Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 4
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 239


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział piąty - Sokrates

Rozdział piąty, ktory zową SOKRATES, a to przeto,
iż ten filozof uczył poczciwych spraw a pomiernego żywota:
o ożenieniu i o wychowaniu dziatek i o gospodarstwie a powinności
dobrego człowieka, co sie to tu


A  gdy  sie  już  rozprawa  tak  dokonywała,
Nowa  żałość  młodzieńca  onego  potkała.
Odszedł  go  precz  filozof,  sam  został  ubogi,
Nie  wie,  gdzieby  sie  za  nim  potym  pytać  drogi.
Rad  by  mowił,  nie  ma  z  kim;  lecz  wżdy  już  nadzieje  
Lepszej,  niż  mu  tuszyli  oni  dobrodzieje,
Epikurus  z  Rozkoszą,  a  w  swoim  nierządzie
Zostawili  go  byli  na  wszem  w  wielkim  błędzie.
Acz  mu  jeszcze  barzo  żal,  iże  nic  pewnego
Nie  zrozumiał  na  świecie,  co  jest  nalepszego.  
A  wszakże  jednak  nieźle  przedsię  sobie  tuszył,
Nadobnie  pokraczając,  do  domu  sie  ruszył.
A  w  onym  rozmyślaniu  poźrzeć  mu  sie  zdało:
Ano  miedzy  drzewiną  coś  sie  zamieszało.
Uźrzał  kilko  satyrow.  Oni  społu  chodzą,  
A  nad  pięknym  sie  źrzódłem  w  gorącości  chłodzą.
Ulękł  sie,  potym  z  drogi  precz  na  stronę  skoczył,
Tamże  gdzie  oczy  niosły,  prosto  sobie  kroczył.
Przybłąkał  sie  po  chwili  na  nadobne  pole
I  uźrzał  prawie  w  środku  mały  domek  w  dole.  
A  drzewa  kasztanowe  wszędy  w  koło  niego,
Orzechy  włoskie,  figi,  a  tuż  podle  niego
Studnią  nadobnym  kstałtem  z  marmoru  sprawiono,
Łańcuchy  wodę  ciągnąć  pięknie  przyprawiono.
Wszedł  tam  potym:  alić  w  nim  siedzi  mąż  poczciwy,  
Z  nadobną  długą  brodą,  już  na  poły  siwy.
Stolik  przed  nim  maluczki,  księgi  na  pulpicie
A  pilno  na  kamienne  coś  pisał  tablice.
Rzekł  z  postrachem:  "Zdarz  Pan  Bog,  moj  panie  łaskawy,
Podobnom  ja  przekaźił  jakie  pilne  sprawy.  
Ale  flaga  nie  zawżdy  do  brzegu  przypuści,
Musi  cirpieć,  co  szczęście  na  kogo  dopuści."

Rzekł  on  człowiek:  "Nie  znam  cię  i  nie  wiem  nacz  godzisz,
Iże  tak  niewiadomie  między  lasy  chodzisz.
Ale  znać  po  postawie  i  z  zwyczaju  twego,
Iżeś  człowiek  poczciwy  i  nie  myślisz  złego."

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  bych  ci  miał  powiedzieć
Swe  przygody,  trzeba  by  niemały  czas  siedzieć,
Jakom  ja  jest  rozdwojon  na  umyśle  swoim;
Ale  o  co  mi  idzie,  tedyć  krotko  powiem.
Widzę,  że  jest  krotki  czas  dzisiejszego  wieku,
A  snadź  napilniejsza  nędznemu  człowieku,
Aby  swoją  powinność,  nacz  jest  stworzon,  wiedział,
Aby  jako  w  karmniku  prosty  wieprz  nie  siedział.
Gdyż  i  mądry  Salomon,  iako  o  nim  słychać,
Nie  chciał  sie  w  swych  modlitwach  ni  ocz  więcej  pytać,
Aby  mu  jedno  mądrość  z  łaski  była  dana,  
Gdyż  jedno  ta  każdego  zacnym  czyni  sama.  

A  tak  i  ja  nie  dbałych  o  arabskie  skarby,  
O  hispańskie  rozkoszy  i  o  włoskie  farby,
Co  imi  dziwnym  kstałtem  jedwabie  farbują
A  rozliczne  ubiory  potym  z  nich  sprawują.
Nie  dbałych  nic  o  miasta,  o  wysokie  zamki,
O  upstrzone  pałace  i  z  pięknemi  ganki.
Gdyż  widzę,  iż  to  wszytko,  gdy  rozumu  mało,
Nie  długo  w  swej  zacności  pewnie  będzie  trwało.
Bo  niech  srokę  kto  wsadzi  w  klatkę  pozłocistą,
Przykryje  ją  kitajką,  albo  kamchą  czystą,
By  też  i  ustawicznie  figi  tam  jadała,
Przedsię,  niech  czyni  co  chce,  wżdy  będzie  śmierdziała.
Takżeć  i  przyprawny  gmach  i  kosztowna  szata
Nic  naszego  miłego  nie  ozdobi  brata.
By  siedział  jako  dzięcioł  nadobnie  upstrzony,
A  nie  będzie  rozumu,  porowna  z  gawrony.
A  tak  tegoć  ja  szukam,  moj  łaskawy  panie,
Abych  mogł  mieć  w  swych  myślach  słuszne  rozeznanie,
Co  wżdy  obrać  lepszego,  a  k  czemu  myśl  sadzić,
Gdyż  widzę,  iż  marny  świat  umie  chytrze  zdradzić."

Rzecze  on  zacny  człowiek:  "Otoż  mi  już  nie  żal,  
Iżem  sie  tu  do  tego  czasu  tak  omieszkał.
Gdyż  słyszę,  iż  wżdy  jeszcze  są  ludzie  na  świecie,
Zwłaszcza  iż  sie  tam  na  nim  dziwne  wszytko  plecie,
Ktorzy  sie  w  jego  burzkach  wżdy  brzegu  chwytają,
A  o  cnocie  z  rozumem  jeszcze  sie  pytają.  
Bom  widział,  iż  tam  wszystko  dziwno  sie  mieszało
I  mnimałem,  iż  takich  nic  tam  nie  zostało.
Gdyż  szyroko  marny  świat  tę  sieć  rozbił  wszędy,
Iż  snadnie  od  rozumu  umie  uwieść  błędy.
I  przetom  tu  na  stronie  wolał  tak  sieść  sobie.  
Ale  gdyś  nie  przytrefił,  iściem  rad  i  tobie.
Widzisz,  żeć  z  tej  żałości  pilno  terminuję,
Acz  widzę,  iż  podobno  prożno  głowę  psuję,
Abych  to  był  tam  podał,  co  komu  przystoi,
Czym  sie  ma  właśnie  bawić,  kto  sie  cnotą  stroi.  
Bom  widział  od  początku  zawżdy  tego  wiele,
Iż  sie  tam  rozszyrzało  ono  marne  ziele,
Niedbałość  a  swawola,  ktore  cnotę  głuszy,
Każdego  z  poczciwych  spraw  na  łotrostwo  ruszy.

A  tak  moj  miły  bracie,  gdy  sie  o  tym  pytasz,  
Abyś  sie  nie  ochynął,  za  brzeg  sie  wżdy  chwytasz.
Tedyć  tak  krotko  powiem,  ale  miej  w  pamięci,
Gdyż  wiesz,  i  w  tych  omyłkach  wnet  sie  z  niej  wykręci.
Widzisz,  jako  marny  świat  na  tym  sie  zasadził,
A  jako  dzieci  czaczkiem,  tak  nas  wszytki  zdradził.  
Iż  jedno,  co  sie  błyszczy,  to  za  tym  biegamy,
A  iż  tam  wewnątrz  brudno,  nic  na  to  nie  dbamy.
A  właśnieś  tu  przytoczył  srokę  w  pięknym  gniaździe,
Iż  zawżdy  jako  dudka  śmierdzącego  znajdzie.
Takież  my  też  patrzymy  jedno  na  pstrociny,
Choć  czasem  o  nich  będą  niecudne  nowiny.
Zda-ć  sie  czasem  drugi,  by  był  anioł  z  niego,
A  on  snadź  podobniejszy  do  osła  sprosnego.
Nie  patrzmy  rozumu,  nie  patrzmy  cnoty,
Nie  probujemy  brantu,  pilnichmy  roboty.
Chociajby  nam  i  mosiądz  smalcem  przystrojono,
Przedsię  za  piękne  złoto  wnet  będzie  kupiono.
A  prawie  ten  marny  świat  jako  komedyja,
Kiedy  sie  więc  ubierze  nadobnie  Fedryja.
Ali  uźrzysz  po  chwili  naszego  Fedryją,
Albo  siedzi  na  piecu,  albo  barzo  biją.

Prostochmy  jako  małpy;  kiedy  je  łapają,  
Tedy  sie  tam  przed  nimi  w  boty  ubierają.  
A  potym  je  pod  drzewem  z  daleka  położą.
Ony  potym  zbieżawszy  też  tam  nogi  włożą.
Także  sie,  jako  i  my,  samy  zamotają,
A  też  nas  społu  z  nimi  jako  chcą  łapają.
O,  rozkoszneż  to  małpy  tu  na  świecie  chodzą,
Co  na  nie  ci  myśliwcy  z  tymi  sidły  godzą.
A  żadnej  w  tym  myśliwstwie  trudności  nie  mają,
Bo  je  łacno  połapać,  gdy  sie  pomotają.
A  potym  je,  jako  chcą,  na  łańcuszkoch  wodzą,
A  jako  z  koczkodany  na  dziw  z  nimi  chodzą.
Bowiem  kto  sie  rozumem  z  cnotą  nie  sprawuje,
Jest  kotek  na  łańcuszku,  co  wszytkim  kugluje.
Bo  co  osieł  rozumie,  gdy  nań  szarłat  włożą?
Niechże  mu  jedno  figi  z  plewami  położą!
Uźrzysz  alić  naszemu  być  w  plewach  po  uszy.
Ba,  nie  dba  nic  o  figi,  podobno  nie  suszy.
Takżeć  nasz  marny  osieł  choć  we  pstrym  kabacie,
Ubierze  sie  jako  chce,  wszak  sie  dobrze  znacie.
Przedsię,  by  na  puhacza,  wszędy  sroki  rzekcą,
Jedni  głosem,  a  drudzy  cicho  o  nim  szepcą.
A  on  przedsię  nie  baczy,  co  sie  więc  z  nim  dzieje.  
Choć  z  niego  wszyscy  szydzą,  on  sie  z  nimi  śmieje.
Już  on  nie  dba  o  rozum,  ni  o  żadne  sprawy,
Bo  sie  on  już  sobie  zda  by  Jupiter  prawy,
Gdy  mu  sie  więc  łotrowie  z  daleka  kłaniają,
Ktorzy  więcej  i  pierze,  niż  o  mięso,  dbaią.  
Nie  baczy  żaden,  iż  jest  by  bańka  stłuczona,
Ktora  ma  być  po  chwili  w  śmieci  wyrzucona,
Chociaj  z  niej  szpikanardy  woniała
A  po  chwili  we  błocie  wnet  będzie  leżała.  
Nie  toć  jest  jeszcze  rozkosz,  iż  kto  w  obfitości  
Swiata  marnie  używa  a  bez  roztropności.
Umie-ć  też  to  i  źwirzę,  co  po  lesie  chodzi,
Skacze  sobie  bujając,  aż  w  sidło  ugodzi.
A  wszakoż  nade  wszytko  dobre  dokończenie
To  ma  mieć  w  każdej  rzeczy  osobne  baczenie.  
A  kto  tego  nie  patrzy,  prędko  sie  wybodzie.
Bo  więc  i  nalepszą  rzecz  przywiedzie  ku  szkodzie,
Ktora  gdy  bez  rozmysłu  sprawowana  będzie,
Uplecie  sie  jako  kot  we  zgrzebiach  na  grzędzie.
Dobryć  miod  pczołom  bywa,  kiedy  ji  zbierają,
A  wżdy  widzisz,  dla  niego  iż  gardła  dawają.  
I  mysz  nędzna,  gdy  u  niej  orzechy  baczą,
Barzo  więc  ją  motyką  prześladować  raczą.

