Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 9
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Mikołaj Rej

Ïðî÷èòàíèé : 221


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział trzeci - Epikurus

Ten trzeci rozdział zową EPIKURUS.
Abowiem ten filozof nie dzierżał nic o nieśmiertelności,
jedno w docześnych rozkoszach wszytko błogosławieństwo pokładał.


A  tu  jest  rozprawa,  jako  o  tym  rozumieć  mamy.
A  gdyż  to  jest  nasza  myśl,  abychmy  wiedzieli,
Co  wżdy  jest  nalepszego,  to  wyrozumieli,
O  czym  zawżdy  sprzeciwne  roznice  bywały,
A  nigdy  sie  myśli  w  tym  ludzkie  nie  zgadzały.
Jedni  je  w  obfitościach,  w  państwach  pokładali,
A  drudzy  wdzięczną  rozkosz  nad  to  przekładali.
Alechmy  już  słyszeli,  co  państwa  umieją
I  co  je  źle  szafują,  jako  sie  z  nich  śmieją.
Sprobujmy  też  rozkoszek  świata  omylnego,
Co  je  niektorzy  kładą  na  miejscu  lepszego.

A  gdy  to  on  młodzieniec  tak  sobie  rozmyślał,
Ktory  w  tych  dziwnych  sprawach  wiele  w  głowie  skryślał,
Co  by  też  z  sobą  czynić  w  tej  świeckiej  błędności
I  jakoby  swój  stan  wieść  prawie  w  poczciwości.
Chodząc  po  brzegu  morskim,  człowieka  starego
Potkał,  ktorego  nie  znał  za  wieku  swojego,
Nadobną  siwą  brodę  aż  do  pasa  mając,
Głogiem  sie  ostruganym  pięknie  podpierając,
Twarz  nadobną,  na  głowie  z  dziwnych  kwiatkow  wieniec,  
Ochotnie  pokraczając,  by  jaki  młodzieniec.
Przywitawszy,  pytał  sie  o  przezwisku  jego,
Bo  z  postawy  zrozumiał,  iż  jest  coś  zacnego.

Powiedział  mu,  iż  jest  on  Epikurus  sławny,
Ktory  iż  sie  nie  zstarzał,  a  już  miał  wiek  dawny,  
Tym  iż  zawżdy  wiekow  swych  w  rozkoszach  używał
A  nigdy  w  żadnych  trudnych  rozprawach  nie  bywał.
Lękł  sie  on  zacny  człowiek,  bo  tak  to  z  tym  bywa,
Jako  kmiotek  za  pługiem,  gdy  skarb  wygorywa.
Rzekł  mu:  "O  święty  starcze,  ja  gdziemkolwiek  bywał,
Słychałem  o  twej  sławie,  którąś  wszędy  miewał.
Proszę  cie,  nauczże  mie  wżdy  czego  dobrego,
Bych  zrozumiał,  co  też  jest  na  świecie  lepszego".

Rzekł  mu  starzec:  "A  wszak  wiesz,  iż  to  rozkosz  starych,
Aby  mieli  rozmowy  o  rzeczach  niemałych.
A  też  już  czas  niemały  jako  tu  prożnuje,
Jedno  w  tych  kwiatkoch  chodząc  sobie  rozkoszuję.
A  tak  podźwa  sam  mało  a  tam  na  pokoju
Siędziem  sobie  pod  lipką  a  przy  pięknym  zdroju".
Powiedział  mu  siadszy  wnet:  "Moj  młodzieńcze  miły,
Wierzę,  że  cie  bogowie  w  ten  kraj  przypędzili,
Abyś  prawie  zrozumiał,  co  jest  nalepszego,
Gdyż  to  zawżdy  rozna  rzecz  bywa  u  każdego,
Ktorzy  tu  chodzą  dziwnie  z  dziwnemi  myślami
A  ledwe  znać,  iż  żywi,  jako  malowani.
A  prawie  by  mogł  nazwać  świat  klatką  szalonych,
Gdyż  ich  na  nim  daleko  więcej  niż  ćwiczonych,
Którzy  w  rozlicznych  myślach  po  światu  latają,
A  to  co  jest  lepszego,  mało  o  to  dbają.
Gdyż  wiesz,  iż  każda  praca  ciągnie  sie  do  tego,
Aby  każdy  rozkoszy  użył  potym  z  tego.
Widzisz,  iż  każda  sprawa  ku  końcu  sie  toczy
A  niech  każdy,  jako  chce,  tu  w  swych  sprawach  kroczy,
Wszytko  sie  k  temu  ciągnie,  by  tego  używał
A  po  swych  wszytkich  pracach  wżdy  też  rozkosz  miewał.

A  tak  rozkosz  jest  koniec  naszych  wszytkich  rzeczy,
A  każdy  ją  na  wielkiej  iście  miewa  pieczy.
Nie  pływałby  marynarz,  ani  gardła  ważył,
Ale  to  wszytko  czyni,  by  rozkoszy  zażył.
Żołnierz,  wiesz,  jakich  zawżdy  używa  przykrości:
Waży  sie  gardła,  guzow,  dziwnych  trudności,
Aby  z  tego  rozkoszy  czasow  swych  używał.
Lecz  wiem,  żeś  tego  świadom,  jeśli  żeś  w  tym  bywał.
Uczony  z  bladą  twarzą  siedzi  nad  księgami,  
Aby  potym  swych  czasow  użył  z  rozkoszami.
Bo  by  rozkosz  nie  była,  już  by  ani  sława
Nigdy  płatna  nie  była,  ani  żadna  sprawa.
Bo  chociaj  kto  źle  czyni,  już  to  rozkosz  jego,
I  każda  dobra  sprawa  ściąga  sie  do  tego.  
A  cożkolwiek  na  świecie  przypada  trudnego,
Każdy  sie  tego  waży,  by  miał  rozkosz  z  tego.

Ano  i  wszytki  smysły  nasze  przyrodzone
Ku  rozkoszam  najwięcej  na  wszem  są  stworzone.
Abowiem  kiedy  oko  co  pięknego  widzi,  
Kocha  sie,  a  na  szpetne  poglądając  szydzi.
Do  uszu  gdy  też  przydą  jakie  piękne  głosy,
Radują  sie,  a  z  szpetnych  aż  więc  wstają  włosy.
Usta  i  nos,  gdy  do  nich  przydzie  co  wonnego,
Już  z  niemałą  rozkoszą  używają  tego.  
Takież  ręce  i  nogi  jaką  rozkosz  mają,
Kiedy  sie  więc  wdzięcznego  czego  dotykają.
A  iż  praca  a  frasunk  i  ine  trudności,
Zawżdy  to  złym  musi  zwać  w  każdej  omylności.
Bowiem  każdy  przypadek  podobien  ku  świni,  
Ktory  tu  krotochwile  z  rozkoszą  nie  czyni.
A  tak  nie  lza,  jedno  tak  wszyscy  znać  musimy,
Iż  rozkosz  rzecz  nalepsza,  gdyż  tak  wszyscy  wiemy.
Bo  i  nieme  źwirzęta  cożkolwiek  działają,
Zawżdy  też,  jaką  mogą,  krotochwilę  mają.  
A  cożkolwiek  żywego  tu  sie  na  świat  rodzi,
Gdy  sie  pocznie  i  potym  zawżdy  rozkosz  płodzi.

