Ñàéò ïîå糿, â³ðø³, ïîçäîðîâëåííÿ ó â³ðøàõ ::

logo

UA  |  FR  |  RU

Ðîæåâèé ñàéò ñó÷àñíî¿ ïîå糿

Á³áë³îòåêà
Óêðà¿íè
| Ïîåòè
Êë. Ïîå糿
| ²íø³ ïîåò.
ñàéòè, êàíàëè
| ÑËÎÂÍÈÊÈ ÏÎÅÒÀÌ| Ñàéòè â÷èòåëÿì| ÄÎ ÂÓÑ ñèíîí³ìè| Îãîëîøåííÿ| ˳òåðàòóðí³ ïðå쳿| Ñï³ëêóâàííÿ| Êîíòàêòè
Êë. Ïîå糿

 x
>> ÂÕ²Ä ÄÎ ÊËÓÁÓ <<


e-mail
ïàðîëü
çàáóëè ïàðîëü?
< ðåºñòðaö³ÿ >
Çàðàç íà ñàéò³ - 1
Íåìຠí³êîãî ;(...
Ïîøóê

Ïåðåâ³ðêà ðîçì³ðó




Jan Kasprowicz

Ïðî÷èòàíèé : 129


Òâîð÷³ñòü | Á³îãðàô³ÿ | Êðèòèêà

Marii Konopnickiej

„A  gdy  poszedł  Stach  na  boje,
zaszumiały  jasne  zdroje,
zaszumiało  kłosów  pole
na  tęsknotę,  na  niedolę”...
Na  niedolę,  na  tęsknotę
płyną  w  szumach  kłosy  złote,
śród  kwiecistych  łąk  do  morza
płynie  w  szumach  rzeka  boża;
blask  słoneczny  żarem  pali
po  niebiosów  wielkiej  fali.
A  wybrzeżem,  bruzdą,  miedzą,
przyrowami,  kędy  siedzą
senne  wierzby  i  burzany,
idzie  duch  Twój  zadumany.
Tęsknicami  pól  opiły,
idzie  duch  Twój  do  mogiły,
gdzie  po  wrzawie,  gdzie  po  wojnie
Stach  na  wieki  legł  spokojnie.
Na  krawędzi  grobu  spocznie
i  rozprzędza  żalów  mrocznie
po  dolinie  i  po  lesie  —
w  krąg,  jak  cichy  szum  się  niesie,
w  krąg,  jak  powiew  trawy  depce,
duch  Twój  dziwne  skargi  szepce,
że  gdy  wracał  król  w  swe  mury,
chorągwiane  wnet  purpury
kłoniły  się  mu  pod  nogi,
gdy  król  z  sławnej  wracał  drogi.
A  Stachowi,  gdy  go  w  dole
po  krwawicy,  po  mozole
kładły  z  smutkiem  ręce  bratnie,
na  żegnanie,  na  ostatnie,
zimne  dzwony  bić  nie  chciały,
bo  się  rozszedł  talar  biały,
„tylko  dzwonki  liliowe
dzwoniły  mu  przez  dąbrowę”.
 
I  tak  idzie  rozmarzony
przez  zapłocia,  przez  wygony,
przez  zagrody  i  cmentarze
idzie  duch  Twój  z  smętkiem  w  parze.
Zrywa  miękki  kwiat  jabłoni
i  jaskółki  w  locie  goni,
skowrończane  pieśni  łowi
śród  gleb  żyznych  i  pustkowi,
krwią  od  cierni  ręce  plami,
czoło  zdobi  jagodami,
jagodami  tego  bolu,
który  wyrósł  w  naszym  polu...
Jakaż  wielkość  w  tej  ozdobie,
którą  znalazł  duch  na  grobie!
Jakiż  czar  się  dziwny  mieści
w  tych  srebrzystych  łzach  boleści,
w  których  błyszczą  hen  dokoła
nasze  drzewa,  nasze  zioła!
Jakaż  pieśń  się  mocna  rodzi,
kiedy,  brocząc  w  ros  powodzi,
duch  Twój  w  przestwór  wlepia  oczy,
patrząc,  komu  dzień  się  mroczy,
a  zaś  komu  ranna  zorza
u  szczęsnego  staje  łoża!
Jakież  rajskie  płyną  tony,
kiedy  duch  Twój  rozstęskniony
nadsłuchuje,  skąd  w  niebiosy
te  rycerne  biją  głosy  —
czy  od  mogił,  które  pługi
rozorały  w  zagon  długi,
czy  od  łanów,  gdzie  rycerze
mają  kłaść  się  w  doły  świeże  ?
Lećcie,  pieśni  i  nadzieje,
razem  z  wiatrem,  który  wieje
od  uroczysk  i  od  granic,
gdzie  bohater  skon  ma  za  nic!
Lećcie,  pieśni,  po  tej  fali,
co  się  ogniem  wiary  pali,
rozżagwionej  snadź  bez  końca
w  tym  wschodzącym  kręgu  słońca.
Lećcie,  pieśni,  lećcie  w  gości
w  ten  weselny  dom  miłości,
do  pałaców  i  pod  strzechę
na  tryumfy,  na  uciechę!...
I  tak  duch  Twój  idzie,  płynie
i  nie  spocznie  na  wyżynie,
skąd  w  błękitnej  duchów  ciszy
jęków  ziemskich  nie  usłyszy.
Rozmarzony,  rozstęskniony
hen!  w  ojczyste  idzie  strony
i  w  pochodzie  się  nie  znuży,
ni  przestraszy  się  tej  burzy,
która  żarne  zbiera  gromy,
by  je  rzucić  w  nasze  domy;
nie  nastraszy  się  tej  chmury,
skrywającej  w  cień  ponury
żniwny  rozłóg,  by  za  chwilę
w  bezlitośnej  sypnąć  sile
mroźnym  gradem...  Tylko  czasem,
kiedy  strzeli  ponad  lasem  —
nad  rozłogiem  kiedy  strzeli
błyskawicznej  smug  topieli,
kiedy  piorun  za  piorunem
zacznie  szarpać  chmur  całunem
i,  w  niszczącej  swej  potędze
rozszalały,  groźny,  dziki
bezechowe  chłonie  krzyki
tego  ludu,  który  nędzę
u  kołyski  ma  i  trumny,
duch  Twój,  patrząc  w  zamęt  tłumny
klęsk  i  cierpień,  i  rozpaczy  —
w  zniweczony  patrząc  szlak,
jak  wylękły  staje  ptak,
swą  obecność  jękiem  znaczy
i  ku  niebu  zgniewanemu
rzuca  smutne:  czemu  ?!  czemu  ?!
Niebiosa  mu  nie  odjękły,
a  on,  duch  Twój,  ptak  wylękły,
połamane  skrzydła  nurza
w  tych  zatorach,  które  burza
wyżłobiła  gromów  mocą,
i,  osłonion  żalów  nocą,
rzuca  niebu  milczącemu
swoje  żalne:  czemu  ?!  czemu  ?!
O  radości,  o  rozkoszy!
Słońce  czarne  kłęby  płoszy,
rozwarły  się  nieb  wierzeje,
w  blaskach  łąka  w  głos  się    śmieje,
jaskrów  śmieją  się  tysiące
w  ono  słonko  promieniące,
a  w  piwnicy  blade  dziecię
zapłakanej  pyta  matki:
Hej!  matulu,  czy  są  kwiatki  -
czy  słoneczko  jest  na  świecie?...
O  rozkoszy,  o  radości!
Szczęście  spieszy  ku  nam  w  gości,
fujarkowej  odgłos  pieśni
pochwytują  ptacy  leśni,
pełne  ziarna  gną  się    żyta,
a  od  chaty,  od  zagrody,
gdzie  zmarł  z  głodu  synek  młody,
idzie  w  żniwny  łan  najmita!...
O  uciecho,  o  wesele!
Świat  się  nowym  duchem  ściele,
sprawiedliwy  dzień  się  zbliża,
a  przed  sądem,  wobec  krzyża
zbrodnia  życiu  grób  już  kopie,
staje  nędzne,  biedne  chłopię!
 