Takież  i  bogaczowi  czasem  złoto  wadzi,
A  pewnie  z  każdej  strony  czyhają  nań  radzi,  
Aby  go  podkopali  jako  krzeczka  w  jamie.
Nie  zawżdy  jego  miłość  ma  skromne  wyspanie.  
Jedni  radzą,  jakoby  na  nim  wyłudzili,
Drudzy  zasię  dla  spadku  radzi  by  go  zbyli.
Drudzy  też  dybią  z  kąta,  aby  go  okradli,
A  jako,  kto  gdzie  może,  by  czego  dopadli.
Jako  pies  na  łańcuchu  wszytko  służy  skrzyni,
Ano  ni  sie  obaczy,  gdy  to  weźmie  iny.
A  by  jeszcze  poczciwie  to  sie  szafowało,
A  co  komu  należy,  po  nim  sie  dostało!
Ale  sam  sie  tu  nędze  nacirpi  więc  w  pracy,
A  po  śmierci  to  drapią:  mniszy,  popi,  żacy,
Szafarz  a  egzekutor;  lecz  primus  to  lepszy,
Ten  zawżdy  miedzy  wszemi  dział  bierze  nalepszy.
Tak  więc  szarpanina,  ach  moj  miły  panie,
Ledwe  sie  i  trzecia  część  potomkom  dostanie.

A  tak  marne  rozkoszy  świata  omylnego,  
Ty-ć  przysmaki  miewają  u  stanu  każdego,  
Iż  go  tu,  by  niedźwiedzia,  wszędy  za  nos  wodzą,
A  chociaj  wzgorę  skacze,  barzo  mu  więc  szkodzą.
Bo  chociaj  ty  potrawy  cukrem  potrząsają,
Ale  przedsię  w  pośrzodku,  wierz  mi,  gorzkość  mają.
Ale  gdy  rozumem  a  bojaźnią  Bożą
Nadobnie  potrzęsione  przed  kogo  położą,
A  sałata  z  mierności  uczyniona  ktemu,
Ta  potrawa  smakuje  nadobnie  każdemu.
A  ta  karmia  każdemu  żołądkowi  zdrowa.
Nie  zadmie  po  niej  oczu  pewnie  jako  sowa.
Nie  trzeba  tam  kasyjej  ni  żadnych  syropow,
Bo  sie  dobra  krew  mnoży  u  takowych  chłopow,
Co  z  rozumu  a  z  miary  potrawy  działają,
Z  cnoty  a  z  Boskiej  wolej  wnet  to  przechowają.
A  cokolwiek  swą  wolą  a  złą  myślą  cuchnie,
Wnet  oczy  podsinieją,  wnet  z  tego  brzuch  puchnie.
Bo  na  poły  z  truciną  są  takie  potrawy,
Ktore  są  bez  rozmysłu  a  bez  dobrej  sprawy.

A  tak  gdyż  wszytki  rzeczy  ku  końcu  przychodzą,
A  mądrzy  pospolicie  zawżdy  na  to  godzą,
Aby  je  ku  takiemu  na  wszem  przytaczali,  
Ktory  by  napoczciwszy  sobie  obaczali."

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  nauczże  mnie  tego,
Jakobych  ja  swe  sprawy  do  końca  takiego
Mogł  przywieść,  ktore  by  sie  potym  podobały
Bogu,  światu  i  ludziom,  a  mnie  też  dodały  
Dobrej  myśli,  pociechy  i  poczciwej  sławy,
Abych  wżdy  żył  na  świecie  jako  człowiek  prawy.
Bo  widzę,  iż  mie  Pan  Bog  tu  do  ciebie  przygnał,
A  rad  bych  twoje  imię,  by  mogło  być,  wiedział."

Powiedział  mu  on  człowiek:  "Sokrates  mi  dzieją,  
Acz  niektorzy  na  świecie  z  mych  sie  nauk  śmieją,
Mowiąc,  iż  me  rozprawy  k  szalonym  podobne,
Gdyż  ja  chwalę  poczciwe,  a  ganię  niegodne."

Rzekł  młodzieniec:  "Dawnom  ja  słychał  o  twym  stanie,
Ale  z  tego  bądź  wiecznie  pochwalon,  moj  panie,  
Że  już  teraz  i  oczy  czego  pożądały
Widzą,  o  czym  sie  pirwej  uszy  nasłuchały.
Szpetna  wrona  nie  umie  nigdy,  jedno  krakać,
Prosta  kokosz  domowa,  zniozszy  jaje  -  gdakać.
Takież  też  marny  język  a  szalona  głowa,  
Ta  może  prawdę  ganić  i  poczciwe  słowa."

Powiedział  mu  Sokrates,  iż  to  nic  nie  szkodzi,
Gdy  pies  szczeka  a  głos  sie  po  wiatru  rozchodzi.
"Ale  ty  to,  proszę  cię,  pilnie  na  pamięci
Miewaj,  a  niech  ci  sie  to  zawżdy  w  głowie  kręci,  
Iż  co  jest  bez  rozumu,  bez  cnoty,  bez  miary,
A  gdy  jeszcze  o  Bodze  nie  masz  dobrej  wiary,
A  ktorzy  tak,  by  bydło,  na  świecie  mieszkają,
Ci  na  wszem  dokończenie  zawżdy  marne  mają.
Już  tam  żadna  nadzieja,  by  dobrze  być  miało,
Już  sie  tam  nędznie  wszytko  w  tej  głowie  zmieszało."

Rzekł  młodzieniec:  "Moj  panie,  bych  jeszcze  rozumiał,
Co  to  jest  Boża  wola  a  w  niej  chodzić  umiał.
Gdyż  słyszę,  iż  bez  tego  i  rozum,  i  miara
Nie  może  być  gruntowna,  gdzie  nie  będzie  wiara.
Ale  gdy  kto  tam  z  gory  w  tej  opiece  chodzi,
Już  sie  go  wszytko  lęka,  złe  mu  nie  zaszkodzi.

Powiedział  mu  on  Mędrzec:  "Wszakem  ci  powiedał,
Abyś  w  swych  wszytkich  sprawach  zawżdy  końca  patrzał.
A  toć  jest  cel,  toć  koniec  na  świecie  wszytkiego
A  żadna  rzecz  gruntowna  nie  będzie  bez  tego:
Mieć  na  pieczy  powinność,  cnotę,  bojaźń  Bożą,
Już  stąd  ine  przypadki  poczciwe  sie  mnożą.
A  chceszli  prawie  k  temu  końcowi  przychodzić,
Już  jako  pilny  sługa  musisz  Panu  godzić.
Widzisz,  iż  tu  na  świecie  wdzięcznie  to  pan  każdy
Przyjmuje,  kiedy  sługa  pilen  tego  zawżdy,
Iż  sie  ku  jego  woli  ustawicznie  ćwiczy
A  też  częściej  suche  dni,  niżli  drudzy,  liczy.
Bo  takiemu  i  z  łaski  wiele  więc  dać  może,
I  w  każdej  go  potrzebie  ochotniej  wspomoże.
Patrzaj,  jaki  to  Bog  jest  pan  wszytkiego  świata,
Jaka  jest  jego  dziwna  srogość  i  zapłata.  
Gdyż  jedni  z  cnot  a  z  łaski  źle  czynić  przestają,  
A  drudzy  strach  a  męki  w  tym  na  pieczy  mają.  
Patrz,  jako  srogie  działa  od  niego  trzaskają
A  jako  straszne  ognie  po  światu  latają.
A  wszytek  świat,  gdyby  chciał,  zniszczyłby  w  godzinie.
Tak  jego  dziwna  możność  na  wszem  dziwnie  słynie.
Widzisz,  jako  przed  nim  drżą  krole  i  książęta,
A  straszliwie  na  wszytek  świat  ta  moc  rozpięta.
A  snadźby  to  już  mniejsza,  gdyby  zniszczył  ciało,
Ale  i  duszy  pewnie  już  by  sie  dostało.
A  niechaj  tu,  jako  chce,  co  nazacniej  słynie,  
Wszytko,  kiedy  on  raczy,  przeminie  w  godzinie.
Gdyż  dusza,  żywot,  ciało,  wszytko  w  jego  mocy.
A  kto  sie  wydrzeć  może  z  takiej  srogiej  mocy?
Już  rozumiesz,  co  jest  strach,  gdy  go  nie  słuchamy.
Nuż  zasię,  jakie  dziwne  łaski  z  niego  mamy.  
Już  by  sobie  w  czym  inym  prożno  dobrze  tuszyć,
Jeśliby  nas  to  dwoje  wżdy  nie  miało  ruszyć.
Patrz,  jako  ziemia,  drzewa  pięknie  zakwitają,
Jakie  wdzięczne  owoce  nam  z  siebie  dawają.
Zwirzęta  i  bydlęta  jako  tu  bujają,  
A  przedsię  człowiekowi  podatki  dawają.
Nie  sobie  nosi  owca  wełny  na  swej  szubie,
Kiedy  chce  ten  nędzny  człek,  zawżdy  ją  oskubie.
Ptaszek  pierze,  miod  pczoła,  a  woł  nosi  rogi.
Gdy  każą,  musi  je  dać  nędzniczek  ubogi.  
Złoto,  srebro,  kamienie  temu  to  człowieku
Wszytko  sprawił  k  roskoszy  ten  pan  tak  od  wieku.
Ryba  w  szyrokim  morzu  iako  bystrze  pływa,
A  wżdy,  gdy  chce  ten  człowiek,  w  jego  ręku  bywa.
Owa,  cożkolwiek  w  sobie  ma  ten  świat  szyroki,  
Wszytko  to  w  jego  mocy.  Na  koniec  obłoki,
Miesiąc,  słońce  i  gwiazdy  jako  służą  jemu,
Swiecąc  we  dnie  i  w  nocy,  by  komu  dobremu.
A  snadź  jeszcze  na  koniec  rozkazał  anjołom,
Aby  na  wszem  służyli  tu  tym  marnym  wołom.  
A  przedsię  go  ani  strach,  ni  dobroć  nie  ruszy,
Przedsię  on  tu  bujając,  dobrze  sobie  tuszy.
Mnima,  aby  jego  świat,  a  nigdy  o  Boga
Nie  dba,  ani  cnotę  -  zawżdy  we  łbie  trwoga.
A  żaden  sie  w  tym  smrodzie  obaczyć  nie  może,
Jeśliże  go  tenże  Pan  z  łaski  nie  wspomoże.
O  nędzo!  O  ślepoto  narodu  błędnego,
Iż  ni  łaski  nie  baczysz,  ani  strachu  swego,
Ktory  cię  bezpochybnie  na  wszem  nie  ominie!
A  jeśli  sie  nie  uznasz,  wszytkoć  z  duszą  zginie.