Acz  więc  drudzy  prożnemi  wywody  to  psują,
Iż  sie  rozkosz  nie  zgodzi  z  cnotą,  tym  figlują.
Bo  ku  cnocie  przychodząc,  trzeba  być  w  czujności,
Wszytki  wczasy  opuszczać,  zawżdy  być  w  trudności,
Skąd  tu  na  świecie  sława  a  w  niebie  odpłata
Roście  zawżdy  każdemu,  święta  to  utrata.
A  iż  dusz,  z  tej  pracy  kiedy  stąd  wynijdzie,
Iż  prosto  za  drugiemi  tam  w  rozkoszy  idzie,
A  ten,  co  tu  rozkoszy  na  świecie  używa,
Tam  po  śmierci  po  uszy  zawżdy  w  piekle  bywa.
Co  to  wszytko  zmyślili  oni  goli  łgarze,
Aby  im  przykładano  więcej  na  ołtarze.
Jakie  tam  dziwne  strachy,  jakie  dziwne  męki,
A  jako  w  gardło  smołę  leją  i  przez  dzięki,
Jako  pies  na  łańcuchu  o  trzech  głowach  siedzi,
Cerberus,  co  ty  kąsa,  gdy  kto  tam  nawiedzi.
Jako  tam  barzo  ciemno;  a  to  sie  nie  zgodzi,
Gdyż  zawżdy  jasno  bywa,  gdzie  sie  ogień  płodzi.
Jakoż  sie  nie  wstydają  o  tych  plotkach  bajać,
A  ci,  co  prawdę  znają,  mogliby  im  łajać.
Czego  ani  wywodem,  ni  rozumem  żadnym
Nie  dowiodą,  mogłby  łża  łotrom  zadać  zdradnym.
Onić  to  poetowie  a  popi  zmyślili,
Ktorzy  prawie  nieprawdę  wszytek  świat  skryślili.
Bo  jakochmy  tu  na  świat  z  nizczego  stworzeni,
Także  też  zasię  w  niwecz  będziem  obroceni.
O  szalony  rozumie!  o  czymże  to  radzisz?
Abyś  miał  być  wiecznie  żyw,  tak  sie  na  to  sadzisz.
Jednoć  to  gwiazdom  dano,  słońcu,  miesiącowi,
Ale  iście  nie  tobie,  marnemu  osłowi.
Bo  jeśli  za  żywota  świata  nie  zażywiesz,
Wierz  mi,  kiedy  raz  zdechniesz,  iż  już  nie  ożywiesz.
Gdyż  gory,  wieże  padną  a  kamienne  sklepy.
A  coż  by  to  miało  trwać,  co  z  błota  ulepi?

Bo  wszytko,  co  widzimy,  to  w  rychle  przeminie,
Nie  masz  nic  tak  trwałego,  co  z  czasem  nie  zginie.
Acz  drudzy  powiedają:  "Ale  sława  wieczna,  
Może  być  i  po  śmierci  czasem  pożyteczna".
Wierę,  więc  niechaj  lata,  już  kędy  chce,  sława,
Kiedy  nas  nie  dostanie,  już  rości  psu  trawa.
Bo  chociaj  więc  nad  groby  herbow  nastawiają,
Teksty  kują  w  kamienioch,  proporce  wieszają,  
Alić  po  małej  chwili  obalił  sie  kamień,
Proporzec  prochem  przypadł,  już  nie  znać  nic  za  nim.
Owa  iż  żaden  ni  wzwie,  jako  prędko  zginie,
Gdyż  jako  pajęczyna  tak  nasz  wiek  przeminie,
A  obchodzi  sie  z  nami  ten  świat  tak  fałszywie,  
To  jedno  w  zysku  mamy,  co  tu  kęs  zażywie.
A  tak  i  ty,  gdyż  cie  czas  chowa  w  obfitości,
Zażywaj,  kędy  możesz,  rozkoszy  w  młodości.
Radzęć,  bo  jako  sie  tu  z  tego  placu  zemkniesz,
By  cię  zimną  wodą  zlał,  barziej  sie  przelękniesz.  
A  nie  psuj  sobie  czasu,  pokić  szydła  golą,
A  puść  wszędy  dobrą  myśl  zawżdy  na  swą  wolą",

A  gdy  już  on  siwaszek  dokończył  swej  rzeczy,
Ktorą  słysząc  on  młodszy  miał  na  pilnej  pieczy
I  barzo  mu  ta  rada  jego  smakowała,  
Bo  mu  do  bujnej  myśli  na  wszem  przypadała  –  
A  młodego  rychlej,  by  na  lepie  ptaka,
Na  swą  wolą,  by  na  mak,  zwabi  nieboraka  –  
Podziękował  mu  wstawszy  nadobnemi  słowy:
"O  jakoż  to  wdzięczna  rzecz  z  tej  poczciwej  głowy!  
Czegom  sie  tu  nasłuchał,  aż  na  sercu  miło!
Bodajżeć  jeszcze  więcej  tych  czasow  przybyło!
Gdyż  tak  poważne  rzeczy  umiesz  rozprawować,
Ja  nie  wiem,  jakoć  za  to  już  mam  zasługować.
Już  ja  to  jako  w  skarbie  zachowam  w  pamięci,
Lecz  mi  sie  jeszcze  o  tym  pilnie  we  łbie  kręci,
Wiedząc  o  tej  rozkoszy,  jako  k  niej  przychodzić,
Aby  też  dobrej  sławie  ni  w  czym  nie  przeszkodzić."

Powiedział  mu  staruszek:  "Azaż  nie  pamiętasz,
Com  ci  pirwej  powiedał,  iż  sie  sławy  lękasz.
Iż  tu  wszytko  na  świecie  jako  dym  przeminie,
jedno  to,  co  w  rozkoszy  zażywiemy,  słynie.
Ale  chceszli  doświadczyć  jeszcze  lepiej  wszego,
Jeszcze  cie  i  na  oko  dowiodę  do  tego.
Bo  tu  jest  nie  daleko  z  barzo  dziwną  głową
Na  wszem  zacna  krolowa,  Rozkoszą  ją  zową.
A  tam  sie  około  niej  wszyscy  zgromadzili,
Co  wszytko  opuścili,  by  świata  zażyli.
A  tak,  jeślić  nie  ciężko  a  chcesz  sie  przechodzić
Uźrzysz  tam  wielkie  dziwy,  nie  będzieć  to  szkodzić."

Iścieć  to  więtszy  przysmak  młodemu  niż  z  miodem,
A  grzebłby  sie  do  tego,  by  snadź  i  pod  lodem,
Aby  jedno  oględać,  co  rozkoszy  płodzi.
Tak  wszytki  ten  marny  świat  prawie  za  nos  wodzi.

Rzekł:  "Powa  co  narychlej  moj  miły  staruszku,
Już  ja  ciebie  powiodę  wszędy  pomaluśku,
Iże  sie  nie  pośliźniesz;  albo  cie  poniosę,
Aż  wiatr  lepiej  osuszy  na  trawie  tę  rosę".

Już  by  sie  był  z  nim  kłusał  ubogi  nędzniczek.
Najdzie  sie  więc  do  złego  wnet  inochodniczek.
Ale  gdy  do  dobrego,  musi  ić  piechotą,
Bo  i  szkapę  trudno,  gdy  jechać  za  cnotą.
Idą  już  w  onę  drogę  po  gęstej  szelinie,
Upatrując,  gdzie  prościej,  znacząc  po  drzewinie.
Przyszli  pod  jeden  zamek  na  gorze  wysokiej,
Wielkim  kosztem  sprawiony,  prawie  pod  obłoki.
Pyta  sie  wnet  młodzieniec,  co  by  tam  było.
A  już  mu  i  nadzieje,  i  myśli  przybyło.

