idź,  bo  my  mamy  też  co  czynić  z  sobą,
Dalej  sie  nie  możemy  już  zabawić  tobą.
A  nie  daj  sie  wojować  zawżdy  przyrodzeniu,
A  ostatek  przypuszczam  już  twemu  baczeniu".



Íîâ³ òâîðè