Bo  patrzaj,  jako  za  to  Pan  na  rownej  rzeczy
Przestał  z  tego  narodu,  kto  by  miał  na  pieczy.
A  mało  za  ty  łaski  od  nas  potrzebuje,
Choć  nas  tak,  jako  słyszysz,  obficie  daruje.
Nie  chce  nic,  jedno  bychmy  tu  poczciwie  żyli
A  za  ty  dobrodziejstwa  wiecznie  go  chwalili."

Rzekł  młodzieniec:  "Krotkać  rzecz  ale  węzłowata.
Poczciwie  żyć  -  to  słowo  siła  tu  naplata.
A  silniej  by  tu  na  to  iście  glozy  trzeba,
Bo  sie  ten  tekst  rozciągnął  od  ziemi  do  nieba."

Powiedział  mu  on  mędrzec:  "Prawdać,  panie,  młody,  
Iżby  ten  tekst  musiał  mieć  szyrokie  wywody,  
Co  to  jest  poczciwe  żyć,  bo  sie  w  tym  zamyka,  
O  czym  każdy  cnotliwy  tu  sie  pilnie  pyta.  
Bo  to  jest  poczciwie  żyć,  kto  na  tym  przestawa,
Co  komu  wedle  stanu  z  łaski  Pan  Bog  dawa
A  rozezna  powinność  na  wszem  stanu  swego,
A  zawżdy  tego  pilen,  co  mu  przystojnego.
Jeśliś  na  co  przełożon,  używajże  miary,
Abyś  mądrze  szafował  ony  Boskie  dary,
Ktoreć  tu  są  nadane  hojnie  z  łaski  jego,
Aby  imi  szafował  wedle  stanu  swego,
Nie  na  pychę,  na  upor,  a  nie  na  swą  wolą,
Boć  iście  nie  na  to  Pan  zasiewa  tę  rolą.
Nie  rozciągajże  sie  w  tym,  by  świnia  w  barłogu,
A  strzeż  sie  onego  jej  marnego  nałogu,
Ktora  nie  dba,  by  jedno  młotem  brzuch  natkała,
A  potym  aż  po  uszy  we  błocie  leżała.
Pomni,  że  cie  stworzył  Pan  podobnego  k  sobie  
W  obyczajoch  a  w  cnotach,  ale  nie  w  osobie.
Abyś  tak  był,  jako  on,  na  wszech  sprawach  wierny,
Cnotliwy,  sprawiedliwy  a  wszem  miłosierny.
Widzisz,  jako  on  dobre  miłuje,  złe  karze,
Takżeć  też  chce  po  każdym,  kogo  na  tym  wsparze  
Posadził  tu  na  świecie,  aby  takież  czynił:
Dobre,  aby  miłował,  a  złe  zawżdy  winił.
Nie  patrzał  na  powinność,  ni  na  żadne  dary,
Jedno  na  wszem  używał  sprawiedliwej  miary.
A  gdy  uźrzysz  nędznika  krzywdą  ściśnionego,  
Ratuj  go,  kędy  możesz,  a  wyrwi  go  z  tego.
Ubogiego,  sirotkę  wspomagaj  czym  możesz
Z  tych  darmo  danych  darow;  wszak  na  to  nie  orzesz.
A  byś  dobrze  i  orał  i  rękami  robił,
Ratuj,  chceszli,  by  twoj  stan  Pan  Bog  na  wszem  zdobił.  
Bo  obiecał  każdemu  nagrodzić  sowito.
Wierz  mi,  że  to  więtszy  skarb,  niżli  wielkie  myto.
A  chce  tu  jako  słońce  prawdą  takowego
Objaśnić,  a  jako  śnieg  zbielić  złości  jego.

A  toć  twoja  powinność,  jeśli  w  jakim  stanie  
Tu  nacz  będziesz  wywyższon;  ineć  wszytko  tanie.
Bo  cie  wszędy  na  ine  świat  będzie  zawodzić.
Aleć  radzę,  stoj  mocno,  a  nie  daj  sie  zwodzić.
Boć  będzie  dziwne  czaczka,  figle  ukazować,
Wołając  na  cie  zewsząd:  "Niech  będzie  pana  znać!"  
A  djabeł  z  drugiej  strony  też  za  uchem  szepce:
"Nie  bądź  pochyłem  drzewem,  niech  cie  nikt  nie  depce.
Coż  po  tym,  iż  masz  dosyć,  a  nie  znać  na  tobie?
Zaż  lepiej,  iż  leda  kto  weźmie  to  po  tobie?
Mogłbyś  sie  ty  otrząsnąć,  boby  cie  z  to  było;
Siła  by  ich  przed  tobą  ogon  pod  się  kryło."
Ale  ty  nie  odwodź  sie  od  poczciwej  rzeczy,
A  chociajbyś  mogł  stłumić,  miej  Boga  na  pieczy.
Uźrzysz,  żeć  sie  sowito  to  potym  nagrodzi:
Sława  z  pełna,  a  on  już  kłaniając  sie  chodzi.
Bo  poczciwe  milczenie  ugodzi  w  to  czyście
A  za  srogie  karanie  stanie  w  drugim  iście.

A  jeśliżeś  mniejszego  stanu  tu  na  świecie,
Niechże  cie  nic  marnego  na  cnocie  nie  gniecie.
Żyw  poczciwie,  a  miłuj  bliźniego  życzliwie,
A  obchodź  sie  na  wszytkim  z  każdym  sprawiedliwie.
Uźrzysz,  anoć  ze  wszech  stron  płynie  czego  trzeba.
I  potomstwo  nie  będzie  twe  nabywać  chleba.
A  bychmy  i  obietnic  w  tym  żadnych  nie  mieli,
Alechmy  to  już  jaśniej  niż  słońce  widzieli.
Niechaj  będzie,  jaki  chce,  kiedy  tu  poczciwie
Nabywa  swego  chleba,  zawżdy  hojnie  żywie.
A  on  marnik,  co  ji  więc  i  z  kamienia  kuje,
Zawżdy  smęcien  a  zawżdy  w  nędzy  utyskuje.
A  po  nim  sie  rozleci,  jako  plewy,  wszytko,
Wszak,  kiedy  to  widamy,  patrzać  na  to  brzydko.
A  to  już  będziesz  wiedział,  co  to  jest  poczciwie
Żyć  na  świecie,  żyć  wiernie,  a  żyć  sprawiedliwie."

Młodzieniec  potym  rzecze:  "Ach  moj  miły  panie,
Święteż  to  twoje  było  takie  winszowanie.
Aleś  mi  jeszcze  drugą,  trudniejszą  powiedział,
Jakiej  Pan  własnej  chwały  ode  mnie  będzie  chciał."

Powiedział  mu  filozof:  "Moj  braciszku  miły,
Za  naszej  ci  pamięci  ty  kstałty  nie  były,
Jako  dzisia  na  świecie  to  ludzie  sprawują,
Iż  właśnie  swą  powinność  Bogu  okazują.
Wiesz,  że  Bog  nie  ma  ciała,  ale  jest  duch  prawy,
A  też  więcej  duchownej  w  każdym  patrza  sprawy.
Bo  nie  dosyć  ći  na  tym,  co  sie  tu  mowiło,  
Gdyby  fałecznym  sercem  wszytko  sie  czyniło.
Ale  słyszę,  iż  ten  Bog  widzi  i  wnętrzności,
Każdego  cnotę  znając,  a  nic  w  omylności
Nie  może  sie  zataić  przed  nim,  serce  żadne.
A  umie  on  rozeznać,  gdzie  wierne,  gdzie  zdradne.  
A  nawdzięczniejsza  chwała  to  zawżdy  u  niego,
Co  mu  wdzięcznie  pochodzi  z  serca  uprzejmego,
Nigdy  nie  zmazanego  w  zakrytej  chytrości,
Ktore  przed  nim  drżąc  stoi  wiernej  niewinności,
Rozeznawając  i  strach  i  dobroci  jego,  
Wyznawając  go  Panem  stworzenia  wszytkiego,
W  żadnym  inym  stworzeniu  nadzieje  nie  mając,
Jemu  w  niebie,  na  ziemi  wieczną  chwałę  dając.
Toć  jego  wdzięczne  dary,  toć  wszytki  ofiary,
A  tego  wszędy  uczył  świecki  zwyczaj  stary.  
Bo  i  za  naszych  wiekow,  chociaj  go  nie  znali,
Przedsię  wszyscy,  iż  tak  jest,  na  to  sie  zgadzali.
A  kiedy  kto  wykroczy  z  swojej  powinności,
Już  tam  są  nieprzebrane  dobroci  hojności,
Kiedy  sie  kto  z  pokorą  uciecze  do  niego,  
Barzo  prędko  znajduje  miłosierdzie  jego.  
Nie  trzeba  tam  ni  darow,  ani  pomocnikow.
Sam  on  k  sobie  pociąga  upadłych  nędznikow.
A  kto  mu  smutne  serce  a  oczy  ze  łzami
Z  wiarą  poda,  już  wszytko  tam  zjednają  sami.  
Byłoć  by  jeszcze  wiele  barzo  mowić  o  tym,
Ale  ty  więc  po  woli  dopytasz  sie  potym.
Bowiem  gdy  ty  dwie  rzeczy  będziesz  na  pieczy  miał,
Wierz  mi,  nigdy  konfuze  przed  nim  nie  będziesz  stał.