Rzekł  mu  starzec:  "Jest  tu  pan,  zowie  sie  Swąwolą  
A  u  tej  mu  krolowej  barzo  szydła  golą.
Ale  z  wielką  trudnością  miałbyć  przyć  do  tego,
Abyś  go  mogł  oględać  w  majestacie  jego.
Bowiem  jedno  trzy  dziewki  tam  przy  nim  mieszkają,
A  każda  z  nich  z  osobna  swoje  sprawy  mają:  
Pycha  a  Nieczystota,  trzecia  sprosna  Głupość,
A  ta  ludziom  nad  ine  czyni  nawiętszą  złość.
Aleć  nie  wiem  na  ten  fest,  abyć  tam  nie  były
Przy  krolowej,  boć  często  z  nimi  krotochwili.

A  też  nas  pod  ten  zamek  bez  myta  nie  puszczą.  
Wszak  widzisz  onę  w  lesie  na  gościńcu  tłuszczą,
Ktorzy  już  ustawicznie  tu  na  to  czekają,
Iż  kto  idzie  nowotny,  pilnie  sie  pytają:
Czego  szuka,  gdzie  idzie  i  o  czym  sie  pyta.
A  każdy  tam  z  osobna  za  swoj  rękaw  chwyta.  
Jest  tu  Zdrada  mytnikiem,  podskarbim  Wszeteczność,
A  już  sobie  kupiły  ten  urząd  na  wieczność,
Iż  to  chce  ić  do  paniej,  ktora  rozkosz  płodzi,
Tedy  sie  i  o  myto  łacno  z  nimi  zgodzi.
Ale  kto  by  sie  udał  z  jaką  inszą  kupią,  
Ledwe  go  więc  szacując  z  skory  nie  wyłupią."

Rzekł  młodzieniec:  "Proszę  cie,  wiedź  mie  iną  drogą,
Boć  wierę,  mam  na  ten  czas  kaletę  ubogą.
Aczbych  sie  ja,  zda  mi  sie,  snadnie  zgodził  z  nimi,
Kiedy  tam,  gdzie  im  miło,  pospołu  idziemy".  

Rzekł  starzec:  "Jest  tu  ścieżka,  ale  barzo  przykra,
Przy  ktorej  też  tam  mieszka  małpa  barzo  chytra  –  
Poczciwość,  a  przy  niej  jest  panią  stara  Cnota.
Tam  nie  uźrzysz  ni  srebra,  ni  żadnego  złota.
Bo  tak  prawie  w  zakonie  mieszka  jako  mniszka,
A  gdy  co  chcesz  z  nią  mowić,  chytra  jako  liszka.
I  barzo  jej  nierada  nasza  pani  widzi
A  jawnie,  kiedy  przydą,  z  obu  sie  naszydzi.
Mińmyż  je,  gdyż  nie  mamy  żadnej  sprawy  z  nimi
A  prawie  na  dobry  czas  do  paniej  trafimy."

Szli  dalej  i  uźrzeli  gaj  piękny,  zielony,
Ze  wszech  stron  jako  płotem  roża  osadzony.
Kierz  biały,  kierz  czyrwony  nadobnie  sie  mienią,
Drugim  rzędem  fijołki  za  tym  sie  zielenią,
Żołte  jedny,  brunatne  kwiatki  drugie  mając,
Foremnie  rozsadzone,  piękną  wonią  dając.
Około  roż  jałowce  z  ziarnkami  wonnemi,
Przesadzane  pięknemi  drzewy  bobkowemi.
Miasto  płotu  jawory,  szyroki  list  mając,
Wdzięczny  cień  na  wsze  strony  od  siebie  dawając.
Potym  wszędy  rozliczne  kwiecie  rozsadzono,
Wszytko  rowniuczko  rostąc  pięknie  przystrojono.
Nuż  ony  rozmaryny,  ony  majerany,
Drugie  jeszcze  wonniejsze,  co  ich  tu  nie  znamy.
Szpikanardy,  cyprysy,  lawendy,  izopki,
Co  ono  z  nich  bywają  rozmaite  wodki,
To  wszytko  swym  porządkiem  rozsadzono  było,
Tak  iż  sie  jedno  z  drugim  farbami  mieniło.
Lilije,  piwonije,  też  w  swym  rzędzie  stały,
Glanc  nadobny,  czyrwony  z  białym  podawały.
Miedzy  tym  zasię  były  fijołeczki  drobne,
Stokroć  piękne  i  ine  kwiateczki  nadobne,
Lilijum  konwalijum,  goździczki  czyrwone,
Przesadzane  białemi,  prawie  napełnione.

Więc  jagodki  rozliczne  między  nimi  wszędzie,
Czyrwone  i  brunatne,  każde  w  swoim  rzędzie,
Truskawki,  pozimeczki,  piękne  żorawiny,
Wisnki  polne  i  ony  pachniące  maliny.
A  około  bukszpany  z  listki  zielonemi,  
Stały  jako  ogrodki  ogrodzone  imi.
Owa  gdzieśkolwiek  poźrzał,  musiałeś  sie  zumieć,
Bo  trudno  tam  tym  kstałtom  było  wyrozumieć.

Bo  nad  tym  zasię  wszędy  piękne  drzewa  stały,
Też  zasię  rzędem  wszytko,  by  nie  zasłaniały,
Ony  wonne  cyprysy,  ony  cynamony,  
Podawając  od  siebie  rozliczne  perfumy.
Drugiemi  zasię  rzędy  pigwy  a  broskwinie,
Figi  a  pomarańcze,  co  rostą  i  zimie,
Więc  drzewa  muszkatowe,  morelle,  oliwki,  
Miedzy  nimi  dziwnych  farb  rozmaite  śliwki.
Więc  z  pięknemi  orzechy  migdały,  kasztany.
Żeby  tam  był  mogł  przywieść  i  nawiętsze  pany,
Iście  by  sie  tam  czasem  zadziwować  mieli,
A  ledweby  i  drugim  rzeczam  zrozumieli.  
Ano  piękne  panienki  kosztownie  ubrane,
W  rozlicznych  złotohławiech  z  wirzchu  przyodziane,
Przechodzą  sie  śpiewając  miedzy  kwiateczkami,
Używając  młodości  swojej  z  rozkoszami,
Rozlicznemi  farbami  wianki  przeplatając,  
Na  gałązkach  po  onych  drzeweczkach  wieszając.

Więc  ptaszkowie  rozliczni,  cochmy  ich  nie  znali,
Skacząc  po  onych  drzewkach,  tak  pięknie  śpiewali,
Że  sie  drugi  zapomniał  słuchając  onego,
Zwłaszcza  ten,  ktory  był  przyrodzenia  młodego.  
Już  słowicy,  kosowie,  już  oni  drozdowie,
By  też  mieli  wymawiać,  śpiewając  po  słowie.
Więc  ony  kukułeczki  nadobnie  kukają,
Więc  papugi  rozliczne  głosy  wydawają.
Skowronkowie,  nad  drzewy  wzgorę  wylatując,
Krzyczą  pięknie,  dobrą  myśl  każdemu  działając.

Więc  źrzodła  ony  piękne  miedzy  drzewki  wrają,
A  kamyczki  by  złoto  tam  sie  w  nich  błyskają,
Miedzy  nimi  błękitne,  żołte,  z  czyrwonemi,
A  kwiateczki  ze  wszech  stron  tuż  wiszą  nad  nimi.
Pstrzążki,  kiełbie,  śliżyki  miedzy  kwiatki  grają,
Ktore  panienki  sobie  igrając  łapają.

Więc  źwirzątka  rozliczne  pod  drzewy  bujają,
Rogi  dziwne  i  barwy  osobliwe  mają.
Łosie,  łanie,  jelenie,  sarny,  danijele
By  najmniej  sie  nie  bojąc,  chodzą  sobie  śmiele.
Nie  masz  tam  ani  strachu,  ani  żadnej  trwogi,
Głaszcze  je,  kto  chce,  chodząc,  za  uszy,  za  rogi.
Bo  tam  nie  masz  niedźwiedzia,  ani  lwa  strasznego,
Ni  tygrysa,  ni  zubru  srodze  bodącego.
Zaiączkowie  z  kroliki  z  krzow  sie  wyrywają
A  panienki  za  nimi  igrając  biegają.