Duch  Twój  z  skrzydły  zranionemi
chciałby  uciec  od  tej  ziemi,
w  błękitniejszą  lecieć  dal,
ale  tak  mu  żal!  tak  żal!
Pójdzie,  wzleci,  rozkołysze
piór  łopotem  świętą  ciszę,
co  oprzędła  naw  marmury,
gdzie  duch  jakiś  spoczął  wtóry,
gdzie  tajemny  półmrok  głuchy
wypełniają  setne  duchy,
przemocarne,  przepotężne,
w  lotach  swoich  niebosiężne,
nurtujące  hen!  aż  do  dna
wskroś  wieczności  fal!
Pójdzie  -  droga  trudów  godna  -
i  w  mistycznych  mżach  witraży
z  tłumem  duchów  tych  pogwarzy
wśród  sklepionych  hal...
A  z  daleka,  od  tej  ziemi,
skąd  szedł  z  skrzydły  zranionemi,
cichy  wiatr  zawiewa,
cicho  szumią  drzewa  —
Ach!  jak  mu  żal!  jak  żal!
Zmilknij,  wietrze!  milczcie,  jodły!
Inne  szlaki  mnie  tu  wiodły,
inne  mnie  tu  gnały  loty,
w  kraj  promienny,  w  kraj  ten  złoty!
Łódź  ma  płynie  w  żar,  w  promienie,
w  słodkiej  tonę  kantylenie  —
pal  się,  blasku,  pal!
Tam  niech  krwawe  gorą  zorze,
niech  zagony  nędza  orze,
niech  się  zgliszcze  w  słup  rozdymi,
przeczerwony,  przeolbrzymi,
tutaj  w  złotne  znów  opony
cyprys  tuli  się  stęskniony,
pinie  tu  swą  głowę
tulą  w  sny  różowe...
Skier  spływają  ametysty
na  półmroków  smug  srebrzysty,
a  ty,  wierzbo  moja  stara,
czyś  ty  mara,  czy  nie  mara?
Skąd  się  wzięłaś  w  tej  godzinie
wśród  cyprysy  i  wśród  pinie  ?
Skąd  się  wzięłaś  na  te  drogi,
gdzie  rozwiewne,  białe  togi
w  elizejską  płyną  dal?
Skąd  się  wzięłaś,  wierzbo  siwa,
na  te  czary,  na  te  dziwa  -
ach!  jak  mi  żal!  jak  żal!...
Panie!  dałeś  mi  stygmaty,
że  się  mogę  wznieść  nad  światy
i  w  błękitnej  duchów  ciszy
pukać  do  Twych  wrót.
Niech  się  spełni  cud!
Niech  Twa  ręka  je  otworzy
mojej  pieśni  bożej!
Jęków  ziemskich  nie  usłyszy,
gdy,  wpatrzona  w  Twoje  lice,
wieścić  będzie  tajemnice
mórz,  skąd  bije  Duch!...
Hej!  Ze  skrzydły  zranionemi
nie  powróci  do  tej  ziemi;
straci  wzrok  i  słuch,
rozemglona,
zatopiona
w  wiekuistą  dal...
Ach!  jak  jej  żal!  jak  żal!  jak  żal!...



Íîâ³ òâîðè