Patrzajże,  jako  to  Bog  dziwnie  miłościwy,
Gdyż  jego  wielmożności  żadny  język  żywy
Wymowić,  ani  rozum  ogarnąć  nie  może.
Bo  o  tej  wielmożności  a  kto  mowić  może?
On  z  siebie  sam  wszytko  ma,  a  nic  od  żadnego
Nie  potrzebuje  nigdy.  A  wszyscy  od  niego,
Jako  w  garści  kurczątka,  odrobin  patrzymy,
Gdyż  z  jego  hojnej  łaski  wszyscy  tu  żywiemy.
On  początku  ni  końca  nigdy  mieć  nie  będzie.
Jego  dziwny  majestat  jako  sławny  wszędzie.
Drży  piekło,  ziemia,  morze  i  niebo  sie  kręci,
A  przed  jego  nogami  padają  i  święci.

Poźrzy-ż  zasię  na  tego  człowieka  nędznego,  
Czymże  wżdy  jest  namniejszym  podobien  do  niego.  
Jako  wielbłąd  do  muchy,  a  woł  do  komora,  
Tak  k  niemu  jest  podobna  ta  marna  potwora.
Bo  by  mowy  nie  było  a  rąk  jeszcze  k  temu,
Już  by  końca  nie  było  źwirzęciu  takiemu,
Ktore  by  nad  to  w  lesie  miało  sprosniejsze  być,
Kto  by  chciał  jego  sprawy  rozumem  uważyć.
A  wżdy  powiedają,  iż  Pan  dla  człowieka
Niebo  i  ziemię  stworzył,  tak  jakoż  od  wieka.
Niech  temu  nikt  nie  wierzy,  by  dla  tego  osła
Ta  wielka  Pańska  praca  tu  na  świat  urosła.
Wszytkoć  to  ku  swej  chwale  tak  chwalebnie  sprawił.
Ale  patrz,  jaką  łaskę  nad  nędznikiem  zjawił:
Z  szczyrej  swojej  dobroci,  nie  z  jego  godności,
Podłożył  mu  pod  nogi  ziemskie  osiadłości.

Bo  patrz  na  ludzkie  stany,  na  jakiej  są  krysie,
Rownie  gdy  jako  jabłko  tacza  sie  po  misie,  
Z  wirzchu  piękne  czyrwone,  a  wewnątrz  sprochniałe.
Bo  je  tam  robak  gryzie,  chociaj  sie  zda  całe.
O,  gdyby  każdy  weźrzał  z  nas  wewnątrz  do  siebie,
Jaki  tam  marny  robak  ustawicznie  grzebie!
A  nie  jeden,  dosyć  ich.  A  kto  je  wyliczy,  
Jako  nas  ten  marny  świat  ustawicznie  ćwiczy?
Frasunk,  kłopot,  niemocy,  a  sumnienie  gorsze,
To  jeszcze  barziej  gryzie,  to  ma  żądło  sporsze.
A  chociaj  sie  to  z  wirzchu  jabłuszko  czyrwieni,
Wierz  mi,  gdy  sie  obaczy,  iż  wnet  farbę  zmieni.  
Kiedy  sie  kto  rozmyśli  na  upadki  swoje
A  za  jednym  przypadnie  wnet  ich  tyle  troje.

Bo  niechaj  i  krol  siędzie  złotem  zhafftowany,
A  z  rozlicznym  kamieniem  w  koronę  ubrany,
Gdy  weźrzy  na  swe  czasy,  co  mu  przypaść  mają,  
A  jako  nań  rozliczni  stanowie  czyhają,
A  jakie  krotkie  jego  ono  państwo  będzie,
Wieręć,  mu  nie  wesoła  w  głowie  piosnka  gędzie.
Potym  po  małej  chwili  na  deszce  już  leży,
Już  co  sie  mu  kłaniało  precz  od  niego  bieży.  
Bo  już  każdy  na  ten  czas,  co  może,  to  chwyta,
A  o  inszym  sie  panu  co  napilniej  pyta.
A  to  w  niwecz,  iż  sie  stłukł  jako  bańka  śklana,
Co  na  to  i  owo  była  udziałana.
A  to,  co  do  niej  wleją,  tym  będzie  śmierdziała,  
A  potym  sie  gdzie  na  śmieciu  na  marnym  leżała.

Patrzajże  tu  godnośći  nędznego  człowieka,
A  dziwnej  Pańskiej  łaski  nad  nim  aż  do  wieka.
Bo  skądże  tę  godność  ta  chimera  miała?
Darmoć  mu  a  z  dobroci  ta  sie  łaska  zstała.  
A  tak  gdyż  taką  dobroć  znamy  Pana  tego,
Toć  jest  wszech  rzeczy  koniec  cisnąć  sie  do  niego,
Gdyż  z  niego  taką  miłość  a  tę  łaskę  znamy,
Iż  tu  wszytko  od  niego  bez  wszech  zasług  mamy.

Lecz  ich  wiele  unosi  świecka  krotochwila,
Ktory  je  tak  pobłaźnił  jako  jaki  wiła,  
Że  oni  na  czym  inszym  tę  czapkę  wieszają,  
A  ty  nędzne  przypadki  szczęściu  przyczytają.  
Bo  każdego  przełomi  miłe  przyrodzenie,
A  rychlej,  niżli  w  cnoty,  przywiedzie  w  zgorszenie.
Bo  gdy  weźrzy  w  źwierciadło,  ano  twarz  rumiana,
A  czarne  brwi  na  białym,  jako  malowana.
Poźrzy  na  pasamany  a  na  pstre  tkanice,  
Patrząc,  jeśli  gdzie  czego  nie  oblokł  na  nice.  
Koń  mu  wiodą  z  forboty,  na  pochwach  sie  trzęsą,  
A  k  temu  mu  podadzą  pstrą  sukienkę  kęsą.  
To  już  tam  we  łbie  będzie  taka  dziwna  trwoga  -  
Mnima,  by  w  niebo  leciał,  nie  dba  nic  o  Boga.

Takież  druga  z  brameczką  pięknie  ustrzępioną
A  z  koszulką  listwami  nadobnie  upstrzoną,,
Bieretek  z  feretkami  a  pioreczko  za  nim,
Łańcuszek  z  alszbaniczkiem  a  serdeczko  na  nim.
Sajan  z  dziewiącią  bramow  by  zbił  obręczami,
To  sie  już  zda,  by  wszyscy  biegali  za  nami.
A  tyć  więc  nas  pstrociny  odwodzą  od  tego,
Że  nie  możem  rozeznać,  co  nam  potrzebnego.
Więc  k  temu  zdrowie,  zacność,  na  wszem  szczęście  k  temu
Przypadnie  do  tych  pstrocin  po  myśli  takiemu.
Już  mu  sie  zda,  iż  świata  i  Boga  nie  trzeba,
Bo  mnima,  aby  tak  z  tym  z  dawna  zleciał  z  nieba.
Ano  jeszcze,  nieboże,  nie  jeden  dzień  ciepły
Czyni  wiosnę  po  zimie;  bo  wiatr  jako  wściekły
Ni  wzwiesz,  kiedy  przypadnie  z  śniegiem  albo  z  mrozem;
Tak  z  nami  czas  chodzi,  jako  kat  z  powrozem.
Także  i  ty  w  jednym  rozkoszy  pokładaj.
Czasem  sie  też  o  drugie  rozumu  dokładaj.
Bo  lepszy  brog  niżli  snop,  gdy  tam  inych  wiele.
Takżeć  nie  jedno  szczęście  ma  czynić  wesele."

Rzekł  młodzieniec:  "Rozumiem,  iż  na  to  przemawiasz,  
Iż  tu  jedno  cielesne  rozkoszy  wymawiasz,
Iż  to  jeszcze  zacniejsze,  w  czym  sie  dusza  kocha,
Gdyż  tu  każda  rzecz  świecka  odmienna  a  płocha."

Powiedział  mu  filozof:  "A  coż  ty  rozumiesz?
Widzę,  iż  wżdy  po  części  mowić  o  tym  umiesz.  
Jeśliże  na  tym  dosyć,  iż  ciało  ubrane,
A  na  miłej  duszycy  wszytko  odrapane?
Wszakeś  sie  już  nasłuchał  o  takim  nałogu,
Kto  leży  bez  rozumu,  by  świnia  w  barłogu.
Cnotę,  miarę,  wolną  myśl  prze  rozkosz  utraci.  
O,  wierz  mi,  iż  to  drogo  każdy  tak  płaci.
Wiesz  też,  iż  ty  pieszczotki  a  świeckie  mocarze
Na  wszem  Pan  Bog  i  szczęście  zawżdy  dziwnie  karze:
W  jakich  niebezpiecznościach  świata  używają
I  w  jakich  ustawicznie  trudnościach  bywają.  
O,  dostojne  zwoleństwo  nad  wszytki  świątości,
Toć  ty  jedno  domieszczasz  bezpiecznych  radości!
I  coż  owi  zamkowi  przed  wieśnymi  mają,
Nad  ktoremi  stroż  woła,  łańcuchy  brząkają
Około  wrot,  a  w  każdych  drzwiach  chłop  z  włocznią  stoi.  
By  go  nie  ubieżano,  nieborak  sie  boi.
A  ow,  co  wolnej  myśli,  nic  nie  myśli  o  tym,
Przespawszy  sie  bezpiecznie,  przechodzi  sie  potym
Albo  sam,  albo  gdy  ma,  tedy  z  przyjacielem;
A  wszytko  sie  z  nim  śmieje,  a  wszytko  z  weselem.  
Nie  chodzi  chłopiec  za  nim  z  granatem,  z  rusznicą,
Albo  jako  na  wilka,  z  okrutną  sulicą.
Przechadza  sie  z  laseczką  po  sadu,  po  polu,
Patrzy,  jeśli  w  pszenicy  nie  będzie  kąkolu.
Albo  jedzie  z  myśliwstwem,  a  swej  krotochwile
Używa  w  bezpieczeństwie,  sobie  k  woli,  mile.
Potym  przyjedzie  do  domu:  ano,  już  gotowo.
Zje  sobie  smaczny  kąsek  a  barzo  mu  zdrowo
Po  wczorajszym  wieczorze,  bo  sie  marnie  chował,
A  teraz  też  ostatek  z  przechadzki  przechował.
Siedzi  sobie  w  koszuli,  do  drzwi  nie  pogląda,
Jeśli  go  kto,  szpiegując  dziurą,  nie  zagląda.
A  z  tych  ci  to  rozkoszy  dusza  sie  raduje,
Gdy  nic  niebezpiecznego  o  sobie  nie  czuje.
A  k  temu  sława  z  pełna,  rozum,  cnota,  zdrowie.
A  co  ma  być  lepszego,  niechaj  każdy  powie.