Więc  chłodniczki  na  rogach  pięknie  rozstawione,
A  na  wszem  wielkim  kosztem  dziwnie  przyprawione,
Z  cyprysy  rzezanego  a  z  kości  słoniowych
Rozlicznie  utoczonych,  dziwnych  kstałtow  nowych.
Sztukwarki  hebanowe,  a  cyndelinowe,
Miedzy  nimi  kamyczki  a  wzory  perłowe.
Więc  pawiment  z  srebnych  blach,  smalcem  napuszczony,
Wirzch  z  onych  dziwnych  kwiatow,  wszytek  pozłocony.
Więc  spalery  na  ścianach  ze  srebra,  ze  złota.
Aż  sie  w  oczach  coś  mieni,  tak  cudna  robota.
Nad  nimi  historyje  onym  malowaniem,
Iż  gdzie  sie  kto  obrocił,  każdy  patrzył  za  nim.
Oni  Achillesowie,  oni  Parysowie,
Jazon,  Hektor,  Ulikses,  i  Pryjamusowie.
Helena  wielkim  kosztem  stała  przystrojona,
Więc  Dydo,  Penelope,  piękna  Eksyjona
Tak  prawie  na  tablicach  jako  żywe  stały,  
Że  oczy  ludzkie  tego  nigdy  nie  widały.

Więc  stoły  przystrojone  kstałtem  rozmaitym
A  kosztem  wystawione  kredence  obfitym.
Więc  kosztownym  kamieniem  pięknie  przesadzone,
Smalcy  rozmaitemi  wszytko  pozłocone.  
Talerze,  łyżki,  misy,  wszytko  kryształowe,
Widełki  oprawione  złotem,  koralowe.
Owa  gdzieśkolwiek  poźrzał,  wszędy  sie  błyszczało.
Azać  onych  wymysłow  tamo  było  mało?

Rzekł  starzec:  "Już  siądź  za  stoł,  boć  ten  jest  obyczaj,  
Aby  tu  każdy  czcion  był,  a  nic  sie  nie  wstydaj".
A  gdy  już  tam  za  stoły  onymi  siedzieli,
Prawie  od  wielkich  dziwow  i  jeść  nie  umieli.
Przyszło  potym  sześć  panien  z  onymi  ukłony,
Każdy  bram  haftowany  pięknie  ustrzępiony.  
Jedna  drugiej  piękniejsza,  aż  sie  dziwno  zdało,
Co  by  miło  poźrzeć,  aż  serdeczko  drgało.
Tu  dwie  k  stołu  służyły,  dwie  picie  dawały,
Dwie  na  kościanych  lutniach  nadobnie  igrały.
Ano  dziwne  potrawy  i  przysmaki  dziwne  
A  snadź  i  rozumowi  na  wszytkim  przeciwne.

Potym  około  siedli  rozni  muzykowie,
Aż  od  wielkiego  brzęku  coś  sie  działo  w  głowie.
Więc  sie  takim  porządkiem  rozno  rozsadzili,
Iż  namniej  jedni  drugich  ni  czym  nie  głuszyli:  
Tu  bliżej  lutnistowie,  arphy,  symfonały,
A  za  nimi  panienki  przyśpiewając  stały.
Ony  głosy,  by  też  snadź  mieli  być  anjeli,
I  martwi,  by  słyszeli,  byliby  weseli.
Dalej  fletniczki  piszczą  a  puzany  bęczą,
Pomorty  jako  chłopi,  gdy  sie  swarzą,  jęczą.
Dalej  zasię  kornety,  głośne  szałamaje,
Tak  iż  jedno  drugiemu  wdzięcznośći  dodaje.
A  trąby  pozłociste  przy  każdym  leżały,
A  gdyby  pani  wyszła,  na  to  już  czekali.

Mało  dalej  za  drzewy  piękna  łąka  była,  
Dziwnie  rozlicznym  kwieciem  z  daleka  sie  pstrzyła,
nie  inaczej  jakoby  gdzie  piękna  opona
Perłami  haftowana,  była  roztoczona.
Za  nią  kosztowny  pałac  dziwnie  przystrojony,
Pozłocistą  dachowką  wszytek  położony.
Z  alabastru,  z  marmoru  ony  dziwne  gańki
Wszędy  kwieciem  strzęsiono,  wszędy  wiszą  wianki.
A  jeśli  sie  z  daleka  wszytko  pięknie  pstrzyło,
Coż  rozumiesz,  żeć  piękniej  jeszcze  wewnątrz  było.

Wyszła  pani  z  pałacu;  by  sie  roświeciło,
Aż  jakoś  przystraszniejszym  na  nię  patrzyć  było.
Ano  sie  łsną  szafiry,  rubiny,  szmaragi,
Dyjamenty  rozliczne  a  kosztownej  wagi.
Około  niej  fraucymer  dziwnie  przystrojony,
Perłami  a  kamieniem  wszędy  nastrzępiony.
Skoro  weszła  na  łąkę,  wszyscy  muzykowie
Wnet  w  trąby  uderzyli,  aż  szumiało  w  głowie.
Także  sie  i  tam  i  sam  pięknie  przechadzała,
A  z  onym  fraucymerem  sobie  rozmawiała.
Ze  wszech  stron  sie  k  niej  sypą  i  młodzi  i  starzy
A  każdy  sobie  tuszy,  jako  szczęście  zdarzy.
Starzy,  ale  nie  stary  zwyczaj  w  sobie  mając,
Każdy  jako  młodzieniec  idzie  podrygając.
Abowiem  kiedy  rozkosz  już  kogo  rozdraźni,  
By  był  nastateczniejszy,  wnet  każdego  zbłaźni.

Po  prawej  ręce  paniej  też  pani  nadobna
Szła,  a  znać,  iż  gdyś  była  w  swym  stanie  swobodna.
Na  stronę  poglądając,  bujno  sobie  kroczy,  
U  dziecięcia  na  ręce  związane  oczy.
Skrzydełka  mu  u  ramion  z  nadobnego  pierza
A  łuczek  dzierżąc  w  ręku,  na  każdego  zmierza.
Więc  tu  panny,  młodzieńce  strzałeczką  ugadza,
Aż  prawie  krew  rożana  z  ranek  im  wychadza.  
Więc  chociaj  mało  boli  a  wnet  sie  zagoi,
Ale  przedsię  znać,  że  coś  we  łbie  sie  im  broi,
Bo  chodzą  zawiesiwszy  twarz,  jakoby  pomdleli,
Patrząc  na  sie  żałośnie,  by  pozdychać  mieli.

Z  drugiej  strony  też  pani  już  nie  tak  przyprawna;  
znać,  iż  jakaś  utratna  a  na  wszytkim  strawna.
Bo  w  jednej  ręce  picie  nosi,  w  drugiej  jedło.
Wszytko  je,  nie  przestając,  jako  ine  bydło.
A  na  ręce  nosiła  jakieś  dziecię  małe,
Że  ledwe  głowę  dzierży,  tak  barzo  ospałe,  
Że  i  oczu  otworzyć  nigdy  nie  umiało
I  drugim,  patrząc  na  nie,  aż  sie  też  spać  chciało.

Ony  zasię  sześć  panien,  co  k  stołu  służyły,
Na  ktorych  napisane  teksty  z  tyłu  były,
Na  jednej  Luksuryja,  na  drugiej  Libido,  
W  ktorej  sie  barzo  kochał  on  ślepy  Kupido,
Trzeciej  Awarycyja,  czwartej  Superbija,
Jedna  drugą  do  paniej  kwapiący  sie  mija.
Za  nim  Inwidyja,  potym  Stultycyja,
A  przy  służbie  została  pić  Temulencyja.  
Potym  stanąwszy  rzędem,  pięknie  sie  kłaniały
A  wianki  z  głowy  zejmując  przed  panią  miotały.
Ona  mi  tez  wdzięczną  twarz  na  wszem  okazała,
A  po  pysznym  pierścieniu  wszytki  darowała,
Pytając  sie:  "Jakoście  tam  goście  uczciły
A  jeślibyście  na  nasz  dwor  tam  przysadziły."
Rzekła  wnet  Superbija:  "Jeden  nasz  a  boży,
Bo  znać,  iż  mu  sie  we  łbie  wszytko  dziwno  trwoży."

A  potym  Fraus  a  Dolus  przyszli  ochmistrzowie,
A  dziwni  to  na  świecie  są  oba  mistrzowie.
Bo  kogo  chcą,  z  najwiętszych  przygod  na  swobodę
Wydrą  a  kogo  też  chcą,  przekiną  przez  nogę.
Szuby  na  nich  ze  złotem  sobolowe  czyste,
A  laski  w  ręku  dzierżą  srebrne  pozłociste.
Tu  stanąwszy  z  daleka  paniej  sie  kłaniają,
Na  ony  wszytki  ordy  hardzie  poglądają.

A  oni  dwa  za  stołem,  co  pyszno  siedzieli,
Patrząc  na  ony  dziwy,  aż  prawie  pomdleli.
Wstawszy  wloką  sie  też  tam  z  strachem  zaglądając,
Prosto  gdy  na  groch  dybie  we  dnie  z  lasa  zając.
Pani  potym  uźrzawszy  k  nim  sie  obrociła,
A  wesołą  postawę  wnet  im  uczyniła.
Ukłonił  sie  młodzieniec,  z  strachem  ją  przywitał.
Zdało  mu  sie,  by  go  kto  za  łeb  z  tyłu  chwytał.
Potym  za  dworzanina  on  go  starzec  oddał,
A  dziwnie  zalecając  na  wszem  wysławował.
Godność,  narod,  urodę,  zwyczaje,  baczenie,
I  wszytko  w  nim  winszując,  gdy  przyszedł  w  ćwiczenie.
Wnet  ji  pani  przyjęła  z  nadobną  ochotą,
Dając  mu  pirwsze  miejsce  miedzy  oną  rotą.
Wnet  łańcuchow,  klenotow  przynieść  mu  kazała
I  dziwnych  szat  odmiennych  dosyć  mu  nadała.
Posadziła  ji  potym  niedaleko  siebie,
Już  dobrze  idą  naszy,  a  ledwe  tak  w  niebie.

Potym  panny  rozliczne  tańce  tańcowały,
Drugie  pięknie  śpiewając  na  lutniach  im  grały.
Więc  potym  przyniesiono  cukry,  marcepany
Z  rozlicznymi  przysmaki,  ktorych  my  nie  znamy.
Więc  cytryny,  cybeby,  więc  mirabolany,  
By  też  siedział  w  aptece,  albo  miedzy  kramy.
Ony  soki  pigwowe,  by  śkło  przezroczyste,
Przystawki  kryształowe  z  wirzchu  pozłociste.
Ręczniki  ony  pyszne,  złotem  haftowane
Wzory  adamaszkowe,  srebrem  przetykane.  
Tu  sie  ony  panienki  nadobnie  kłaniały,
Chodząc,  ony  przysmaki  dziwne  rozdawały.
Pani  potym,  na  pokoj  kiedy  już  ić  chciała,
Po  drugie  rękę  słudze  nowemu  podała
Mowiąc:  "Bądźże  mi  wierzen,  a  snadź  w  krotkim  czesie  
Iście  sie  twoj  stan  znacznie  ku  gorze  podniesie."
Pani  idzie  na  pokoj,  w  trąby  uderzono,
Wszyscy  sie  je  kłaniają,  pałac  otworzono.
Panny  wieńce,  pierścienie  panicom  dawają,
Dając  sobie  dobrą  noc,  mile  sie  żegnają.  
Oni  też  dwa  idą  precz  z  dziwnem  a  z  żałością,
Panienki  je  żegnają  z  wielką  ochotnością.
Takież  wianki,  pierścionki  tu  im  podawają,
Okazując  im  żałość,  że  sie  rozstawają.

Wyszli  przed  gaj  na  gorę,  alić  druga  pani  
Ale  już  z  inakszemi  stała  przyprawami.
Znać,  iż  zacna,  poważna,  by  jaka  bogini,
Już  inszych  obyczajow  daleko  z  onymi.
A  za  nią  dwie  panience,  jedna  Dyskrecyja,
A  podle  niej  też  stała  druga  Prudencyja.  
Też  nadobnie  ubrane,  ale  ine  sprawy
Już  nie  tak  jako  onych,  i  ine  postawy.
Wnet  onych  dwu  zgromiła:  "A  coż  wżdy  czynicie,
Czemuż  sie  tak  po  światu  by  błędni  włoczycie?
Już  mi  temu  nie  tak  dziw,  lecz  ty  panie  stary,
Czemu  wżdy  nie  używasz  swoich  czasow  miary?

Rzekł  starzec:  "Moja  pani  na  wszem  miłościwa,
Zaż  nie  wiesz,  iż  kto  często  tu  w  tym  sadu  bywa,
Musi  zmienić  postawę,  musi  obyczaje,
Bowiem  statek  z  powagą  stoi  tam  za  jaje."

Rzekła  pani:  "Znam  ci  ja,  iż  ty  tak  dokonasz
Już  w  tym  swoim  szaleństwie,  podobno  aż  skonasz.
Ale  czemu  wżdy  tak  świat  swą  złą  sprawą  draźnisz,
A  tego  poczciwego  młodzieńca  przecz  błaźnisz?"

Rzekł  młodzieniec:  "O  moja  pani,  byś  wiedziała,
I  sama  byś  wnet  skokiem  pewnie  tam  bieżała.
Jakie  tam  są  rozkoszy,  jakie  krotochwile,
Aż  jeszcze  serce  skacze,  myśląc  o  tym  mile".

Powiedziała  mu  pani:  "O  nędzniku  marny,
Patrzaj,  by  cie  tam  karmiąc  nie  dawanoć  skwarny.
Lepiej  ja  nieboraczku  znam  tamty  rozkoszy:
I  jako  sie  ta  ksieni  tam  z  nimi  kokoszy,
Jako  światem  błaznuje,  i  jako  ji  zwodzi,
I  jakie  zbytki  w  ludzioch,  jakie  szkody  płodzi.
Zda-ć  sie  w  tobie  w  jej  sprawach,  by  była  bogini.
Lecz  gdy  lepiej  obaczysz,  podobniejszać  k  świni.
O,  srogiż  sie  to  tam  wąż  pod  tą  trawą  tai,
Ktory  kąsa  po  cichu  tam  w  tej  marnej  zgrai,
A  pirwej  by  szkorpijon  cichuczko  przeliże.
O  coż  ich  tak  zawiodły  tamty  marne  bryże!
Bo  chociaj  sie  foremnie  z  daleka  błyskają,
Ale  być  wewnątrz  poźrzał,  szpetnąć  farbę  mają.
Są  jako  ona  wędka,  co  sie  w  wodzie  błyszczy,
Ktora  niewinne  rybki  zawżdy  zdradnie  niszczy.
Kiedy  sie  do  niej  zbieżą,  wielką  radość  mają,
Ano  je  potym  szpetnie  na  suszą  targają.
Takżeć  też  ta  cukruje  swymi  postawami,
Lecz  wszędy  gorzki  piołun  pod  jej  potrawami.
A  jako  czyżyk  w  klatce  tak  po  lepu  wabi,  
A  szpetnie  na  nim  wiązaną  naszy  chudzi  drabi.
Ni  Scylla,  ni  Karbybdas  tak  straszna  nie  bywa,
Jak  ta  marna  bestyja,  gdy  nad  kim  moc  miewa.
Bo  kto  sie  wda  w  jej  sprawę,  już  wszytko  opuści,
Już  go  ku  zacnej  cnocie  nigdy  nie  przypuści.  