Bo  kto  sie  wda  w  trudności,  już  wolność  zaprzeda,  
Acz  czasem  i  sam  na  się  rozmyśliwszy,  bieda.
Patrzaj,  i  sojka  w  klatce  oszemłana  bywa;  
Gładsza  owo,  co  w  lesie  wolności  używa.
Chociaj  owę  przykryją  a  dadzą  twarogu,
Lepiej  naszy  wygrali  w  lesie,  chwała  Bogu,
Co  siebie  po  drzewinie  po  woli  latają,
A  jagodki,  jakie  chcą,  w  rozkoszy  zbierają.
Takżeć  kto  swej  wolności  nie  przeda  w  niewolą,
Już  z  lepszą  myślą  kroczy,  już  mu  szydła  golą.
Acz  ich  wiele,  na  rownym  co  by  mogli  przestać,
Wolą  sie  do  pożytku  w  niewolą  zaprzedać.
Ani  dospać,  ni  dojeść,  ni  wczasu  żadnego
Nie  mogą  mieć,  dla  kęsa  pożytku  nędznego.
Ano  co  jest  pożytek?  Kto  nie  ma  wolności,
Podobien  jest  k  wołowi,  ktory  w  obfitości
Ma  przed  sobą  wszytkiego,  a  w  powrozie  rogi,
Potym  ni  wzwie,  gdy  zginie  nieborak  ubogi.
Bo  bez  wzruszenia  cnoty  trudno  w  to  ugodzić.
Musi  każdy  w  tym  jarzmie  zawżdy  opak  chodzić.
Zełgać,  zdradzić,  pochlebić,  to  k  temu  przysmaki,
Gdyż  na  świecie  rychlej  dziś  pożywi  sie  taki.
Ale  zawżdy  w  rozkoszy,  jako  pies  pod  wozem,  
K  temu  grzech  za  nim  chodzi,  jako  kat  z  powrozem.
Bo  u  takich  już  i  Pan  zelżon  bywa  zawżdy,
Gdyż  tu  jego  obietnic  pełen  wierny  każdy,
Iż  kto  mu  stale  dufa,  zawżdy  dobro  jego
Hojnie  sie  rozkorzeni  od  niego  samego.  

My  przedsię  nie  dufając,  człowieka  szukamy,
A  snadź  więtszą,  niż  w  Panu,  w  nim  nadzieję  mamy,
Umizgając  sie  przed  nim,  jako  dudek  w  czubie.
A  on,  jako  i  drudzy,  w  tychże  śmieciach  dłubie.
Nie  inaczej  gdy  sroki  za  sową  latają,  
Narzektawszy  sie  darmo,  nic  za  to  nie  mają.
A  to  w  niwecz,  co  sie  ich,  by  jastrząbi  ptakow,
Naskubą  ci  puhacze,  prostych  nieborakow.

Acz  sie  więc  jako  wrony  czasem  w  kupę  zlecą,
Kraczą,  wrzeszczą,  a  drudzy  jako  sroki  rzekcą,  
A  jako  jastrząb  ktorą  za  ogon  połapi,
To  wnet  pilnie  każda  sie  do  swego  krza  kwapi.
Więc  sie  pod  skrzydło  dłubie,  a  w  nos  drapie  nogą,
A  ono  przedsię  dawią  nędznicę  ubogą.
Ale  gdy  sie  wszytki  pospołu  skupiły,  
I  ciotkę  by  odjęły,  i  jastrząba  zmyły.
Prosto  jako  gdy  myszy  kota  z-imać  chciały,
Chcąc  nań  dzwonek  uwiązać,  aby  go  słyszały;
Ale  gdy  na  to  przyszło,  kto  ma  wiązać  dzwonek,
Wnet  każda  szła  pod  strzechę,  wtuliwszy  ogonek.  

Ale  by  sie  świniego  też  czasem  uczyli,
Snadźby,  niż  ony  wrony,  też  zacniejszy  byli.
Ktore,  kiedy  gdzie  jedna  uwiąźnie  za  nogę,
Wnet  około  niej  czynią  wszytki  spolną  trwogę,
Że  i  płoty  roztrzęsą,  i  wilka  oskubą,
A  nie  zawżdy  od  nich  w  las  idzie  z  pełna  z  szubą.

Ale  strach  a  pochlebstwo,  a  zła  wiara  k  temu,  
Odejmuje  ten  rozum  i  stałość  każdemu,  
Iż  Panu  nie  dufamy,  a  u  świata  tego  
Szukamy  każdej  rady  i  ratunku  swego.
A  gdy  o  Nim  nie  wiemy,  On  też  o  nas  nie  chce,
A  też  ty  sobiepany  tak  leda  kto  depce.
Ale  kto  już  w  swobodzie  na  rownym  przestanie
A  nie  kładzie  nadzieje,  jedno  w  wiecznym  panie,
Nie  trzeba  mu  pochlebstwa,  nie  trzeba  mu  kłamać,
Ani  czapki  z  kolany  aż  do  ziemi  łamać.
I  obiema  więtsza  część,  kiedy  prawdą  świętą
Pojdą  z  sobą,  złomiwszy  nieprawdę  przeklętą.
Bo  ta  część,  co  z  nieprawdy  a  z  pochlebstwa  rośćie,
Rownie  by  sroka  wronie  kłaniała  sie  proście.

A  tak  zaż  to  nie  rozkosz  swój  stan  uważywszy,  
A  tak  marne  przypadki  świeckie  obaczywszy.  
Przestać  na  tym,  co  Bog  dał,  a  zawżdy  w  mierności
Używać  swoich  czasow  z  rozkosznej  wolności.
Nadobnie  Horacyjus  rozkosz  świata  tego  
Wypisał;  a  napirwej  zaczął  ją  od  tego,  
Gdy  kto  rownego  dobra  szczęściem  przypadłego,  
Używa  z  poczciwością  wedle  stanu  swego,
Radą  a  trudnościami  mało  sie  zabawia,  
Na  zwadę  niepotrzebnie  nigdy  nie  załawia.  
Żywność,  ubior  poczciwy  wedle  potrzeby  ma,
A  nikomu  dudkując  w  oczy  nie  zabiega.
A  gdy  k  temu  uroda  a  z  rozumem  zdrowie,
Są-li  więtsze  rozkoszy,  niechaj  każdy  powie.
I  wierę,  bez  trudności,  kiedy  szczęście  raczy,
Może  tak  swoj  stan  chować,  gdzie  sie  kto  obaczy.
A  rownym  gospodarstwem  i  w  rownej  trudności
Może  każdy  snadnie  przyć  k  poczciwej  żywności.
A  zaż  nie  hojnie  ziemia  nam  dawa  pożytki,  
A  sowito  nagradza  nam  roboty  wszytki.
Patrzaj  na  ogrodniczkę  w  maluczkim  ogrodzie,
Jako  ona  z  daleka  zabiega  przygodzie.
Uźrzysz  na  małym  miejscu  na  każdej  grzędzie,
A  no  i  troje  piętro  czasem  na  niej  będzie.  
Roście  z  ziemi  korzenie,  a  na  wirzchu  szczepy,
A  pod  nimi  podziała  przedsię  z  chrostu  sklepy,
Na  ktorych  rozne  zioła  stoją  z  dunicami,
A  drugie  tak  po  brozdach  rostą  na  nich  samy.
Więc  roże  podle  płotow,  więc  tu  włoskie  grochy.  
Owa  prożnego  miejsca  nie  najdziesz  ni  trochy.
Bo  gdzie  rozum  z  pilnością,  na  maluczkiej  rzeczy
Więcej  może  uczynić,  kto  to  ma  na  pieczy,
Pożytkow,  niż  onemu  chłopu  leniwemu,  
Byś  też  dał  i  trzy  mile  ogrod  na  dłuż  jemu.  
Bo  tam  rychlej  pokrzywy,  jeżyny  a  łopian
Najdziesz,  niżli  rozmaryn,  gdzie  sie  przechadza  pan.

Nuż  też  jako  owieczka  drugiego  bogaci,
Bo  ta  kilka  od  roku  zawżdy  czyńszow  płaci:
Wełna,  nabiał,  jagniątko,  a  za  dwoje  sama  
Zstanie,  kiedy  potrzeba  przyjdzie  na  jej  pana.

Pczołka  też  to  mały  koszt,  jedno  jej  dać  pniaczek,
zawżdy  też  ten  na  mistrza  pilnie  robi  żaczek.
A  ktoby  sie  naliczył,  co  nam  lichwy  ziemia
Wydawa  hojnie,  wszytkim  z  każdego  plemienia,  
Bychmy  jedno  na  pieczy  Boskie  dary  mieli,
Jako  świnie  w  barłogu  darmo  nie  leżeli.
Azaż  nam  nie  wydawa  przysmakow  rozlicznych,
Onych  wdzięcznych  korzonkow,  onych  ziołek  ślicznych.
Ktemu  dziwnych  przypadkow  jako  to  przyprawić,
Iż  sobie  każdy,  by  pan,  może  gdy  sprawić
Oprocz  pychy  nadętej  a  obżarstwa  złego,
Ktore  czyni  z  mądrego  snadnie  szalonego.
Bo  i  rozum  i  zdrowie  razem  przy  tym  ginie.
Przedsię  to  nas  nie  rusza,  choć  to  dawno  słynie.

A  tak  moj  miły  bracie,  daj  wszytkiemu  pokoj.  
Radszej  o  wolnym  stanie  z  poczciwością  rokuj,  
A  nie  daj  sie  uwodzić  świeckiej  omylności,
Ktora  wszytki  przywodzi  na  dziwne  chciwości.
Uważywszy  mierny  stan,  siądźże  na  swobodzie,
Wziąwszy  żonkę  poczciwą,  bo  w  każdej  przygodzie
Już  będzie  towarzysza  miał  zawżdy  wiernego;
A  życzliwie  ratuje  już  jeden  drugiego.
Gdyż  i  nieme  źwirzątka  tę  powinność  mają,
Ze  więc  jedno  przy  drugim  czasem  gardła  dają."