A  rownie  jako  Cyrces,  co  odmienia  głowy,
Tak  też  ta  błaźni  wszytki  łagodnemi  słowy.
Iż  za  mądre  szalone  głowy  odmieniają,
Jako  ine  źwirzęta,  co  z  nią  sprawę  mają.
Bo  kto  jej  chce  pilen  być,  odmienić  sie  musi,  
A  nie  masz  nic  tak  złego,  o  co  sie  nie  kusi.
Zaż  nie  wilcza  postawa  musi  sie  z  nim  zjawić,
Patrząc  w  kąty  ponuro,  by  co  złego  sprawić,
Wyłudzić  albo  wydrzeć?  Aby  dostawało,
Bowiem  na  ty  jej  figle  zawżdy  bywa  mało.  
Zaż  nie  świnia  plugawość  każdego  ogarnie?
Chociaj  z  wirzchu  chędogo,  ale  wewnątrz  marnie.
Bo  o  tym  ustawicznie  myśli  jako  świnia,
By  sie  zawżdy  marnemi  drożdżami  opiła,
A  co  by  zjeść  po  kąciech,  krzykając  macała  
A  z  drugą  wlazszy  w  barłog,  by  sie  przewracała.
Azaż  nie  srogi  niedźwiedź  tanie  sie  z  każdego?
Bo  leda  krzywda  ruszy  już  kochanka  tego.
Już  go  pycha  wyniesie,  już  mu  wszyscy  krzywi,
Już  tam  jedno  pochlebca  ledwe  sie  pożywi.  
Bo  już  więc  tam  na  wszytkim  strzeże  stanu  swego
A  zda  mu  sie,  iż  nadeń  nie  masz  godniejszego.
Więc  sie  każdy  rozleży,  że  czysty  woł  z  niego,
Już  mu  wszytko  omierznie,  o  jest  przystojnego,
Jedno  wszytko  jako  pies  pod  jatkami  leży,
A  gdy  mu  kość  wyrzucą,  porwawszy  precz  bieży.

Jest  prawie  skryta  w  trawie  tej  rozkoszy  siatka,
Albo  gdy  we  krzu  stoi,  na  czeczotki  klatka.
A  kto  nabezpieczniejszy,  ułowi  sie  snadnie,
Bo  ni  sie  sam  obaczy,  kiedy  w  tę  sieć  wpadnie.
O  nędzneż  to  nasienie  człowieczego  rodu!
Toć  często  marnie  tonie,  często  chybia  brodu.
Leda  co  je  uwiedzie,  leda  co  napadnie,
Że  sam  nieborak  ni  wzwie,  kędy  w  sidło  wpadnie.
Zaż  jawnie  nie  widzimy,  co  nam  rozkosz  płodzi
A  jako  z  poczciwych  spraw  dziwnie  nas  uwodzi.
Już  tam  tania  poczciwość,  cnota,  sława,  zdrowie,
A  kto  tego  skosztował,  niechaj  prawdę  powie.
By  tu  stanął  Herkules,  co  sie  bijał  z  smoki,  
Aleksander,  co  z  myślą  latał  pod  obłoki,
Samson  on  namocniejszy,  co  mury  obalał,
A  wżdy  każdy  tej  paniej  na  wszytko  przyzwalał.
Leda  nędzna  niewiastka  każdego  zbłaźniła,
Co  wszytko  krotochwila  z  rozkoszą  sprawiła.
Każdy  sie  z  nich  dał  uwieść  postawam  a  słowam,
Co  jest  rzecz  przyrodzona  chytrym  białym  głowam.
Takież  ta  wasza  pstrzucha,  uźrzysz,  co  wam  sprawi
A  barzo  w  krotkim  czesie  sen  sie  wam  wyjawi.
Bo  widzę  z  jej  otuchy,  iżeście  weseli,
Zda  sie  wam,  byście  już  świat  po  swej  woli  mieli.
Poczkajże  jedno  mało  a  doczekaj  końca;
Uźrzysz,  żeć  sie  wybodzie  z  tego  stroju  hońca,
Bowiem  kto  sie  na  ten  harc  namocniejszy  kusi,
Uźrzysz,  alić  za  siodł  każdy  wypaść  musi.

Potym  on  starzec  mrucząc  poszedł  wnet  od  niej  precz,
Bo  mu  sie  nic  po  myśli  nie  zdała  ona  rzecz.
On  młodszy  przy  niej  został.  Rzekła:  "Nie  bacz  tego,
Dawny  to  jest  obyczaj  puchacza  sprosnego,
Iż  nierad  w  słońce  patrzy,  woli  za  krzem  siedzieć,  
A  co  jest  przystojnego,  nie  chce  o  tym  wiedzieć.
A  wszak  też  i  pies  rychlej  kiedy  sie  zstarzeje,
Zawżdy  sie  w  ogon  gryzie,  zawżdy  sparszywieje.
Takież  ten  z  siwą  brodą,  nie  miła  mu  prawda,
Niechać  idzie  gdzie  raczy,  by  chciał  i  do  djabła.  
Ale  ty  wżdy  nieboże  sam  na  się  miej  baczność,
Abyć  fuzą  nie  wyszła  ta  twa  zacna  młodość.
A  sprawuj  sie  rozumem,  a  nie  daj  sie  zwodzić,
Bo  jako  sie  w  plotki  wdasz,  będzieć  barzo  szkodzić.
Możesz  i  po  tym  baczyć,  co  zwyczaj  sprawuje,  
Co  teraz  uciekając  błąd  swój  okazuje.
Bo  znać,  że  jeszcze  z  młodu  swej  sie  wolej  napił,
Nie  mogł  przy  prawdzie  wytrwać,  tam  sie  zasię  kwapił.

Ale  ty  tak  rozumiej,  moj  młodzieńcze  miły,
Abychmy  darmo  czasu  marnie  nie  tracili.  
Bog,  ktorego  mądrości  nie  pościągnął  żadny,
Tak  dziwnemi  sprawami  stworzył  ten  świat  zdradny,
Iż  jedno  człowiekowi,  drugie  źwirzętom  dał,
Lecz  po  trosze  wszytkiego  przy  każdym  zostawiał.
Zwirzęta  słuchy,  wzroki  ostrzsze  niż  człek  mają  
I  niektóre  wżdy  rzeczy  widząc  rozeznają.
Ale  człowiek  to  wszytko  rozumem  popsował,
A  ty  wszytki  przypadki  źwirzęce  celował,
Iż  snadnie  nieme  źwirzę  w  swych  sprawach  zabłądzi,
A  człowiek  sie  baczeniem  a  rozumem  rządzi.  
A  do  tego  rozumu  dał  jeszcze  chuć  k  temu,
Ktora  jedyny  ku  złemu,  drugie  ku  dobremu.
Mocno  wiedzie,  a  prawie  za  rogi  je  wlecze,
A  zwyczaj  jako  furman  biczem  z  tyłu  siecze.
Ale  widasz  u  jeźdźcow,  gdy  koń  twardej  gęby,
Mocno  mu  więc  żelazny  załamują  zęby.
Takież  rozum  na  bystrość  miałby  mieć  wędzidło
A  nie  dać  jej  swej  wolej,  jako  ine  bydło.