Rzekł  młodzieniec:  "To  teraz  wspak  potrawy  stawiasz.  
Schwaliwszy  mi  swobodę,  w  niewolą  mie  wprawiasz.  
Zaż  takich  nie  widamy,  co  sie  ożeniają,
Jako  gęsi  na  wiosnę,  tak  sie  odmieniają.
Chodzi  by  podskubiony,  opuściwszy  skrzydła,
Już  sie  nie  po  szwu  porze,  już  nie  golą  szydła.
We  łbie  i  na  kołnierzu  pierza  pełno  wszędy,
Boty  spuścił  do  kostek  prawie  we  trzy  rzędy.
Rzepa  w  dole  pogniła,  grochu  nie  dostaje.
Słucha,  gdzie  kokosz  gdacze,  aby  znalazł  jaje.
Bo  co  sie  pirwej  musiał  jedno  o  się  starać,
Teraz  nędznik,  ani  wie,  czym  sie  pirwej  parać.
Bo  dom,  dzieci  a  żona,  nie  natkane  piekło.
Już  tam  odkroj,  skoro  sie  by  namniej  przypiekło.
Bo  chocia  i  z  siebie  drąc  tam  wszytko  podaje,
Przedsię  wszytkiego  mało,  zawżdy  niedostaje.
Kupisz  jej  dziś  koszulkę,  jutro  chce  rańtuszka,
A  na  święta  pstrej  sukniej,  ze  smalcem  łańcuszka.

Więc  sie  Jasiek  urodzi,  gotujże  mu  mamkę;  
A  skoro  pocznie  chodzić,  wnet  piastunkę  Hankę.
Sprawże  mu  pstry  kożuszek,  więc  czyrwoną  mycę,
A  mamkę  też  z  piastunką  przystroj  miłośniczkę,
Co  by  sobie  na  hajtuś  z  panięciem  chodziła.
Dajże  jej  jeść,  gdy  raczy,  by  go  nie  zgodziła.  
A  niż  onych  tłuczeńcow  z  kosmatym  odprawiasz,
Wierz  mi,  iż  prożną  folgę  pod  mieszek  podprawiasz.
Więc  gdy  Jasiek  doroście,  a  k  temu  Hanuśka,
To  wełnę,  by  z  barana,  drą  z  pana  tatuśka.
Tej  dokładaj  na  bramy,  a  temu  do  szkoły.  
Już  tam  musisz  w  stodole  rozpuścić  sokoły,
Co  nad  snopki  bujają;  już  więc,  panie  stary,
Daj  czyrwoną  przedziałać,  dobrze  wam  tak  w  szarej.
Więc  już  konik  nie  twojski,  kiedy  cudnie  chodzi.
Już  pan  młody  zachodząc  z  daleka  nań  godzi,  
Radząc,  iż  panu  ojcu  już  inochodniczek
Lepszy  by,  bo  ociążał  wierę  miłośniczek.
Więc  kiedy  sie  dwa  zejdą,  to  wnet  widą  w  radę:
"Prawda,  żebyś  już  miał  rozprawić  gromadę;
I  ja  bych  sie  domyślił,  gdzie  nasiać  pszenice,  
Gdyby  jako  tej  starej  pozbyć  szubienice."
A  ze  sta  jeden  będzie,  aby  temu  nie  rad,
Choćby  i  dziś  pan  starszy  był  w  niebie  na  obiad.
A  mają  to  za  dworstwo  dobrzy  towarzysze,
Gdy  pan  młody  po  ścianach:  "szczęścia  czekam"  pisze.  

Więc  paniej  do  rydwana,  albo  do  kolebki,
Już  tam  razem  zaprzągaj  ony  cztery  wszytki.
Patrzajże  już  kobieroc  i  wezgłowia  pstrego,
Niedźwiedzi  na  chomąta,  a  wnet  szwarclowego
Wyrzuć,  bo  zmienił  grzywę,  już  sie  tu  nie  godzi.
Raczże  kupić  inszego,  ten  niech  w  bronie  chodzi.
Tuż  też  owa  służbica  co  będzie  kosztować?!
Musisz  więc  i  karwatkę  na  bramy  zepsować.
Ano  pani  narzeka,  iż  u  drugich  wida,
Zawżdy  panna  ubrańsza,  niżli  u  niej  bywa.
A  też  ją  więc  posadzą,  a  moję  w  kąt  popchną,
Albo  gdzie  z  poślednimi  leda  kędy  wepchną.
A  gdy  jeszcze  namilsza  przytrafi  sie  ktemu,
Iż  przystrzyga  szupryny  workowi  każdemu,
To  już  tam  więc  nie  sporo,  byś  nabarzej  tłoczył.
Bo  jednego  dosypiesz,  drugi  przez  płot  skoczył.
Patrzajże  tu  zwoleństwa,  gdy  sie  tym  zabawisz,
Jakie  sidło  na  szyję  sam  sobie  przyprawisz.
Bo  byś  był  nagodniejszym,  już  siądź  jako  kokosz,
A  nie  ruszaj  sie  z  gniazda.  Jaka  miła  rozkosz!
Już  więc  tam  wszytko  opuść  dla  pana  rańtuszka.
Wieręć,  z  tego  nie  ma  nic  iście  pani  duszka.
Ale  ktoby  wyliczył  ty  wszytki  przysmaki,
Co  ich  ma  pełne  kąty  zawżdy  nędznik  taki.
Jako  kiedy  piękny  koń,  co  bujał  po  łące,
Gdy  mu  odrą  wszytek  grzbiet,  jeżdżąc  na  zające,
Albo  gdy  w  bronę  wprzęgą,  wnet  postawę  zmieni,
Bodaj  czasem  poskoczył  aż  drugiej  jesieni".

Rzekł  on  Mędrzec:  "Moj  bracie,  jednę  stronę  baczysz.  
Przewroćże  kartę  na  wspak,  snadź  lepiej  obaczysz,  
Co  za  rozkosz  przynosi  poczciwa  małżonka,  
Boś  wierę,  mowiąc  o  tym,  barzo  ruszył  dzwonka.
Wiesz,  że  jest  Boża  wola,  abychmy  tak  żyli,
A  pustopas,  jako  źwirz,  nigdy  nie  chodzili.
Przytoczyłeś  w  tym  stanie  wszytki  niedostatki,
Prace,  nędze,  trudności  i  ine  przypadki.
Ano  wszytko  z  osobna,  co  twym  zdaniem  szkodzi,
Każde  tu  rozmaite  rozkoszy  przywodzi.
Widzisz,  iż  i  źwirzątko,  i  też  ptaszek  każdy,  
Doznawszy  tej  rozkoszy,  używa  jej  zawżdy,
Kiedy  sobie  parami  w  dziwnej  łasce  chodzą,
A  ony  wdzięczne  dziatki  też  za  sobą  wodzą.
Już  by  jedno  przy  drugim  społu  gardło  dały,
A  to  widzisz,  iż  ślubu  tu  z  sobą  nie  brały.  
Bo  co  jest  wdzięczniejszego,  gdy  towarzysz  wdzięczny
A  nigdy  nieodmienny,  prawie  jako  wieczny,
Już  wszytko  złe  i  dobre  społu  z  tobą  niesie?
Snadźby  sie  nie  sprzykrzyło  już  tak  z  nim  i  w  lesie.
Bo  człowiecza  natura,  gdy  ma  towarzystwo,  
Już  każdemu  wycirpieć  snadniej  przydzie  wszytko.
Ano  frasunk  przypadnie,  drugi  upomina
Boga,  ludzi,  odmienność  szczęścia  przypomina.
A  gdy  zwłaszcza  pospołu  wszytko  cirpią  z  sobą,
Już  więc  wszytko  ze  lżejszą  przypada  chorobą.  
Przekładasz  trudność  i  koszt  żony  wychowania,
A  o  roznych  przypadkoch  rozliczne  starania,
A  tego  nic  nie  baczysz,  co  przyniesie  z  sobą.
To  też  już  więc  na  poły  wszytko  dzieli  z  tobą.
Już  na  poły  pieniądze,  na  poły  poduszka.  
Oszacujże  zacz  stanie  sama  pani  duszka,
Ktorej  bezpiecznie  możesz  zwierzyć  zdrowia  swego;
Nie  wieszasz  go  na  kołku,  skacząc  przez  prog  psiego.
Nie  będą-ć  już  na  głowie  rosły  ony  guzy,
Albo  takież  na  czele,  jak  perły,  francuzy.  

Nuż  przekładasz  trudności  w  wychowaniu  dziatek,
Co  wszytkiemu  stworzeniu  nawdzięczniejszy  kwiatek.
Gdy  owi  błazenkowie  przed  oczyma  chodzą,  
A  barzo  sie  okrutnie  kęsem  krup  uszkodzą,  
Zawżdy  widzisz  potomka  przed  oczyma  swemi,  
Ktory  będzie  szafował  ostatki  twojemi.
Widzisz,  iż  wiary  wszędzie  miedzy  ludźmi  mało,
Jakoby  marnie  wszytko  po  tobie  leciało.

Widzisz,  jako  dziś  wszyscy  pożytkow  szukają,  
Wzgardziwszy  świętą  cnotę,  w  tych  nadzieję  mają,  
Mnimasz,  powinnowaci  gdyć  owo  dudkują,
Nie  tobie-ć,  ale  spadkom,  co  po  tobie  czują.

Widzisz,  w  jakiej  zacności  pieniądze  a  złota,
Że  przedajna  i  wiara,  przedajna  i  cnota.
To  zakupiło  prawa  i  wszytki  bliskości,
Już  więc  tam  nikt  nie  baczy  na  swe  powinności.
Nabliszszy  tam  trzos  z  workiem,  a  rodzona  ciotka  -  
Ona  skrzynka,  co  u  niej  wisi  twarda  kłodka.
Widzisz  więc  szarpaninę.  Gdzie  nie  masz  potomka,
Już  sie  tam  nikt  nie  boi  ni  klątwy,  ni  dzwonka,
Już  więc,  kto  co  popadnie,  każdy  w  swój  kąt  niesie,
Już  drudzy  potomkowie  dawno  dyszą  w  lesie.
Testament  leży  zdarty,  prochem  przypadł  w  kącie.
Egzekutor  z  siodłowym  już  dawno  w  chomącie,
Aby  pirwej,  niż  pana,  rzeczy  wyprowdził.
Niechaj  pan  tak  poleży,  coż  nam  będzie  wadził.
A  za  nim  ksiądz  Antoni,  pisarz  jawny  z  piorem,
Tez  garbi  co  nań  przydzie  pezem  albo  lorem.