Bo  ja  widzę  i  w  tobie  chuć  z  zwyczajem  broi,  
Aleć  radzę  nieboże,  niech  cie  rozum  stroi.
Bo  jako  tę  bujną  myśl  na  wolnym  wędzidle
Będziesz  dzierżał,  iście-ć  być  barzo  prędko  w  sidle.
Bowiem  myśl  bez  rozumu,  jako  łódź  na  wodzie,
Jako  wiosło  upadnie,  wnet  jej  być  w  przygodzie.
Albo  gdy  lecowego  mocno  nie  nawiedziesz,
Pewnie-ć  gdzie  koło  złamać,  pewnie  w  las  zajedziesz.
Bo  jedno  takie  mądrość  swemi  dziećmi  zowie,
Gdzie  wszytki  ine  członki  kłaniają  sie  głowie.
Azaż  tego  nie  baczysz,  kto  z  rozkoszą  chodzi,
Jako  go  sobie  stroi,  jako  kogo  zwodzi.
Iż  rozum  opuściwszy,  uda  sie  w  swą  wolą,
Ale  wierz  mi,  w  tej  łaźni  prędko  tam  podgolą.

Bo  widzisz  pomagacze  jakie  ma  przy  sobie:
Kogoć  wezmą  w  opiekę,  iście  sie  zaskrobie.
Bo  ta  pani  z  dziecięciem,  co  podle  niej  chodzi,
Co  to  tymi  strzałkami  na  każdego  godzi,
Acz  ślepe,  ale  widzisz,  iż  przedsię  ugadza,
O,  nie  jednegoż,  wierz  mi,  to  fotarlę  zdradza.
Toć  jest  on  chytry  Wenus,  ktora  świat  zbłaźniła,
A  nie  masz  tego  stanu,  kogo  nie  zmamiła.
Starzy,  młodzi,  ubodzy,  zacni  i  krolowie,
Gdzie  sie  ona  pokusi,  wnet  zawierci  w  głowie.
A  gdy  jeszcze  dzieciątko  tą  strzałką  rozdraźni,
Alić  wszyscy  kuglują,  alić  wszyscy  błaźni.
Popi,  wszyscy  biskupi,  mniszy,  kanonicy,
Sufragani,  opaci,  poszaleją  wszyscy.
Nie  pomoże  im  to  nic,  choć  wiele  czytają,
Przedsię  naszy,  choć  ślepi,  rozumu  z  nie  mają.
A  snadź  nie  masz  na  świecie  nigdzie  tak  możnego,  
Aby  sie  miał  obronić  od  tej  zdrady  jego.

Z  drugiej  strony  Obżarstwo  drugie  dziecię  nosi,
Co  to  ledwe  przed  spaniem  i  głowę  podnosi.
Toć  jest  marne  stworzenie.  Lenistwem  je  zową,
Ktore  władać  nie  może  ni  czym,  ani  głową.  
A  gdy  rozum  człowieku  na  to  nawięcej  dan,
Aby  od  inych  źwirząt  był  w  sprawach  rozeznan,
Parzajże,  gdy  jako  wieprz  jedno  leżąc  tyje,
Jeśliże  nie  podobien  do  onej  bestyje.
Bochmy  nie  tak  stworzeni,  bychmy  jedno  żarli  
A  otkawszy  brzuch  młotem  jako  świnie  marli.
Ale  bychmy  pomiernie  wszego  używali,
A  na  wszem  sie  rozumem  w  cnotach  sprawowali.

A  zw<ł>aszcza  gdy  oźralstwem  jeszcze  sie  kto  bawi,
Już  nie  masz  nic  tak  złego,  co  sie  w  nim  nie  zjawi.  
Wszak  jawnie  w  każdym  widasz,  kiedy  łeb  zaleje,
Jeśli  lepiej  niż  dzikie  źwirzę  nie  szaleje.
Wnet  tam  rozum  on  wdzięczny  już  swój  urząd  straci,
Już  sie  tam  szalona  myśl  ze  wszytkim  złym  zbraci,
Już  tam  żadnej  baczności,  ani  żądnej  pamięci.  
Kiedy  we  łbie  zaszumi,  przestępcie  i  święci.
Kto  sie  chce  podziwować  a  patrzyć  z  przełaje,
Jeśli  w  ktorym  źwirzęciu  takie  obyczaje,
Azaż  tam  co  ze  wstydem  w  szalonym  łbie  znajdzie?
By  siedział  z  barnadynem,  z  każdym  w  burdę  zajdzie.  
Azaż  ręce  co  czynią,  albo  język  mowi,
Aby  wżdy  co  podobno  było  k  rozumowi.
Jednym  razem  zamruczy  a  drugi  raz  szepce,
A  czasem  jako  Bocian,  zjadszy  żabę,  klekce.
Leje,  wrzeszczy,  kołace,  a  sklepnice  tłucze,
Bo  stracił  od  rozumu  i  kłodki  i  klucze.
Więc  podrze,  więc  popluska,  a  drugie  rozdaje,
A  kiedy  kto  nie  chce  wziąć,  tedy  mrucząc  łaje.
Ale  sobie  po  ranu  zasię  powracajmy,
Pijanego  wieczora  dziś  nie  wspominajmy.
Owa  co  przez  cały  rok  nań  wyrobią  chłopi,
To  on  za  jeden  tydzień  wszytko  w  brzuchu  zatopi.
O,  nędznyż  to  jest  żywot  człek  atakowego,
Ktory  powinowactwa  zapomni  swojego.
Jako  iny  dziki  wieprz,  tak  leży  w  barłogu,  
Już  ni  ludziom,  ni  sobie  nie  godzien,  ni  Bogu.
Bo  sie  już  więc  tam  wszytki  smysły  pomieszają,
A  też  patrz  jako  wszyscy  wdzięczne  zdrowie  mają.
Ręce  drżą,  łeb  sie  trzęsie,  a  nogi  zapuchną,
Ony  wdzięczne  wonności  z  gęby,  z  nosa  cuchną.
Owa  rownie  z  nim  siedzieć,  jako  na  wychodzie,
A  on  wszytko  pomazał  jako  świnia  w  smrodzie.

A  przedsię  to  za  rozkosz  sobie  poczytają.
Otóż  masz  swoję  panią,  co  jej  ten  czyńsz  dają.
Rozkosz  leżeć  we  błocie  a  tłuc  sie  pokąciech,
Taczając  sie  po  ścianach,  by  szkapy  w  chomąciech.
A  przedsię  by  najlepiej  wszyscy  poszaleli,
Rano  wstawszy,  powiedzą,  iż  byli  weseli.
Ano  drugi  z  wesela  we  łbie  sobie  skubie,
Barzo  mu  przeplewiono  jakoś  włos  na  czubie.
I  tu  sie  przepleniło  barzo  na  szuprynie,
Na  nosie  łyska  siedzi,  a  guz  na  łysinie.