A  tak  zaż  to  nie  rozkosz,  gdy  więc  czas  starości
Przypada  już,  a  ony  bliskie  odmienności,
Patrząc  sobie  na  ony  swoje  wdzięczne  dziatki,  
A  ony  przed  oczyma  stoją  jako  kwiatki.
Już  słyszą,  już  ratują,  już  więc  wszytko  sporzej,
A  gdzie  przydzie  na  obce,  nie  może  być  gorzej.  
Zaż  to  nie  lepszy  sługa,  niż  Murzyn,  niż  Cygan,
Albo  inszy  postronny,  ktorych  ja  mało  znam.
A  coś  tu  przypomniał,  iżeś  takie  widał,
Iż  drugi  za  żywota,  gdzie  żyto  siać  pytał.
Ale  snadź  jeszcze  lepiej,  iż  sie  wżdy  swoj  pyta,  
Niżli  kiedy  ow  obcy  za  żywota  chwyta.
Wieręć,  rzadki  by  miał  by  ć  przyrodzenia  tego.
Wszak  wiesz:  miedzy  anjoły  naleziono  złego.

Acz  więc  drudzy  bez  ślubu  ty  panie  miewają,
W  ktorych  też  swej  nadzieje  wiele  pokładają,  
Ale  wierz  mi,  iż  to  lis,  co  dybie  na  kury.
Nie  dba  ten  nic  o  mięso,  gdyby  dopadł  skory.
Będzieć  dosyć  pochlebstwa,  dosyć  i  postawy,
Lecz  być  weźrzał  pod  język,  nalazłbyś  jad  prawy.
Bo  ta  już  nic  nie  myśli,  jedno  śmierci  czeka,  
Albo  i  za  żywota,  okradszy,  ucieka.
Stoją  u  niej  w  tyle  drzwi  iście  za  dwa  pługi,
Co  u  nich,  gdy  sie  zmierzknie,  czeka  z  worem  drugi.
Będzieć  dosyć  postawki,  by  u  wilka  w  jamie,
Ale  się,  wierę,  mylisz,  miły  dobry  panie.  
Bo  jeślić  raz  zdradziła,  już  i  drugi  zdradzi.
A  wierz  mi,  iż  o  tobie  z  drugim  cicho  radzi.
A  co  jeszcze  nagorsza,  iż  to  dawno  słynie,
Iż  kto  żyw  bez  zakonu,  bez  zakonu  ginie.

Acz  ci  i  dożywotna  też  sie  trefi  czasem,  
Ktorej  więc  musi  użyć  też  z  niedobrym  kwasem.
Ale  jeszcze  snadź  wżdy  ta  rychlej  sie  obaczy,
Kiedy  ją  jego  miłość  napominać  raczy  
Czasem  słowki  pięknemi,  czasem  też  przykremi,
A  czasem  też  onemi,  co  w  bok  puka  imi.  
A  potym  stanie  wezmą  pierzynka  z  poduszką,
Ze  sie  snadnie  zgodzimy  potym  z  panią  duszką.
A  przy  tym  sie  obaczy,  iż  źle  uczyniła,
I  przedsię  też  na  swoj  stan  wżdy  będzie  baczyła.
Acz  ci  czasem  skorupka  w  czym  sie  zmaże  z  młodu,
Będzie  już  tym  śmierdziała  potym  i  po  chłodu.
Ale  wżdy  siła  zwyczaj  złomi  przyrodzenia
A  wiele  sie  odmieni  przypadkow  z  ćwiczenia.
Nie  daj  jedno  z  nią  społkow  niepotrzebnym  babam
A  owym  szczebietliwym  wszetecznym  sąsiadam.
Bo  wierz  mi,  jeśli  ktory  jest  wrzod  przyjemniejszy,
Nie  inaczej  by  franca,  a  iście  nie  mniejszy,
Bo  ji  trudno  wykurzyć,  kiedy  pocznie  łamać,
Chociaj  noga  nie  boli,  przedsię  musisz  chramać.
Bo  puść  ty  owcę  zdrową,  gdzie  parszywa  będzie.
Uźrzysz,  a  onać  o  płot,  chodząc,  grzbietem  gędzie.

Nie  miejże  towarzystwa  z  owemi  birety,
Co  chodzą  po  kolędzie  chlustając  czamlety.  
Bo  ci  sobie  małżeństwo  przeto  zakazali,  
Aby  sie  tu  cudzemi  snadniej  opiekali.
Bo  chociaj  nie  urodą,  ale  dziesięciną
Zbłaźni,  gdzie  sie  ponęci,  panią  gospodynią.
A  to  narod  łakomy,  a  na  owy  pstruszki,
Kiedy  im  kto  dodaje,  ważą  panie  duszki.
Owa  gdzie  ią  obrocisz  na  skażenie  sobie,
Obrocili  ty  czyńsze  ci  naszy  przodkowie.
Bo  jeśli  ci  nie  wyklną,  tedy  cie  podkupią
A  gdzie  mogą,  każdego  by  węgorza,  łupią.
O,  marneż  to  nasienie,  a  zawżdy  w  słup  roście,
A  szkodliwi  to  zawżdy  w  każdym  domu  goście.
A  więc  każdy,  by  anjoł  z  nabożną  figurą,
Umizga  sie,  a  djabeł  tam  zawżdy  pod  skorą.
Wierz  mi,  żeć  owych  płaszczow,  ornatow  z  perłami
Nie  dla  Bogać  nabyli,  jedno  szydzić  nami.
Abychmy  tu  przed  nimi  barziej  dudkowali,
A  niebo  opuściwszy,  od  nich  rąk  patrzali
I  zbawienia,  i  szczęścia,  i  wszego  dobrego.
Jakoż  snadź  jeszcze  i  dziś  wszędy  pełno  tego.
A  Pan  sie  z  nas  pośmiewa,  patrząc  na  te  błędy,  
Gdyż  on  z  serca  prawego  chce  być  pochwalon  wszędy
Nie  w  pieniędzoch,  nie  w  perłach,  ani  w  żadnym  złocie,
Jedno  w  wiernej  stałości,  w  pokorze  a  w  cnocie.
Wierz  mi,  by  nie  ty  płaty  a  nie  dziesięciny,
Nie  było  by  odpustow  od  męki,  od  winy.  
Snadź  i  Boga  na  niebie  mało  bychmy  znali,
Pewnie  bychmy  oremus  darmo  nie  spiewali.
Ale  to  opuściwszy,  wroćmy  sie  do  swego,
Co  jest  w  poczciwym  stanie  na  świecie  lepszego.

Pytajże  sie  z  daleka,  gdy  sie  ożenić  masz,  
Iż  wżdy  i  przyrodzenie  i  zwyczaje  poznasz.
Napraw  ciotkę  poczciwą,  albo  jaką  stryjną,
Iż  tam  prawie  od  serca  wżdy  jej  umysł  ujmą,
Jeśli  wie  co  o  Bogu,  jeśli  rozum  z  pełna,
A  nie  patrz  nigdy  na  to,  chociaj  gładka  wełna.  
Jeśli  jest  w  posłuszeństwie  rodzicow  poczciwych,
Jeśli  też  dobrze  rosła,  iż  członkow  nie  krzywych.
A  jeśli  też  nie  lata  po  powietrzu  myślą,
Bo  wierz  mi,  iż  tam  kotki  dziwno  we  łbie  kryślą.
Chociaj  druga  nie  ma  nic,  będzie  sie  wspinała,  
I  żeby  co  nawyszszej  na  grządkę  wleciała.
Poznać  ci  ją  po  sierści,  z  postaw  i  po  mowie,
Bowiem  to  więc  wyćwiczą  owi  biegunowie,
Co  ich  owo  by  z  wilkiem  wszędy  po  kolędzie,
Biegając  w  każdym  kącie,  zawżdy  pełno  będzie.  

Bo  więc  tam  sie  napiękniej  poleruje  cnota,
Gdzie  bywa  około  niej  nawięcej  kłopota.
Bo  kto  w  gęstwie  nie  zbłądzi,  już  snadniej  na  płoni
Doplątać  sie  do  brzegu,  iż  nie  będzie  w  toni.
Acz  ci  daleko  lepiej,  gdzie  tego  nie  bywa.
Przystojniej,  gdzie  panienka  poczciwie  używa
Swego  stanu  w  skromności,  służąc  przy  tym  Bogu
A  strzegąc  sie  każdego  zbytniego  nałogu.

Nie  dajże  jej  prożnować,  niechaj  szyje,  przędzie,  
Lepiej,  niż  po  ulicach,  biega  po  kolędzie.  
Abowiem  ta  wszeteczność  wiele  ich  zawodzi,  
A  marne  prożnowanie  każdemu  zaszkodzi.
By  była  Penelope  tkaneczek  nie  tkała,
A  Lukrecyja  Rzymska  też  nie  hafftowała,
Trudno  by  swą  stateczność  były  zachowały,
Mając  tak  wiele  pokus,  jako  ony  miały.

Przekładałeś  też  sobie  stanu  zniewolenie,
Skąd  przychodzi  i  zła  myśl,  i  głowy  bolenie,
A  iż  musisz  biesiady  już  i  towarzystwo
Prze  nikczemny  rańtuszek  tak  opuścić  wszytko.
Ale  byś  sie  chciał  baczyć  teraz  na  swobodę,
A  prawie  z  każdym  wczasem  już  idziesz  na  zgodę.
Coś  pirwej  spał  na  ławie,  teraz  w  pstrej  pościeli.
Wieręchmy  więc  w  piwnicach  tych  wczasow  nie  mieli.
Pirwejś  pijał  gorzałkę,  dziś  żuwkę  gotują,
Pięknie  przykorzeniwszy,  jeszczeć  ocukrują.

Azaż  i  towarzystwa  dosyć  poczciwego
Nie  możesz  mieć,  kiedy  chcesz  wedle  stanu  swego?  
Dziś  on  u  ciebie  z  żonką,  ty  jutro  u  niego.  
Azaż  może  już  co  być  nad  to  wdzięczniejszego?  
Zaż  lepiej  po  ulicach  z  onymi  biegając,
Tłuc  sie  jako  dziki  kot,  albo  w  lesie  zając.
A  przedsię,  jakoś  słyszał,  dobre  mienie,  zdrowie
Zawżdyć  z  żonką  spełniejsze,  niechaj  każdy  powie.
Bo  kto  ma  być  wierniejszym  strożem  stanu  twego,
Sławy,  zdrowia,  wczesności  i  wszego  dobrego?
Przydzie  na  cię  przygoda,  nieszczęście,  choroba  -  
Już  wszytko  wdzięcznie  społu  musicie  nieść  oba.
Już  ci  głowę  ociąga,  już  syropki  warzy,  
Już  cie  w  hebdzie,  w  rumienku,  i  w  czym  umie,  parzy.
Już  sie  radzi  z  babami,  ktore  zioła  znają.
Bo  wierz  mi,  i  ty  czasem  wiele  pomagają.
Bo  nie  mnimaj,  by-ć  każdy  w  szyrokim  czamlecie,
A  z  owemi  pierścieńmi,  w  rogatym  birecie,  
Wszytko  umiał,  co  trzeba,  Są-ć  też  drudzy  łżowie,
Chociaj  je  czasem  zową:  mądrzy  doktorowie,
Co  dziwnemi  przezwiski  zioła  przezywają.
Ano  więc  pełne  kąty  takich  baby  mają.
Buglossa,  centaurea,  więc  celidonija.  
Ano,  chociam  nie  doktor,  poznałbych  to  i  ja.
Naszęć  owo  bukwiczkę  z  miłym  kopytnikiem,
Więc  z  rumienkiem,  z  dzięgielem,  z  panem  podrożnikiem
Tak  nam  drogo  przedają,  gdy  słojki  płacimy.
A  coż,  gdy  tej  łaciny  drudzy  nie  umiemy?  