Więc  zasię  potym  z  tego  wnet  lenistwo  roście,
że  i  głowy  nie  może  czasem  podnieść  proście.
Acz  jest  rzecz  przyrodzona  człowieku  każdemu,
A  nad  wszytki  rozkoszy  to  jest  pirwsza  jemu,
Aby  sobie  po  pracy  wdzięcznie  odpoczynął,
Aby  go  też  on  frasunk,  ktory  miał,  ominął.
Bo  to  jest  przyrodzenie  źwirzęcia  każdego,  
Aby  odpoczynęło  też  czasu  swojego.
Bo  i  orzeł  latając  bujno  pod  obłoki,
Kochając  sie  a  patrząc  tu  na  świat  szyroki,
Musi  upaść  na  ziemię  z  czasem  odpoczynąć,
Bo  by  nie  to,  musiałby  każdy  z  pracej  zginąć.  
Bo  to  wdzięczna  rzecz  ciału,  by  odpoczynęło,
A  onym  snem  rozkosznym  cichuczko  zasnęło.
Nie  owak  z  opiłym  łbem,  gdy  jako  wilk  chrapie,
Macając  podle  siebie,  kogo  znajdzie  drapie.
Kaszle,  mruczy,  wierci  sie,  łoże  pod  nim  trzeszczy,  
A  obiema  końcoma,  co  sie  ruszy,  wrzeszczy.
Rano  wstawszy,  drze  oczy,  ano  mu  zalnęły,
Knafle  wiszą  na  brodzie,  co  z  nosa  płynęły.
O,  jakież  to  rozkoszne  tam  było  wyspanie!
Mogłby  go  gdzie  za  węgieł  prosić  na  śniadanie.  
Abowiem  jakie  w  panie  sprawy  i  postawy,
Takieby  też  miały  być  właśnie  i  potrawy.
Bo  co  wczora  pozdno  jadł,  dawno  zrzucił  skwarnę,
A  nie  tylko  zająca,  mogłby  gonić  sarnę.  
Więc  też  nie  dba  o  czeladź,  by  mu  wody  dali,  
Już  mu  dawno  pieskowie  gębę  ulizali.
Bo  jako  komornicy,  pilni  go  z  wieczora,
Nie  wątpią  nic  w  odprawie,  bo  pozdno  jadł  wczora.
Otóż  już  masz  opilstwo,  otóż  masz  ospanie,
W  ktore  cie  chciały  wyprawić  tamty  twoje  pani.  
A  niechaj  to,  naprostszy  kto  ma  rozum,  powie,
Jeśli  taki  podobien  namniej  k  człowiekowi.

Patrzże  zasię  ochmistrzow,  co  z  twą  panią  chodzą,
Jeśliże  też  na  świecie  co  dobrego  płodzą.
Abowiem  kto  rozkoszy  w  swych  czasiech  użyć,
Musi  tym  dwiema  panom  pilnie  sie  przysłużyć.
Bo  więc  przy  takiej  sprawie,  pan  Fałsz  a  pan  Zdrada,
Chociaj  tak  stroną  chodzą,  zamnoży  sie  rada.
A  zawżdy  gdzie  wziąć  tu  wziąć,  aby  kłopotu  zbyć,
By  więc  fałszu  przyłożyć,  tedy  musi  nabyć.
Bo  już  tam  trudno  wiernie,  już  jeden  drugiego
Skubie  jako  kto  może,  patrzaj  każdy  swego.
Bo  jedni  drapią  uszy  na  się  poglądając,
A  drudzy  sie  pod  stołem  nogami  tykając.
Więc  frymarki,  pożyczki,  a  rozliczną  kupią,
Tak  więc  wzajem,  by  szkapy  parszywe,  sie  łupią.
Więc  zdradzić  białogłowę,  zdradzić  przyjaciela,
Jeszcze  sie  k  temu  naśmiać  z  prostego  dubiela,
Mają  sobie  na  rozkosz,  lecz  ty  rozkoszniki,
Mogłby  wszytki  powziąć  na  gałęzi  łyki.

Patrzajże  zasię  onych,  coć  k  stołu  służyły,
Jakie  w  nich  cnoty  były,  choć  sie  pięknie  pstrzyły.
A  po  każdej  przezwisku  barzo  łacno  zgadnie,
Bo  co  umie  Łakomstwo,  rozeznać  to  snadnie.
Nuż  Pycha  z  Nieczystotą,  wszak  je  dobrze  znamy,
A  ich  nabożne  sprawy  też  często  widamy.
Nuż  co  zasię  umieją  ine  towarzyszki,
wszak  by  za  jednym  razem  mogł  potopić  wszytki.
A  bez  tych  żadna  rozkosz  prawie  być  nie  może;
Strzeżże  sie  tedy  pilno,  nędzniku  nieboże.
Wierz  mi,  że  cie  wywiodą  na  głębią  z  miałkiego,
Ani  sie  sam  obaczysz,  kiedy  skoczysz  psiego.
Bo  wierz  mi,  iż  z  tych  każda  bez  brzytwy  ogoli,
A  gdzie  kogo  uszczypnie,  jako  wrzod  to  boli.

A  tak  moj  miły  bracie,  miej  to  na  baczności,
A  używaj  swych  czasow  w  roztropnej  zacności.
Widzisz,  że  i  Bog  takie  na  swej  pieczy  miewa,
Kto  jego  wdzięcznych  darow  pomiernie  używa.
A  nie  tak  jako  bydlę,  co  łeb  w  ziemię  tłoczy,  
A  bezpiecznie  ku  gorze  nie  śmie  podnieść  oczy.
Przypatruj  przyszłe  rzeczy  a  wiaruj  sie  złego,
Gdyś  rozumem  opatrzon,  byś  nie  stracił  tego.
A  strzeż  sie,  radzęć  pilnie,  tych  marnych  rozkoszy,
Co  sie  w  nich  ta  pani  jako  paw  kokoszy.  
Gdyż  nam  ty  świeckie  skarby  nie  na  zbytki  dano,
Jedno  aby  imi  tu  mądrze  szafowano.
A  kto,  gdzie  źle,  nie  dawa,  ten  dobrze  szafuje,
A  tam,  gdzie  jest  poczciwie,  iż  też  nie  żałuje.
Bo  nam  na  to  nadane  ty  od  Boga  dary,  
Bychmy  ich  używając  na  wszem  strzegli  miary.
Wszak  widzisz  jako  z  czasem  marnie  wszystko  ginie,
Jedno  co  jest  poczciwe,  to  na  wieki  słynie.
A  to  przypaść  nie  może,  jedno  z  roztropności,
A  rozumem  sprawionej  ślachetnej  baczności.  
Jać  też  już  mam  czas  ić  precz,  bo  mam  ine  sprawy,
Proszę  cie,  sprawujże  sie,  jako  człowiek  prawy.
A  byś  wiedział,  z  kim  mowisz,  mnie  Minerwą  zową,
A  zawżdy  mie  słuchali  wszyscy  z  mądrą  głową.
I  ty,  jeśliże  sie  też  k  mej  radzie  przychylisz,  
Poznasz  to  w  krotkim  czesie,  iż  sie  nie  omylisz.
A  jeślićby  potrzeba  jeszcze  wiedzieć  czego,
Poślę  rano  do  ciebie  synaczka  małego,
Ktory,  acz  jest  młodych  lat,  Racyjo  mu  dzielą,
Przedsię  cie  nie  zawiedzie  żadną  złą  nadzieją.  
Bo  oglądasz  to  dziecię  nie  z  dziecinną  głową,
A  możesz  sie  nacieszyć  iście  z  nim  rozmową.
A  tu  sie  z  nim  namowisz,  o  czym  chcesz  po  woli,
Bo  mnie  z  żalu  i  z  rzeczy  już  i  głowa  boli,
Iż  widzę  ten  marny  świat  tak  barzo  zbłaźniony.
A  mnożne  to  nasienie  roście  na  wsze  strony.
A  tak  ja  już  cie  Bogu  poruczam  i  cnocie,
Ktorą  radzę-ć  na  pieczy  miewaj  w  tym  kłopocie.
Już  dobra  noc!"



Íîâ³ òâîðè