Jestechmy  jako  on  chłop  co  miał  kłocie  w  boku,
A  głowa  go  bolała  już  też  od  poł  roku.
Radzili  mu  sąsiedzi,  by  szedł  do  doktora,
A  on  ledwe  pamiętał,  co  wieczerzał  wczora.
A  gdy  uźrzał  doktora,  mnimał  by  Bog  siedział,  
Iżby  wszytko  na  ziemi  i  na  niebie  wiedział.
A  kiedy  mu  powiedział,  kędy  go  bolało,
Jeszcze  sie  potym  barzej  chłopisko  zdumiało.
Pytał  doktor:  "Gdzie  mieszkasz?",  albo  "Jako-ć  dzieją?,
A  o  zdrowiu,  nieboże,  bądź  z  lepszą  nadzieją".  
Rzekł  prostaczek:  "Nie  śmiej  sie  ze  mnie,  miły  panie,
Bo  wiem,  że  w  tej  śklenicy  wszytko  już  wiesz  na  mie.
I  gdzie  mieszkam,  i  skądem,  i  jako  mię  zową.
A  nie  znajdzie  drugiego  w  świecie  z  taką  głową".
A  tak  nie  bądź  tym  chłopem  a  nie  daj  sie  zwodzić,
Boć  więc  drudzy,  niż  pomoc,  więcej  będą  szkodzić.
Bo  acz  Pan  Bog  rozkazał,  abyś  czcił  lekarza,
Lecz  ktory  jest  cnotliwy,  nie  owego  łgarza,
Ktoryć  weźrzy  w  sklenicę  a  ręki  podłaźi.
Lecz  wierz  mi,  ten  na  worek  nie  na  zdrowie  waży.
Już  ty  chcesz  li  w  niedzielę  a  chcesz  li  we  wtorek,
Zdechni  więc  kiedy  raczysz,  gdy  wytrzęsiesz  worek.
Bo  acz  oni  każdemu  zdrowie  obiecują,
A  kiedy  sie  ochydnie,  więc  Boga  winują,
Albo  jegoż  samego,  iż  ich  słuchać  nie  chciał,
A  gdy  pił  co  gorzkiego,  tedy  łając  wrzeszczał.
Małoć  by  nam  po  ziołach,  bychmy  przyrodzeniu
Nie  czynili  bezprawia  w  piciu  a  w  jedzeniu,  
Gdyż  to  zawżdy  w  żołądku,  jako  młoto  w  kadzi  
Leży,  w  ktorym  robacy  zamnożą  sie  radzi.  
Bowiem  co  tam  wlejemy  i  co  tam  kładziemy,
Tymże  zasię  na  świecie,  by  bydło,  żywiemy.
Bo  gdy  krowa  świnią  wesz  albo  ciemierzycę
Będzie  jeść,  iście  z  niej  masz  pewną  nieboszczycę.
Bo  co  dasz  do  żołądka,  toć  sie  w  krew  obraca,
A  wspak  do  wszytkich  członkow  zasię  sie  nawraca.
Stąd  że  roście  kolera,  stąd  melankolija;
A  flegmy  więc  nawięcej,  kiedy  kto  dopija.
Ktora  czasem,  jeszcze  sie  pan  na  bok  nie  ruszy,
Przykro  do  ust  przystąpi,  a  czasem  zadusi.

Patrzże,  jako  jest  u  nas  zdrowie  uważono,
Ktore  za  żadne  złoto  nie  jest  przepłacono,
Gdyż  jest  szczęśliwszy  oracz,  co  zdrowia  używa,
Niżli  nawiętszy  bogacz,  co  w  chorobach  pływa.
A  u  nas  to  w  nalżejszym  nad  wszytko  baczeniu
A  czynimy  wielki  gwałt  swemu  przyrodzeniu.
A  co  to  gorzałeczki  duszkiem  kwartę  wypić?
A  potym  więc  aż  do  dnia  by  sie  w  kąpieli  myć.
Więc  jeszcze  jeść  przesuchy,  na  węglu  piec  pępki,  
A  ślodek  też  z  kapustą  to  gotowiec  prętki;
Więc  wędzonka.  Więc  pana  też  wędzą  przesuchy,
A  barzo  więc  cieńczeją  ony  miąszsze  brzuchy.
Narzeka  na  niewczasy,  narzeka  na  głąby.
Ano  niewczas,  kiedy  go  już  zła  niemoc  gnąbi.  
Co  sie  ją  więc  klną  chłopi,  kiedy  sobie  łają,
Właśnie,  gdyż  żadnej  dobrej  nie  masz,  co  ich  znają.
Dajże  ty  jedno  mierną  żywność  ciału  swemu,
Tedy  Bogu  nie  będziesz,  ni  sobie  samemu
Winien.  Gdyż  jego  wola,  abychmy  tu  miernie  
Używali  swych  stanow  z  cnotą  k  temu  wiernie.
Nie  frasujże  sie  nazbyt;  Salomon  tak  tuszy,
Iż  smętny  duch  i  tłuste  czasem  kości  suszy.
Ty  też  Panu  nie  będziesz  winien  ani  sobie,
Gdyż  on  w  każdym  frasunku  chce  być  Bogiem  tobie.  
Nie  zaziąbiajże  ciała,  też  go  nazbyt  nie  pal,
A  zbytniej  ospałości  też  mu  nie  barzo  chwal.
Wszakoż  w  słuszną  godzinę  daj  mu  odpoczynąć
Po  pomiernej  przechadzce,  chcesz-li  zdrowym  słynąć.
To  już,  jeślić  co  potym  z  przygody  przypadnie,  
Gdy  ty  masz  krew  pomierną,  zagoi  sie  snadnie.
A  jeśli  co  z  Pańskiego  przydzie  dopuszczenia,
Już  wszytko  wdzięcznie  przyjmuj,  a  pilnie  sumnienia

Strzeż,  by  sie  nie  uniosło  a  w  opiekę  jemu
Wszytko  wiernie  poruczaj,  jako  Panu  swemu.  
Tuć  żadny  doktor  więcej  iście  nie  pomoże;
Jedno  mu  wiernie  dufaj  w  przygodach  nieboże.
Ale  wszytko  po  ten  czas,  cochmy  tu  mowili,  
Prawiechmy  jako  wodę  łyżkami  mierzyli.  
Jeśli  on  skarb  niebieski,  co  mądrością  zową,  
Nie  będzie  nam  nadany,  słabo  z  naszą  głową.  
Przed  tą  muszą  ustępić  wszytki  świata  tego
Sprawy,  rady,  możności  i  bogactwa  jego.
Ta  łamie  i  książęta,  i  wszytki  mocarze.
Bo  bez  niej  każdy  bydlę,  kogo  tym  Bog  skarze.

Abyś  lepiej  rozumiał,  co  mądrością  zową,
Tak  się  na  to  zgodzili  wszyscy  z  mądrą  głową:  

Kiedy  serce  poczciwe  na  myśl  onę  czystą,  
A  jako  śkło  od  każdej  zmazy  przeźroczystą,  
Wolną  od  wszech  marnych  spraw  świata  omylnego,  
A  iż  nie  ma  na  sobie  nic  ociążonego,
Iż  ponuro  nie  patrzy,  jako  bydlę,  w  ziemię,
Ale  wzgorę,  skąd  poszło  jej  ślachetne  plemię;
Wzgardzając  ty  omyłki  marne  świata  tego
A  na  to  zawżdy  pomniąc,  co  jest  poczciwego;
Umiejąc  się  domyślić,  co  źle  a  co  dobrze,
A  prawdę  od  nieprawdy  rozsądzając  szczodrze.
Bogactwa  a  rozkoszy  niepoczciwe  zwłaszcza,
Iż  to  z  siebie  otrząsa,  jako  rosę  z  płaszcza,
O  ktorych  marnie  ludzie  myślą  we  dnie,  w  nocy,
Tracą  czasem  i  zdrowie,  tracą  wszytki  mocy.
Bowiem  takie  rozumy  nawięcej  słynęły,
Co  baczyły  czas  przyszły  i  ty,  co  minęły,
Drogę  sobie  znajdując  życia  poczciwego
A  nic  się  nie  lękając  przypadku  żądnego.
A  iż  tego  z  rozmysłem  zawżdy  bywa  pilen,
A  nie  był  z  umysłu  nic  nikomu  winien,
A  szczęście  i  nieszczęście  lece  sobie  waży,
A  przypadłe  przygody  pod  nogami  dłaźi,
Nie  bojąc  sie  ni  śmierci,  ni  piekła  srogiego,
Śmiejąc  się  z  ludzkich  strachow  i  z  sumienia  złego,
Nie  wątpiąc  nic  w  swej  wierze  i  w  sprawach  poczciwych,
Iż  pewien  towarzystwa  w  niebie  duchow  żywych.
A  gdy  k  temu  przypadnie  roztropne  ćwiczenie,  
Iż  w  każdej  zacnej  sprawie  ma  dobre  baczenie,
Iż  wżdy  umie  rozeznać,  co  jest  sprawiedliwość,
A  obaczyć  też  może,  gdzie  fałsz  a  gdzie  chciwość,
A  nie  pomaga  nigdy,  co  jest  niesłusznego,
Lecz  bywa  zawżdy  pilen  na  wszem  poczciwego  
A  w  poczciwej  przygodzie  wżdy  umie  poradzić,
A  przewrotnym  złośnikom,  iż  sie  nie  da  zdradzić.
A  toć  jest  prawy  rozum,  ktory  ty  ciemności,
Wypędzi  z  wiernej  myśli  wszytkich  omylności
A  stanie  w  onym  świetle,  co  i  w  nocy  świeci,  
Ktore  wiarą  a  cnotą  jaśnie  sie

Íîâ³ òâîðè